poniedziałek, 2 grudnia 2013

Przepis na coś dobrego..




Kto z Was przeogromnie żałuje dzieci, tych zaniedbanych i doświadczających przemocy,o których czytamy w gazetach..? Kogo z Was przechodzą dreszcze na widok zdjęć wychudzonych i rannych psów, porzuconych, następnie uratowanych przez dobre dusze - zawsze opatrzonych tytułem "Lori szuka domu"..? Czy ktoś zanosi się płaczem na samą myśl o biedzie, przemocy, głodzie, które są wszędzie dookoła?

Empatia, która wyzwoliła się spod kontroli i rozszalała poza wszelkie normy - to prawdziwe przekleństwo. Wystarczy jednak odrobina dyscypliny, aby naprowadzić ją na właściwy tor i uczynić darem.

Podam Wam dziś niezwykły przepis. Bardzo dobry i prosty: 
Przepis na coś dobrego.

1) Rozejrzyj się dookoła. Przejrzyj lokalne wiadomości, popytaj sąsiadów, łagodnie porozmawiaj z parą staruszków, którzy szukają czegoś w śmietnikach. Przejrzyj facebookowe profile znajomych, na bank natrafisz na tzw. "Społeczników", którzy działają w hospicjach, domach dziecka, schroniskach dla bezdomnych, wspierają porzucone i chore zwierzęta. 

2) Wybierz jeden taki ośrodek. Skontaktuj się z nim. Dowiedz się, czego tam najbardziej potrzeba. Zapisz te potrzeby i spróbuj rozsądnie zadecydować, które punkty są realistycznie możliwe do spełnienia

3) Pracujesz? Roześlij maila do swojego koleżeństwa. Ogłoś zbiórkę na wybrany cel. Zachęć ludzi, by robiąc zakupy dla siebie, kupili jeden, dwa produkty, które dołożą do twojej zbiórki. W wybranym miejscu w biurze ustaw karton, do którego sam włóż pierwsze dary - to działa motywująco i zachęcająco, wiele osób chętniej włącza się do akcji, która już się toczy. Jeśli nie pracujesz, użyj swojego profilu z portalu społecznościowego, zaraź pomysłem sąsiadów i przyjaciół, wysyłaj maile, porusz wspólnotę mieszkaniową, etc. W moim biurze w ubiegłym roku zebraliśmy trzy pokaźne zbiórki darów, które zawiozłam do schroniska dla bezdomnych. W tym roku jednakowo - pierwszy transport w najbliższą środę.

4) Zarządzaj zbiórką, jeśli w międzyczasie uzbierało się już sporo odzieży, kocy i pościeli, roześlij informację, że kto jeszcze nie wsparł zbiórki, a chciałby to zrobić, proszony jest o środki czystości lub produkty o długim terminie przydatności do spożycia. 

5) Z góry określony czas zakończenia zbiórki się zbliża.. roześlij informację "Last call" i... wydłuż czas o kolejne kilka dni. Nie zapomnij, że Ty też musisz dołożyć się do tego zaopatrzenia! Na szczęście masz najlepszy wgląd w dostarczone produkty i wiesz, czego jeszcze brakuje z listy. W dzień zakończenia zbiórki, zorganizuj sobie pomoc przyjaciół i bliskich i przewieźcie paczki do wybranego ośrodka. 

6) Po powrocie do domu nie zapomnij podziękować wszystkim.. Każdy, kto przyniósł po jednej, małej cegiełce - dołożył się do inicjatywy o większej skali i zasięgu.

7) Zrób podsumowanie, nie wyrzucaj list, kontaktów, być może wyciągniesz wnioski co do lepszej organizacji zbiórki w przyszłości. Zaplanuj kolejną akcję.. kiedy? kiedy zbierzesz siły, kiedy najdzie Cię ochota, żeby pomagać..

8) Odetchnij spokojnie.. Właśnie zrobiłeś coś dobrego! Od początku. Do końca. Wyszło tak, jak w przepisie..

