czwartek, 28 kwietnia 2011

100 lat Wojtuś!!!

Mój synek dziś kończy roczek! Nie wiem kiedy ten czas upłynął, a teraz będzie pędził jeszcze szybciej i na pewno zanim się obejrzę zostanę teściową albo nawet babcią!!!

Tak sobie czasem myślę jaka będę w przyszłości. Czy będę np. dobrą i wyrozumiałą teściową wobec potencjalnego zięcia, a zołzą wobec synowej?! :))) ostatnio kiedy córeczka przyjaciółki zalecała się do mojego synka, powiedziałam mu żartem (PÓŁ-żartem ;)

- Wojtusiu, kobiety przychodzą i odchodzą... Synku pamiętaj: Mamusia jest na zawsze!!!
i wpadłam w dziki śmiech :)

Na razie mam na głowie sporo innych spraw do ogarnięcia, więc rzeczywiście rozważania na temat "jaką będę teściową" odsuwam w trochę głębszy zakamarek umysłu. Tymczasem trzeba pomyśleć o jakimś torciku - co prawda połowa rodzinki wyjeżdża na długi weekend, ale może gdzieś się wybierzemy w niedzielę na jakiś piknik, lub do nas przyjdą mama i chrzestni - wtedy ich uraczę jakimś nowo wymyślonym ciachem :)

Pomyślcie o moim synku i życzcie mu wszystkiego co najlepsze - bo to jest uroczy i wyjątkowy chłopiec!!!



WEGETARIAŃSKA ZUPA MEKSYKAŃSKA Z KUKURYDZĄ I FASOLĄ

A dziś proponuję nieco zmienioną (na sposób wegetariański) zupkę meksykańską z pomidorów, papryki, kukurydzy i fasoli - przepis podstawowy tutaj.
Żeby było wegetariańsko, oczywiście bez kurczaka, a żeby nie było zbyt "LAJT" - z chipsami nachos... :)
Pamiętajcie o łyżce kwaśnej śmietany i listkach kolendry do podania! Smacznego :)





wtorek, 26 kwietnia 2011

GŁODNA GĄSIENICA I FRED


Jestem mamuśką która ciągle czuje się winna, a już zupełnie regularnie odkąd urodził się Wojtuś. Mojej wychuchanej, jedynej, najwspanialszej królewnie Meli urodził się prawie rok temu braciszek - wywracając wszystko do góry nogami. I zamiast podtrzymywać się w nastroju "Dobrze zrobiłam" - bo przecież oboje zyskują, z racji posiadania rodzeństwa - to ja się zamartwiam, że dla Meli nie mam tyle czasu, co dawniej, a dla Wojtusia... cóż, od początku czasu było mniej, niż dla Meli, gdy była malutka. Dodatkowe poczucie winy wzbudzają we mnie (zupełnie nieświadomie i nieumyślnie) inne mamuśki, które mają dziecko w wieku Wojtusia, ale na razie tylko jedno - i z przerażeniem patrzę na ich szczere przejęcie, troskę i zaangażowanie w opiekę - siebie przy okazji potępiając za to, że nie umiem się rozdwoić, a Red Bull nie dodaje mi skrzydeł...

Poczucie winy jest złe, ale można się nauczyć pozytywnie je "skanalizować" - uwielbiam taki psychologiczny żargon. Kanał, to jest, jak rozumiem, jakiś sposób, w który to co negatywne, zamieni się w cudowne :) w moim przypadku jest to zawsze chęć spędzenia w wyjątkowy sposób czasu z dziećmi, a to z kolei zawsze jest przykrywką do nabycia lub wykorzystania jakiegoś nowego gadżetu :) ostatnio były to foremki do ciasteczek - dostałam je w prezencie do testowania od Aledobre.pl. Okazały się hitem :)

