Dziś rano przeżyłam ogromny stres. Jak zwykle z nastaniem godziny 9:15 w Mini Mini zaczyna się bajka "Stacyjkowo" o lokomotywach, którą Mela uwielbia. Mam wtedy swoje "blogowe" 20 minut :) a tu komputer włączył się, mrugnął do mnie kilka razy, nagle ekran zrobił się całkiem szary, następnie zgasł na chwilę i zrobił się błękitny. Na tym poprzestał. Tymczasowo. Po chwili zaczęły się pojawiać jakieś liczby i komunikaty, których ni cholery nie mogłam zrozumieć. Nagle pojawiło się okienko - czy chcesz, żeby program jakiś tam wykonał coś tam.
- czy ja tego chcę? k...wa, skąd mam wiedzieć o co chodzi...? nie wiem
Dzwonię do Kacpra.
- Jestem zajęty, coś ważnego?
- Tak i to zajebiście!
Tłumaczę mu o co chodzi (ale sama przecież nie wiem o co chodzi). Robię zdjęcia komórką poszczególnych komunikatów i wysyłam mmsy Kacprowi do pracy! Nagle mój HP pyta mnie, czy życzę sobie, by zrobił kopie zapasowe wszystkich plików, bo jak system runie, to te kopie da się odzyskać i przywrócić! Jasne, chcę! tak! co mam zrobić. Kliknij tutaj (zalecane). Ok. Policzył sobie, że moje pliki to tyle i tyle mega. Super. Co teraz? Włóż czysty dysk do stacji dysków. Aha. No aż tak głupia to nie jestem. Musiałabym 10 razy chyba zmienić płytę. Ale mamy dysk wymienny! Boże. Nagle sobie pomyślałam jaki ze mnie głupek. Straszny. Ciężki przypadek. Gdybym przypadkowo wybrała jakiś głupi przycisk, nagle pół roku życia Wojtunia pozostałoby bez dokumentacji. Wszystkie moje zdjęcia, notatki, przepisy. Całe moje cyfrowe życie. To okropne. Podłączyłam dysk wymienny i zaczął się mozolny proces kopiowania naszego e-dorobku. I zgadnijcie co się stało?!
Lap top, jak to laptop, stał bez podłączonego zasilania. Oczywiście padła bateria...
Drżącą ręką podłączyłam zasilanie i wcisnęłam guzik uruchamiania. Odpalił się bez problemu! Działa. Czemu wcześniej nie pomyślałam, o tym, by go po prostu wyłączyć i ponownie włączyć? Bo jestem upośledzonym cyfrowo przypadkiem. Jestem z jakiejś epoki czerpania wody ze studni i maszyny do pisania albo walkmana na kasety. Nie ogarniam komputerów w stopniu kompromitującym całą moją płeć.
Jakimś cudem ta przygoda skończyła się dla mnie pomyślnie. Jestem i piszę! :)
A co dziś chcę napisać? Zdążyłam się zorientować, że wśród blogerów popularne jest tagowanie i zabawa w wyliczanie 10 ulubionych rzeczy i rozsyłanie tej propozycji do kolejnych 10-ciu blogerów. Trudno mi się było w tym połapać, ale spróbuję po swojemu.
o tych 10-ciu rzeczach, które lubię myślę od kilku tygodni, od kiedy zaprosiła mnie Dag. Myślę o tym zwłaszcza z nastaniem poniedziałku - to taki mało lubiany dzień. Początek tygodnia pracy, która wielu ludzi frustruje. Mój rutynowy do bólu tydzień również zaczyna się od poniedziałku i tak sobie myślę, że żeby przełamać rutynę, stres, czy zmęczenie - każdy - niezależnie od wykonywanej pracy, posiadania-lub nie posiadania dzieci, psów czy kotów, będący-nie będący w związku, powinien mieć taką listę i codziennie wykonać tylko dla siebie 3 punkty z tej listy. Przykładowo, jeśli lubię gorącą kąpiel, kawę, spacer, pierniczki z Ikei, dania z makaronu, wyjście do kina, kupowanie ubrań, rozmowę przez telefon z przyjaciółką, chwile sam na sam z partnerem, shopping online - to codziennie powinnam mieć czas dla siebie na realizację trzech rzeczy, np: zjeść kluchy, zrelaksować się w wannie i pogadać przez telefon. Kolejnego dnia inny zestaw. Itd, itd.
Moja lista:
1) porządne śniadanie - od tego zaczyna się dzień. Jajecznica z szynką i szczypiorkiem lub pyszne kanapki, lub jogurt z miodem i dobra kawa! To podstawa!
2) chwila wolnego przy komputerze
3) przyjmowanie gości - uwielbiam ugościć bliskie mi osoby, przyrządzić specjalnie dla nich coś dobrego (a potem słuchać komplementów hih)
4) wieczorne spacery po Warszawie z Kacprem - rytmiczny marsz uspokaja, lubię też spacerować z dziećmi w wózku, można przejść ogromny kawał nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Podczas takich marszy, gdy dzieci śpią powstaje najwięcej "blogowych" pomysłów :)
5) Jak już wspomniałam - pierniczki z Ikei - są uzależniające...