Z mojego doświadczenia wychodzi, że czas jednej zbiórki - wspieram schroniska bezdomnych i noclegownie w Warszawie - to mniej więcej 3-4 tygodnie. W pierwszym i ostatnim tygodniu trzeba wysłać trochę maili, trochę podzwonić, w międzyczasie sprawdzać jak karton się zapełnia i czym. Wszystkie te czynności nie przekraczają 15 minut co kilka dni.. ostatecznie trzeba poświęcić ze dwie godziny na załadowanie i transport. Przy czym z tych dwóch godzin, jedna - to wysłuchiwanie skarg i złorzeczenia kierowniczki schroniska.. stanie i słuchanie jej monologu przez godzinę jest jak najbardziej gratisowe w pakiecie i nie można z tej opcji zrezygnować. Kobieta ma ciężkie życie, mało pomocy, a na codzień obcuje z wszystkimi problemami tego świata. Posłuchać jej przez kilkadziesiąt minut - to bardzo niewiele, a wszystko, co można dla niej zrobić.

Na koniec... od bardzo dawna nie podawałam przepisów.
Pisanie o rzeszy potrzebujących w kontekście bloga kulinarnego już samo w sobie jest w najlepszym razie niezręcznością..

Ale.. zbliżają się święta, i w ferworze nadrabiania obowiązków zawodowych, działalności charytatywnej - nie możemy zapomnieć też o chwili z najbliższymi.

Przerzucę więc link do przepisu z pierniczkami, który kiedyś już podawałam na blogu, a poniżej kilka pomysłów na ozdabianie - zwykłym białym lukrem, posypanym grubymi ziarenkami cukru, plus kilka srebrnych guziczków..

Na samym dole kilka zdjęć "mojej" zbiórki dla schroniska, mniej więcej w połowie zbierania.

Mam wielką nadzieję odezwać się jeszcze przed Świętami.





Oto część zbiórki dla schroniska dla bezdomnych. Kartony zapełnione są głównie środkami czystości, mamy kilkadziesiąt kostek mydła, płyny do mycia, szampony, szczotki i pasty do zębów, gąbki.. Proszki do prania, herbaty, konserwy, ryż.. trochę niewidocznej na zdjęciach odzieży i pościeli. Ludzie korzystający z noclegowni i schroniska potrzebują wszystkiego, ale należy mieć na względzie ich godność! Nie wolno pozbywać się rzeczy bardzo zniszczonych lub kupować produktów najgorszej jakości.. Chodzi o zarobienie takich zakupów, jak dla siebie.. Spróbujecie?




czwartek, 3 października 2013

Nie oszukuj!

Ok, teraz jej kolej… Uff… Wyraźnie zdenerwowana wyszła na środek sali. Spojrzała po wszystkich obecnych, wyraźnie obawiając się oceniania. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki wdech… Nazywam się Małgosia i jestem oszustką. Przychodzę na te spotkania od niedawna. Nie oszukuję już 29 dni. Moja historia jest typowa. Miałam dwadzieścia kilka lat kiedy wyszłam za mąż. Potoczyło się szybko, pierwsze dziecko, córeczka (wyjmuje z kieszeni zdjęcie, przez salę przetacza się serdeczne westchnięcie kilkunastu osób). Rok później zaszłam w drugą ciążę, urodził się synek (drugie zdjęcie, kilka nieśmiałych braw).

Nie pracowałam. To znaczy zawodowo. Tak, tak to się mówi, siedziałam w domu. Bardzo poświęcałam się dzieciom. Przeczytałam mnóstwo lektur, artykułów, materiałów naukowych, dotyczących żywienia, wychowania, pielęgnacji. Chciałam być doskonałą mamą. Trochę doskwierała mi samotność. Z dziećmi w domu to jest trochę tak, że nigdy nie jesteś sama, ale jednocześnie cholernie samotna… (uśmiechnęła się blado, a kilka kobiet z przejęciem pokiwało głowami).

Czułam taką trochę porażkę, trochę rozczarowanie, bo często chciało mi się płakać, a inne mamy, które spotykałam na placu zabaw, mówiły tylko o tym jak jest cudownie, jak wprowadzają w życie wszystkie rady z tych mądrych książek.. (oczy trochę się jej zaszkliły, więc włożyła rękę do kieszeni i zaczęła nerwowo ugniatać chusteczkę do nosa). Chciałam się inspirować tymi doskonałymi matkami. Odkryłam w sieci mnóstwo blogów „parentingowych”. Na początku był szał, zachłyśnięcie, entuzjazm… (chwila przerwy… kilka szybkich nerwowych wdechów).. ale potem.. przyszło poczucie klęski! 