Kilkanaście dni temu było kilka takich wyjątkowo wietrznych dni, było zimno i padało - znakomita okazja do wspólnych wypieków z dzieckiem, które jak nie wyjdzie chociaż raz na dwór w ciągu dnia, to potem dosłownie chodzi po ścianach :) Czy jest to świetny pomysł - to potem podlega powtórnej weryfikacji, gdy dziecko śpi, a samemu się wymiata mąkę i zlepki surowego ciasta z najróżniejszych miejsc. Gdy się próbuje sprać lukier i barwniki spożywcze z bluzeczki i stołu. Lub, gdy po kilku dniach znajduje się ostatnią partię zlepków ciasta pod kanapą - a na tym zlepku osiadło już kilkadziesiąt - nieznanych dotąd nauce - gatunków roztoczy!!! :)

Ale zabawa i radość dziecka podczas lepienia, wykrawania, pieczenia i lukrowania - to rzeczywiście jest bezcenne :)

BARDZO KRUCHE CIASTECZKA WANILIOWE
  • 250g masła
  • 100g brązowego cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
  • 2,5 szklanki mąki

Masło wymieszałam z cukrem, dodałam ekstrakt i jajko, na końcu mąkę i porządnie wymieszałam. Gdyby ciasto było zbyt gęste można dodać łyżkę bardzo zimnej wody. Po wyrobieniu trzeba je koniecznie schłodzić, co najmniej pół godziny, w lodówce - to dla Meli najtrudniejszy czas :) po schłodzeniu wałkowałyśmy razem na grubość kilku mm, wykrawałyśmy liście, jeżyki i kotki, kładłyśmy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piekłyśmy w 190C około 5 minut.

Po upieczeniu i ostudzeniu przygotowałam lukier z cukru pudru i wody, zabarwiałam go barwnikami spożywczymi. Mela dostała gotowe lukry w postaci pisaków. Kolorowałyśmy liście, a dodatkowo z białego lukru plastycznego i barwników zrobiłam kilkanaście różnokolorowych kulek, które posłużyły do ulepienia barwnej gąsienicy - bohaterki ulubionej książeczki Meli "Bardzo głodna gąsienica" Erica Carla. Gąsieniczka przysiadła sobie na polukrowanym na zielono liściu, na inny wpełzła dżdżownica, również z lukru :) zabawa była świetna, to był dzień dla Meli. Dzień dla Wojtusia wkrótce :)
















Na koniec pokażę Wam jeszcze wspaniały gadżet, który wyszukałam ostatnio w internecie - to talerz dla dzieci marki "Fred & Friends", który daje ogromnie wiele możliwości zabawy podczas jedzenia i szykowania posiłków. Z resztą nie ma co pisać - trzeba zobaczyć :) muszę taki mieć dla Meli...



http://www.worldwidefred.com/fredkids.htm


sobota, 23 kwietnia 2011

Wesołych Świąt...

... przez kilka dni byłam chora - dlatego zrobiłam tylko jednego mazureczka wielkości chustki do nosa, a przymierzam się jeszcze do faszerowanych jajek... to wszystko, ze świątecznych potraw, które powstały w mojej kuchni - ale trudno! odrobię te "straty" za rok ;)

Życzę Wam udanych, smacznych, pogodnych Świąt i koniecznie Mokrego (nie za bardzo) Dyngusa!!!



Mazurek różano-migdałowy
Od lewej: kotek autorstwa mojego taty, Elmo spod mojego pędzla :), robot R2D2 namalowany przez mojego męża i gitara Fender Telecaster - mój tata
Tutaj zmienia się tylko Elmo na Berta :)
"Stoi na stacji Lokomotywa", moj tata się popisał :)
R2D2 widok z lotu ptaka :)

wtorek, 19 kwietnia 2011

Babeczki z herbatą Earl Grey i jajeczkami

Tradycyjnych przepisów na wypieki wielkanocne znajdziecie całą masę! Dlatego moja propozycja jest trochę inna - mimo, że niezbyt tradycyjna - może przypaść do gustu "babciom", bo moje babeczki wielkanocne mają wspaniały smak herbaty Earl Grey, a dodatek czarnego pieprzu nadaje im nieco "kolonialnego" posmaku :)