6) Również wymienione wyżej - makarony, pyszne oblepiające sosy, posypane serkiem...
7) WODA: wanna, basen, prysznic, deszcz, kałuże
8) alkohol domowej roboty - nasza nalewka malinowa jest po prostu obłędna!
9) pierogi zrobione przez moją teściową - po prostu bez porównania! Ruskie (i nasze teściowe) rulez :)
10) gdy Mela mówi "mamuniu" - to jest coś takiego, że gdy to pierwszy raz usłyszałam, to stwierdziłam, że po to jestem na tym świecie i czekałam 26 lat na ten moment! :)
a dziś podam przepis, który wymaga od Was 100% zaufania do mnie!
Łosoś duszony w soku pomarańczowym
Pisałam już kiedyś o tym, że na wielu forach internetowych i blogach kulinarnych polecają Macro jako miejsce kupowania ryb. Tym razem, gdy pojechał tam mój szwagier, przywiózł mi piękny kawałek filetu z łososia. Prawdę mówiąc najbardziej lubię ryby saute, ponieważ samo mięso ryby, jedynie oprószone solą i pieprzem smakuje wybornie. Ale czasem warto eksperymentować, czego często się boję, by nie zepsuć kawałka wspaniałej ryby. Ale warto! Ten przepis widziałam kiedyś w programie "Domowy kucharz" emitowanym w Kuchnia Tv. Zmodyfikowałam go odrobinę i jest doskonały:
Filet z łososia
odrobina oliwy
sól
pieprz
łyżeczka bulionu w proszku bez glutaminianu sodu
2 szklanki soku pomarańczowego (ja użyłam Tymbark z kartonu, może być świeżo wyciskany)
Łososia posypałam solą i pieprzem i natarłam oliwą, obsmażyłam na patelni by się ładnie zrumienił. Następnie wlałam sok pomarańczowy, dałam łyżeczkę bulionu i przykryłam, dusiłam ok. 10 minut. Potem wyjęłam filet, a sos odparowałam - dobry jest wtedy, gdy sok zacznie odrobinę karmelizować, wtedy trzeba natychmiast zdjąć patelnię z kuchenki. Można dodać troszkę masła. Łososia (polanego sosem) podaję z najlepszą surówką z buraczków ("kupna" :), firmy Marwit) i ziemniaczkami. A następnego dnia robię dla Meli kanapki z łososiem na zimno i serkiem Philadelphia. Zaufajcie mi i wypróbujcie ten przepis, jest doskonały!
a dziś podam przepis, który wymaga od Was 100% zaufania do mnie!
Łosoś duszony w soku pomarańczowym
Pisałam już kiedyś o tym, że na wielu forach internetowych i blogach kulinarnych polecają Macro jako miejsce kupowania ryb. Tym razem, gdy pojechał tam mój szwagier, przywiózł mi piękny kawałek filetu z łososia. Prawdę mówiąc najbardziej lubię ryby saute, ponieważ samo mięso ryby, jedynie oprószone solą i pieprzem smakuje wybornie. Ale czasem warto eksperymentować, czego często się boję, by nie zepsuć kawałka wspaniałej ryby. Ale warto! Ten przepis widziałam kiedyś w programie "Domowy kucharz" emitowanym w Kuchnia Tv. Zmodyfikowałam go odrobinę i jest doskonały:
Filet z łososia
odrobina oliwy
sól
pieprz
łyżeczka bulionu w proszku bez glutaminianu sodu
2 szklanki soku pomarańczowego (ja użyłam Tymbark z kartonu, może być świeżo wyciskany)
Łososia posypałam solą i pieprzem i natarłam oliwą, obsmażyłam na patelni by się ładnie zrumienił. Następnie wlałam sok pomarańczowy, dałam łyżeczkę bulionu i przykryłam, dusiłam ok. 10 minut. Potem wyjęłam filet, a sos odparowałam - dobry jest wtedy, gdy sok zacznie odrobinę karmelizować, wtedy trzeba natychmiast zdjąć patelnię z kuchenki. Można dodać troszkę masła. Łososia (polanego sosem) podaję z najlepszą surówką z buraczków ("kupna" :), firmy Marwit) i ziemniaczkami. A następnego dnia robię dla Meli kanapki z łososiem na zimno i serkiem Philadelphia. Zaufajcie mi i wypróbujcie ten przepis, jest doskonały!
Ufa, ufam, filet bomba. :-)
OdpowiedzUsuńChwila przy kompie tylko dla siebie - baaardzo ważne!!! :-)
Nie powinnam Tu zaglądać gdy jestem w pracy. Na taki widok ślinka cieknie:)
OdpowiedzUsuńA sprzęty komputer drukarka, USB itp. też mnie nie lubią.
Ostatnio zepsułam pracowniczego Canona. Wrrr.
A wiesz ze sprobuje :) A czy tego łososia marynujesz trochę przed smażeniem np sokiem z cytryny?
OdpowiedzUsuńNie, po prostu go obsmażam a potem duszę w soku.
OdpowiedzUsuń