(Przyspieszyła, poczuła, że teraz musi to z siebie wyrzucić). Nie mogłam się nadziwić tym wszystkim zdjęciom, matki, które mają czas, energię i możliwości, żeby prowadzić po dwa-trzy blogi, w tym modowo-szafiarskie, a ich stroje, figury, makijaże…?! A te mamy-dobre rady, których rozkoszne malce jawią się na zdjęciach z ochotą wcinając warzywa, których nazw do niedawna wcale nie znałam? Przeżywając porażki przy każdej czynności pielęgnacyjnej, żywieniowej, mając permanentnie siki na podłodze, podarte ubranka po powrocie z placu zabaw, dzieci, które podrastają i zaczynają trochę pyskować… widziałam te uśmiechnięte mamusie i ich cudne, zadbane i grzeczne dzieci.

A potem już się zaczęło. Było tak: ugotowałam coś tak potwornie zdrowego, że już w czasie szykowania posiłku to była ekstaza, jak wspaniale to wpłynie na zdrowie, zachowanie, inteligencję i długowieczność mojego dziecka. Postawiłam talerzyki na stole. Dzieci z zainteresowaniem zajrzały. A ja „Pstryk”. Focia. Dzieci spróbowały po odrobince i zgodnie odmówiły spożycia. Nie zniechęcona, focię wrzuciłam na fb… innym razem „pstryk”. Na placu zabaw. Podbiegli do siebie i tak słodko przytulili… Ooooo.. jakie to było urocze. Focia wstawiona na fb, akurat w momencie, kiedy jedno ugryzło drugie tak mocno, że siniak nie schodził przez tydzień. Nie szkodzi. Na fb widać, że się tak bardzo kochają..

Był jeszcze aspekt tych niedzieciatych znajomych. Takich, którzy nie mogą zrozumieć dwudniowego doła, bo moje dziecko nie siusia do nocnika, nie mówi „R”, nie chrupie surowego selerka naciowego, a w towarzystwie głośno klnie... a ja.. naprawdę nie wiem skąd się tego nauczyło! Tzn… może wiem.. ale ja tego nie uczyłam, ono po prostu usłyszało, co krzyknęłam, kiedy rura od odkurzacza spadła mi na stopę, i tak się utrwaliło…). No więc ci niedzieciaci… z ich fb wynika, że każdy weekend spędzają na kite, wake, wspinaczce albo cross-owej wycieczce rowerowej. Chodzą do kina i prowadzą bujne życie towarzyskie.. Są przeszczęśliwi, mają super prace, spełniają się w każdym możliwym aspekcie życia.

A ja… byłam mamuśką, z lekką nadwagą i bez pracy. A moją pasją był blog o gotowaniu, co każdy traktował z lekkim politowaniem. Nawiasem mówiąc na blogu było pełno dowodów moich porażek, rozlanych sików, nie dojedzonych zupek, frustracji … nic dziwnego, że z czasem tego bloga zaczęłam nienawidzić…

(Teraz kilka łez spłynęło jej po twarzy).

No i tak.. więc tych „oszukanych” zdjęć było coraz więcej. Poszłam do pracy. Dużo stresu, nowy tryb życia, a jak się trochę schudnie, to człowiek tak od razu chciałby się pochwalić. „Pstryk” i Focia na fb. Ale taka, gdzie wyglądam bardzo korzystnie, oczywiście. Wyjście, po pracy, na drinka z nowymi koleżankami.. „Pstryk” i focia. Praca, nowa sytuacja, nowe możliwości, nowi znajomi. Ale jednocześnie zmęczenie, kłótnie z mężem. Kłopoty ze snem. Problemy rodzinne.. Nie szkodzi. Bo przecież pierwszy raz od porodu córki mam czas dla siebie i na swoje pasje. Pstryk. Pstryk. Pstryk. Festiwal muzyczny. Samotna podróż do Stanów na trzy tygodnie. Drink z przyjaciółkami. I następny. Och, no i największe oszustwo.. zdjęcia z gitarą. To wygląda tak profesjonalnie, a w rzeczywistości umiem zagrać ze dwie piosenki i chwycić kilkanaście akordów. Ale kto ze znajomych to zweryfikuje.. z większością nie widuję się od lat. Gromadzę „lajki” jako dowody swojej wartości. Jako świadectwo mojego ciekawego i zróżnicowanego życia, pełnego pasji, przyjaciół.