Śliczne pomarańczowe i żółte papilotki do pieczenia babeczek i muffinków są ze sklepu Aledobre.pl, w którym to miejscu już na dobre zagościłam i wsiąkłam przeglądając cudeńka cukiernicze, przyprawy, formy i wszystkie pomocne w gotowaniu przyrządy! Do jutra, do 7 rano, w sklepie trwa promocja - przy zamówieniu dowolnej ilości produktów, plus promocyjnego opakowania wanilii - dostawa kurierem gratis! To ostatnia szansa na przedświąteczne zakupy produktów do wypieków - bez wychodzenia z domu, a dostawa na następny dzień - więc zdążycie jeszcze naszykować pyszności :)

Kupiłam tam również lukier plastyczny, zwykły, biały - a w domu miałam jeszcze cielisty barwnik spożywczy - tak powstały ręcznie ulepione jajeczka, którymi ozdobiłam moje babeczki Earl Grey. A oto ten niekonwencjonalny przepis:

BABECZKI EARL GREY
  • 2,5 szklanki mąki
  • szklanka cukru
  • 1 jajko
  • 100g masła
  • łyżeczka soli
  • 1/4 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 2,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1,5 szklanki mocnego naparu herbaty Earl Grey
  • 1 szklanka rodzynek

na jajeczka:
  • ok.100g lukru plastycznego (białego)
  • pół łyżeczki barwnika spożywczego, cielistego, w paście
Przepis zaczerpnęłam od Anny Olson, kanadyjskiej mistrzyni cukiernictwa. Przepis jest na keks, ale ja go zmodyfikowałam tak, aby wyszły babeczki. Składniki podałam na ok. 16  sztuk. Rodzynki zalałam herbatą, by zmiękły. W misce wymieszałam wszystkie sypkie składniki, następnie dodałam miękkie masło i ucierałam palcami. Dodałam herbatę z rodzynkami, pozostawiając kilka łyżek herbaty w kubeczku. Wymieszane ciasto nakładałam do papilotek i piekłam przez ok.25 minut w 180C. Po ostudzeniu babeczek do resztki herbaty dodałam cukru pudru, by powstał lukier herbaciany - nakładałam go do na babeczki, by przykleić jejeczka z lukru. Gotowe :)









Przepis dołączyłam do akcji "Lubię herbatę"


 

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Prowizoryczne rozwiązania...

Z niewiadomych przyczyn, z ogromną migreną, niewyspana - zadziałałam nożycami w kwestii fryzury mojej królewny... Nie mogłam od dłuższego czasu umówić się z naszą zaprzyjaźnioną specjalistką od fryzur, w związku z czym patrząc kolejny dzień na chaos na główce Meli - hmmm - brakuje mi trafnego słowa - z determinacją przycięłam odstające farfocle, żyjące własnym życiem kosmki i kukuruźniki :) efekt jest beznadziejny, tzn. nie widać żadnej poprawy i moja córcia dalej jest takim słodkim małym einsteinem :) wizyta u pani fryzjer nadal bardzo pożądana... ale to właśnie ja: gdybym nie "żyła" prowizorycznymi rozwiązaniami, czekała cierpliwie na wizytę, nie działała pod wpływem impulsu - nie byłabym desperate housewife, a mój mąż nie miałby się z czego podśmiewać i na co czasem narzekać!