Aż nagle… (kilkanaście łez płynie po szyi, po dekolcie)… telefon od przyjaciółki, która widzi moje dzieci, moje potrawy z bloga, moje podróże, imprezy i festiwale, i mówi: Jak ty to robisz. Że tak wyglądasz, że masz na to czas, chęci. Że wszystko planujesz i ogarniasz.. A ja..jestem do niczego..  beznadziejna, nieudacznica, nudna kwoka, która nie ogarnia…

To było jak spoliczkowanie. (Dłuższa przerwa. Nerwowo przygryzła dolną wargę, przymknęła powieki wyciskając z nich kolejne łzy).

Nie chcę już więcej być w tym nałogu. Potrzebuję grupy wsparcia. Moje życie to równowaga wysokich wzlotów i bolesnych upadków. Ale tej równowagi nie było. Bo jak się żyje w oszustwie, kwestionując naturalne i potrzebne ciemne strony… to… rozumiecie…? To tyle, o mnie..

***

Gromkie brawa??? A może drwiny i szyderstwa, wygwizdanie…?


Czy Ty też oszukujesz….?

Jeśli – jak ja – potrzebujesz wsparcia...

You are Welcome! :)


wkrótce znów tradycyjne wpisy i przepisy. Wzbogacone o zdjęcia bałaganu, który zawsze temu towarzyszy...

wtorek, 22 stycznia 2013

Trójkąt


Poniedziałek, późny wieczór. Po kilku minutach przeglądania zawartości lodówki i zrobieniu sobie prowizorycznej kolacji, wyszła z kuchni z talerzykiem kanapek i colą w szklance. Łokciem docisnęła wyłącznik światła w kuchni i udała się w stronę pokoju, marząc jedynie o tym, żeby po tym męczącym dniu rozłożyć się na kanapie i nie myśleć o niczym... nie mieć żadnych zmartwień.. jednak już po kilku krokach poczuła niepokój.. coś jakby zapowiedź konfliktu.
Weszła do pokoju.. i zobaczyła go rozłożonego zuchwale na podłodze z brodą opartą na małym stoliku. Chwila wahania... i uśmiech rozpromienił jej twarz. Podeszła bliżej, usiadła na kanapie i odruchowo zaczęła go gładzić... jestem strasznie zmęczona, powiedziała.. to był zły dzień... a tobie jak minął?
Nagle znikąd pojawiła się stopa i zdecydowanym, pełnym niechęci ruchem uderzyła go prosto w pysk, wtłaczając go pod stolik. Wielka futrzasta masa podniosła sie błyskawicznie i zaczęła warczeć!


- Jak mogłeś!
- Trzymał pysk na stoliku!
- No właśnie! Pysk! A ty ciągle kładziesz tu swoje gice! Kiedy zaczniesz okazywać mu szacunek?
- A kiedy on przestanie warczeć?! Kiedy będzie mnie słuchać na spacerze? Wychodzę z nim i przez jego zachcianki spóźniam się do pracy. Wczoraj 15 minut leżał na śniegu i nawet siłą nie mogłem go zaciągnąć do domu! Zwierzęta są głupie i niewdzięczne..
- Niewdzięczne? Myślisz, że on niewyczuwa, gdy robisz coś z taką łaską? myślisz, że nie wie jak go nie znosisz? Co takiego zrobiłeś, by zasłużyć sobie na lojalność i przywiązanie tego psa? tego się nie dostaje ot tak..
- Wiedziałem, że on jest tu najważniejszy. Ja nic nie znaczę, to ten kudłacz tu rządzi. Zwariowałaś na jego punkcie.
- To mój pies... nie zwariowałam! Jestem jego właścicielką, dbam o niego i pozwalam mu kłaść łeb na stoliku. Zapewniam mu spacer i ruch - to się nazywa wariactwo? Tak dalej być nie może.
- Nie.. nie może.
 