Czasem prowizoryczne rozwiązania owocują jednak czymś ciekawym i stylistycznie dużo przyjemniejszym w odbiorze niż nowa fryzura Meli. Jak mój piątkowy prowizoryczny obiadek w stylu: co masz w lodówce zamień na smaczne danie :)

ZAPIEKANKA Z CUKINII I KALAFIORA
  • główka kalafiora
  • 1 cukinia
  • szklanka mleka
  • łyżka mąki
  • łyżka masła
  • sól, pieprz
  • garść świeżych listków tymianku
  • kilkanaście plastrów boczku wędzonego
Pisałam już kiedyś o mojej miłości do sosu beszamelowego, którego idealny sposób przyrządzania opanowałam dzięki mojej Mamie. Przepis tutaj. Cukinię pokroiłam w grube plastry, kalafiora podzieliłam na nieduże różyczki i oba warzywa podgotowałam na parze (kalafiora 10min, cukinię dorzuciłam na 5 min). Podgotowane warzywa przełożyłam do naczynia do zapiekania, przygotowałam sos beszamelowy, pod koniec dodałam do niego tymianek i gotowym sosem zalałam warzywa. Dokładnie wymieszałam, żeby sos "oblepił" każdy kawałek :) plastry boczku pocięłam nożyczkami na paseczki i ułożyłam na wierzchu zapiekanki taki wzór, jaki często robi się z ciasta na tartach: kratkę, która zawsze kojarzy mi się z piknikiem :) 25minut w piekarniku (190C) lub tak długo aż boczek się ładnie zrumieni i gotowe!





piątek, 15 kwietnia 2011

PANNA MŁODA ... i głupia


Jeśli spytacie mnie o plany na 29 kwietnia - ta data jest zarezerwowana dla księcia ... Williama. Z ogromnym wzruszeniem dołączę do 2mld ludzi z całego świata, którzy, według prognoz, chcą obejrzeć relację z jego ślubu!!! Nie dbam o to, że to kiczowe wydarzenie, że kogo obchodzi kto to jest William i co zrobił, czym zasłużył na sławę - dla mnie taki królewski ślub jest po prostu w miarę rzeczywistą realizacją marzeń każdej dziewczynki - o księciu z bajki.

Bajka skończyła się dawno temu - gdy zauważyłam, że William z uroczego, nieśmiałego chłopca, stał się lekko łysiejącym brzydalem :) mimo to kibicuję mu i życzę szczęścia z Kate. A Kate... jest śliczna, dystyngowana, z klasą - fajnie, że będzie księżniczką czy księżną - jak zwał tak zwał. Współczuję jej tylko takiego globalnego wścibstwa i podlegania rygorystycznym procedurom i protokołom w tak ważnym dniu!

Cała ta królewsko-ślubna otoczka przypomniała mi mój ślub - kiedy to w wieku 22 lat miałam ciągle bardzo buntownicze podejście do wielu spraw, m.in. na samo hasło "panna młoda" robiło mi się niedobrze! Nie chciałam słyszeć o wiązance, strojeniu samochodu, welonie i innych kiczowych, a nieodłącznych, elementach każdych zaślubin. Mama z teściową wspólnymi siłami jakoś "przeforsowały" bukiet ślubny, ale na resztę się wypięłam. Kolejnym koszmarkiem była dla mnie sesja ślubna - niech nikt się obrazi, ale podśmiewałam się z takich pozowanych, studyjnych fotografii, gdzie pan młody siedzi przy fortepianie, a panna młoda z kieliszkiem szampana u niego na kolanach lub na klawiszach wspomnianego fortepianu. Lub oboje siedzą w jakiejś stodole w stogu siana, a on trzyma w ręku skrzypce i udaje, że przygrywa dla ukochanej... Dalej uważam, że to masakra, ale dziś bardzo żałuję, że nie mam takiej sesji plenerowej, np. z koszem piknikowym i jakimiś przysmakami :))) bo finał był taki, że na moim ślubie fotografa nie było... Moja siostra mnie pociesza, że przecież mam jeszcze sukienkę, więc zawsze możemy sobie taką sesję "dorobić" - nawet lepiej, bo razem z dziećmi. Zapomniała o jednym szczególe - moja sukienka pochodzi z ery "12kg temu"!!!

Podsumowanie mojego ślubu i rezygnacji z "wiochy" jest takie: byłam panną młodą i głupią :)

Skoro od tych wszystkich ślubnych kiczowatych rytuałów robiło mi się wówczas niedobrze - to czemu dziś do k...wy nędzy staje mi łezka w oku, gdy patrzę na Kate i Williama??? Nie potrafię tego pojąć. Mój mąż także.
- Wariatka. Jak będziesz to oglądać to zmywam się na cały dzień z domu. - oznajmił.
A ja tylko załkałam cichutko:
- To przecież takie wzruszające! 2mld ludzi na całym świecie planuje oglądać ceremonię!
- No to fajnie mają :) powodzenia.

Nie mogę się doczekać sukni Kate!!! Przed swoim ślubem marzyłam o sukni dokładnie takiej, jaką miała Grace Kelly podczas ślubu z księciem Rainierem... Siostra zaproponowała mi podobny klimat - trochę inaczej dopasowaną do mojej figury, ale chodziło o koronkę, która miała nadać całości taki skromny (zasłaniający całe ramiona) charakter :)

ach... trzymam moją sukienkę dla Meli oczywiście :) zdjęcia poniżej.

p.s. jeśli ktoś ogarnia temat ślubu księcia - w sensie kto transmituje, gdzie oglądać, lub kto się ze mną "łączy" w żałosnym i łzawym widowisku - dajcie znać!!! Rozsiądę się na kanapie z "kupnym" popcornem i paczką chusteczek...

a dziś pokazuję wreszcie udane (czwarte) podejście do deseru Pavlovej...

PAVLOVA Z TRUSKAWKAMI

przepis Nigelli wyszedł najlepiej
  • 6 białek
  • 300g cukru
  • łyżeczka skrobi kukurydzianej lub ziemniaczanej
  • łyżeczka octu
  • 300ml śmietanki kremówki
  • 2 szklanki truskawek
Białka ubiłam na sztywno i pod koniec ubijania wsypywałam cukier, dodałam skrobię i ocet. Na papierze do pieczenia odrysowałam koło o średnicy 25 cm i wyłożyłam na nie bezę. Wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 18C i po kilku minutach zmniejszyłam do 150C, w tych warunkach beza piekła się ok 1,5h. Potem studziła się przy otwartych drzwiczkach piekarnika.
Moja wyrosła tak dziwacznie (kopuła), że lepiej ją było odwrócić do góry nogami i w zagłębienie nałożyć bitą śmietanę (ubijałam już bez cukru). Udekorowałam truskawkami pociętymi w plasterki podłużne. Jak serduszka :)

"Zakosiłam" od mojej mamy śliczny talerz, który wspaniale się prezentuje na zdjęciach, a jest plastikowy!!!






Grace Kelly - bialeinspiracje.pl

a to ja :)

środa, 13 kwietnia 2011

FASZEROWANE OLIWKI W CHRUPIĄCEJ PANIERCE...

Niedawno usłyszałam przypadkiem wyjątkowo krzywdzącą opinię o kuchni włoskiej - że to tylko czosnek, pomidory, pizza i makaron!!! Trudno o większą ignorancję, bo bogactwo kuchni włoskiej aż trudno, według mnie, opisać!!!

Włochom zawdzięczamy tyle rodzajów potraw, serów, alkoholi, deserów!!! Dodatkowo pasja, z jaką Włosi podchodzą do gotowania i jedzenia jest cudowna i zaraźliwa. Moi rodzice zjeździli Wlochy wzdłuż i wszerz, więc opowieści i zapożyczone zwyczaje, a także przepisy, które poznali - towarzyszą mi od dziecka. Oboje z mężem jesteśmy zgodni co do tego, że gdybyśmy mieli na starość zamieszkać poza Polską, marzylibyśmy o tym, by osiedlić się w małym włoskim miasteczku.