 
Rozwiązanie tego konfliktu ciągle przed moją przyjaciółką.. gorąco jej kibicuję, liczę, że temu trójkątowi uda się dogadać..



Jutro "stuknie" mi dwunasta rocznica od kiedy jestem w związku z moim mężem.. chyba rzadko zdaję sobie sprawę jak trudno jest dojrzałym kobietom wejść w nową relację. Wpuścić kogoś do swojego życia, które jest już pełne tylu innych osób, rzeczy, zobowiązań, nawyków i zainteresowań. Jak nagle w tym gąszczu znaleźć niszę dla tego jedynego i nie naruszyć delikatnych relacji z innymi.. jak mieć dla siebie czas. Jak rozmawiać i wychodzić z konfliktów.. ona, on i pies - to trójkąt. Ale są też teściowie, rodzeństwo, przyjaciele, nierzadko dzieci z poprzednich związków. To już nie trójkąt, ale kwadrat? pentagon? oktagon? nieskończenie wielki wielobok? A może to nawet nie figura płaska, tylko przestrzenna, jakiś kuriozalny graniastosłup - choć nie mam pojęcia, czy ta nazwa geometrycznej figury jest właściwa...
Och, gdyby tylko Pitagoras, zamiast twierdzenia o trójkątach wpadł na jakąś prawdę życiową, która ulatwiłaby więcej niż obliczanie pola powierzchni abstrakcyjnych figur...
Niestety - jak dotąd nikt z naukowców nie podzielił się teorią na temat skomplikowanych relacji ludzkich... Gotowym wzorem na życie i udane relacje..

On + Ja + (pies)2 x (dziecko)2 - praca - czynsz + obiad (pranie)4 x (sprzątanie)4 / Kredyt= ???


PASTA Z JAGNIĘCINĄ W POMIDOROWYM SOSIE

na 4 mega głodne osoby

  • 0,5kg łopatki jagnięcej
  • 2 lub 3 ząbki czosnku
  • 1 czerwona cebula
  • 2 lub 3 marchewki
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 2 puszki pomidorów (zimą) lub 1kg świeżych (latem)
  • garść świeżych liści oregano (używam odmiany złotej), ew. suszone
  • eko kostka rosołowa lub bulion w proszku bez glutaminianu sodu
  • sól, pieprz, oliwa
  • można dodać trochę suszonych pomidorów, świeżych papryczek chili, posiekanych czarnych oliwek
  • parmezan
  • 500g makaronu dowolnego kształtu




Delikatna, mięciutka jagnięcina w gęstym, dość tlustym sycącym sosie pomidorowym...
Czosnek, seler naciowy i cebulę drobno posiekane podsmażam na oliwie na głębokiej patelni. Gdy się zrumienią wrzucam pokrojoną w kostkę jagnięcinę i podsmażam. Dodaję plasterki surowej marchewki, wlewam pomidory z puszki. Dodaję bulion/kostkę i przyprawy, oregano, całość duszę na malutkim ogniu aż jagnięcina zacznie się rozpadać na drobne pasma.
W osolonej wodzie gotuję makaron, po odcedzeniu mieszam z sosem. Właściwie rzadko posypuję to danie parmezanem i prawie nie używam wyżej wymienionych dodatków.. idealne na zimę...

Smacznego..



wtorek, 8 stycznia 2013

Długa podróż.. chwilowy przystanek. Galaretka cynamonowa z Anną Marią!

...witajcie po przerwie..

fot. Agni K.


Opowiem Wam o podróży.

Bardzo długiej i pełnej ważnych wydarzeń.

Która ciągle trwa.

A od kiedy się zaczęła - zmieniło się wszystko.


fot. Agni K.

Podróżowałam bez chwili przerwy. Mimo zmęczenia nie pozwalałam sobie na odpoczynek. Żyłam tak intensywnie, że momentami nie pamiętałam wydarzeń dosłownie z przed chwili...

Na chwilę wróciłam. Minęło kilka miesięcy, ubyło parę kilogramów, zyskałam na odporności, straciłam dziewczęcą naiwność.. w zasięgu znalazło się kilka aniołów, a przestało mnie gonić kilka upiorów.