W ubiegłoroczne wakacje udało nam się "zaliczyć" króciutki pobyt w regionie Friuli-Wenecja Julijska. Na naszej trasie było Udine, gdzie się "zamelinowaliśmy", a wypady zrobiliśmy do Gemona di Friuli - miasteczka, które w latach 70-tych przeszło straszliwe trzęsienie ziemi i niemal w całości legło w gruzach, oraz leżące już nad morzem - Marano Lagunare - maleńka "wioseczka" rybacko-turystyczna. Włosi zjednali sobie moje serce bezproblemowym podejściem do naszego czworonoga, który nie dość, że nie był klopotem dla nikogo, to  był wręcz mile widziany w każdej knajpeczce i od razu dostawał wodę w wiadrze (!) i kawałki chleba do gryzienia!!! :)

Od lat interesowałam się kuchnią włoską - dlatego nie sądziłam jak wiele jeszcze może mnie zadziwić i zaskoczyć! To jest dowód na to, że kuchnia włoska kryje wiele bogactw i niespodzianek. Codziennie jedliśmy coś totalnie nowego i nieznanego nam wcześniej. Jedno odkrycie kulinarne było niezwykle cenne. Popełniłam błąd podczas składania zamówienia w miłej, malutkiej restauracyjce i zamiast zwykłych oliwek do przegryzania, dostałam bardzo oryginalną, gorącą przystawkę, która przerosła moje najśmielsze oczekiwania: Olive all' ascolana. To gigantyczne oliwki, faszerowane jakimś mięsem, pokryte grubą i chrupiącą panierką... absolutny smakołyk, cudna przekąska! Po powrocie do Polski próbowałam poszukać przepisu, jednak znalazłam tylko po włosku i muszę poprosić mojego tatę, żeby mi przetłumaczył. Jest nawet jakiś filmik na youtube, ale niespecjalnie dobrze rozumiem jak je przygotować, podobno sam farsz jest praco i czasochłonny w przygotowaniu. Postanowiłam jednak zrobić coś w miarę podobnego na własny sposób:

FASZEROWANE OLIWKI W CHRUPIĄCEJ PANIERCE
  • zielone oliwki olbrzymie bez pestki
  • pęczek bazylii
  • puszka tuńczyka
  • puszka anchois
  • kilkanaście suszonych pomidorów
  • 1 jajko
  • kilka łyżek mąki
  • kilka łyżek bułki tartej
  • pomidory w proszku*
  • suszona papryka
  • pieprz
  • olej do smażenia

* Genialna przyprawa, którą dostałam w prezencie od sklepu Aledobre.pl - sproszkowane pomidory można dodawać do sosów, zup, sałatek - ja w kilka dni zużylam już prawie całe opakowanie, bo dodaję do wszystkiego i bardzo, bardzo poprawia smak!!! Przyprawa nie zawiera soli ani żadnych dodatków, dlatego już sporo łyżeczek wylądowało w potrawkach dla mojego synka :) Gorąco polecam!

Oliwki nacięłam je z jednej strony i do środka wkładałam liść bazylii i suszonego pomidora, kawałek tuńczyka lub anchois. Obtaczałam nafaszerowane oliwki w mące,  w jajku,  w bułce tartej z dodatkiem suszonej papryki, pomidorów w proszku i pieprzu. Smażyłam na rumiany kolor. Prezentowały się wspaniale! Te z tuńczykiem i suszonym pomidorem były najlepsze, z anchois było ciekawie, niestety sama oliwka, podobnie jak anchois - to bardzo słone dodatki i w połączeniu były nawet nieco zbyt słone. Koniecznie wypróbujcie taką przekąskę, na zdjęciach widać piękne dekoracje potrawy przygotowane przez moją siostrę. To duże muszle suchego makaronu pokryte złotym sprayem oraz pęczki rozmarynu.

PS. po przepisy z "włoskim sercem" radzę zajrzeć na świetnego bloga Italia od kuchni. Pozdrawiam autorkę :)








Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...