To bardzo trudna próba. Podróżować - nigdzie nie wyjeżdżając. Wymaga olbrzymiej wyobraźni, nadwrażliwości, i ogromnej otwartości na emocje; swoje i innych..

To bardzo niepewne, testować własne granice, zadawać setki pytań, które jak znaki po bokach szosy, odwracają uwagę, nurtują, nie pozwalając się skupić na dotarciu do celu.

Choć należy to podkreślić od razu - taka podróż nie ma celu.. nie ma końca..

Jest jak koło - ciągle wraca się w to samo miejsce. To samo, ale nie takie same. To właśnie ta gonitwa za tym znanym, stałym, nieuchwytnym sprawia, że siły do podróżowania nie słabną. Choć pojawia się zwątpienie, potworne przygnębienie i myśl "już nie dam rady!", to jednak to jeszcze nie koniec.

fot. Agni K.


W podróży towarzyszyło mi wiele niezwykłych osób. Z niektórymi mijałam się w rozjazdach, starczyło czasu jedynie na szybkie podanie dłoni. Inne przyłączyły się na dłuższy czas. Odkryłam na nowo dziecięcą radość pisania listów i wymieniałam je często, z osobami z różnych krajów, kontynentów. Z niektórymi wymieniałam spostrzeżenia, innym zdawałam relację z kolejnych etapów podróży, a jeszcze kolejnych pytałam: co będzie dalej? Bo już byli tam gdzie ja, pokonali znacznie większą odległość i mogli mnie uprzedzić, co jeszcze przede mną.

Okazało się, że w takiej samej podroży jest nas bardzo wielu!

Jedną z nich jest Anna-Maria.. Obie w podróży.. na bardzo różnych etapach. Trudno jest znaleźć się na moment we dwie, w dogodnym miejscu i o odpowiedniej porze. Czasem "zbliżanie" naszych trajektorii trwa wiele tygodni. Ale gdy już znajdziemy się w swoim zasięgu - jest cudownie. Jest szczera rozmowa, zamiana zwierzeń na wsparcie. Ogromna pociecha. Nie tylko! Jest coś jeszcze.. jakaś słodka, krzepiąca potrawa..

Gotowałyśmy razem trzy razy.. różane makaroniki.. lody.. a dziś..




GALARETKA CYNAMONOWA - GELO DI CANELLA
przepis Valentiny Harris


  • 10g kory cynamonu
  • 750ml zimnej wody
  • 300g cukru
  • 60g mąki kukurydzianej
  • 50g czekolady (gorzkiej)


Przygotować garnek z zimną wodą, wrzucić laski cynamonu. Zagotować, gotować 5 minut, po czym odstawić na 12godzin. Ostrożnie przecedzić, płyn wlać z powrotem do garnka. Dodać cukier i rozpuszczoną w dwóch łyżkach wody cynamonowej mąkę kukurydzianą. Zagotować i gotować powoli aż masa zgęstnieje. Zdjąć z ognia, dodać czekoladę i mieszać aż się rozpuści. Przelać do jednego dużego lub sześciu małych naczyń i odstawić do schłodzenia. Po schłodzeniu i stężeniu wyjąć z naczynia, obrócić do góry nogami i podawać.

Przyznaję, że wygląda i smakuje (poczatkowo!) jak kisiel, ale... jest pyszna.



Jeśli - jak ja - dużo podróżujecie i ogarnia Was chwilowa, silna tęsknota za domem, wolnym i beztroskim czasem, chwilą wyciszenia.. przygotujcie ten deser!

Aniu - bardzo dziękuję za cierpliwość, za cudowne niezgranie czasowe, chaos, pomyłki, oraz to, że w końcu się udało opublikować nasz wspólny post! Cieszę się, że wracam do blogowania w Twoim towarzystwie!

Ci, którzy mnie lepiej znają, wiedzą jak ciężko mi pomieścić swój przekaz używając niewielkiej liczby słów..

Dziękuję za wspólne podróżowanie, ciepłe myśli, interesujące uwagi, wsparcie, motywację i wszystko inne, osobom o następujących inicjałach :)

A., A., A., J., M., M., M., B., B., R., J., J., K., A., B., M., W., ...



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...