środa, 30 maja 2012

Zwolnienie. Sałatka ze szpinaku, orzeszków pini i mięty Jamiego Olivera.



Czasem tak jest, że silny przypływ energii popycha nas ku realizacji rozmaitych planów, napędza do działań, po czym nagle się kończy - pozostawiając człowieka w chaosie, w środku spraw niezałatwionych, z nawarstwionymi zaległościami, kłopotami rodzinnymi i bałaganem...

Ostatni miesiąc był dla mnie bardzo ciężki. Nawet cieszę się, że się kończy, a na najbliższe dni planuję zwolnienie, wyhamowanie, podleganie rytuałom dla ciała i duszy. Przeglądanie ukochanych, lekko zakurzonych książek kucharskich. Pod kołdrą w łóżku. Kiwanie głową, gdy wzrok zatrzyma się na tych stronach z zagiętymi rogami (do zrealizowania) lub tych z namazanym ołówkiem "ptaszkiem", co oznacza, że już kiedyś je przyrządziłam.



W szczególności zapamiętałam sałatkę Jamiego Olivera, która od wydania jego ostatniej książki jest na mojej liście "do zrobienia". Jak tu go nie kochać? Kilka pysznych składników, kilka minut roboty, kilka minut niebywałego szczęścia i wspaniałego smaku...



LETNIA SAŁATKA Z MŁODEGO SZPINAKU, ORZESZKÓW PINII I MIĘTY

Przepis Jamiego Olivera, z moimi modyfikacjami.

Dla dwóch osób:
  • 100 g liści młodego szpinaku
  • 50 g orzeszków pini
  • 1 niepełna łyżka octu balsamicznego
  • łyżka oliwy
  • łyżka soku z cytryny
  • pół ogórka
  • garść świeżych liści mięty (dowolna odmiana, już nie pamiętam, jak się nazywa ta, której użyłam!)
  • kilka suszonych pomidorów w oleju




Szpinak bardzo dokładnie opłukałam i osuszyłam. Orzeszki uprażyłam na rumiano na patelni i odłożyłam do ostygnięcia. W misce wymieszałam sok z cytryny, ocet, oliwę i dosypałam trochę soli i mielonego pieprzu. Dodałam orzeszki. Szpinak, miętę i suszone pomidory pocięłam nożyczkami na wąskie paski, ułożyłam na wierzchu dressingu. Ogórka obrałam i pokroiłam w półplasterki. Wszystkie składniki wrzuciłam do miski i pod sam koniec, tuż przed podaniem, porządnie wymieszałam.



Sałatka najlepiej prezentuje się na płaskim, sporym talerzu. Trzeba ją zjeść dość szybko, zanim delikatny szpinak nasiąknie dressingiem.


czwartek, 24 maja 2012

Ja też! Tarta ze szparagami, parmezanem i jajkami.




- Ja też!

Czy macie w swoim otoczeniu, osobę, która, cokolwiek nie powiecie - odpowiada: Ja też?!

Ja też :) Zaskakujące, jak pewne zbieżności poglądów, opinii, zainteresowań - mogą wywołać ogromnie różne reakcje. Czasem to bardzo irytuje. Czasem jest zwyczajnie nudne. A czasem - bardzo kręci! Bez względu na płeć i wiek - krążymy wśród dziesiątków spotykanych ludzi i w tym misz maszu napotykamy osoby nam podobne.

Przyjemnie jest mieć kogoś kto rozumie, łapie w lot nasze żarty, podteksty i niedopowiedzenia, z kim można się porozumieć niemal bez słów. Z kim można chichotać, kto śmieje się tak samo głośno i często i tak samo łatwo nawiązuje kontakty. Przyjemnie wreszcie zrozumieć, że samemu nie jest się nadekspresyjną, niemożliwą gadułą, ocierającą się o krawędzie błazeństwa! Przyjemnie jest zobaczyć na własne oczy: jest nas więcej! Mieścimy się w normie, a nie na społecznym marginesie!

Zapewne wielu jest ludzi, którzy nie lubią kotów, mogą przyjąć hektolitry sosu sojowego, wiele kobiet, które uważają, że Dr House jest seksowny. Co jeszcze wyznacza to podobieństwo poglądów, charakterów, co warunkuje dobre samopoczucie w towarzystwie drugiej osoby? Może to jakieś ulotne substancje, może to jakieś fale o zbliżonej częstotliwości, bo przecież często używa się takich paranaukowych metafor, jak: między nimi jest chemia, nadają na tych samych falach.

Tego nie wiem. I choć ciągle mam ochotę odnotowywać kolejne podobieństwa - nie zagłębiam się bardziej w temat. Cieszę się, że miałam szansę spotkać aż kilka takich osób. Bratnich dusz, dzięki którym każdy aspekt życia, jak szkoła, praca, wychowanie dzieci - staje się łatwiejszy.



Czasem zdarza się moment ogromnego niedowierzania:

- To było z Monty Phytona, nie pamiętasz?
- Nie. Nienawidzę Monty Phytona...
- Nie...? Jak to?!
- Cóż... czymś musimy się przecież różnić :)


dla wszystkich bratnich dusz, które przepadają za szparagami - tych zapewne jest wiele!

TARTA ZE SZPARAGAMI, PARMEZANEM I JAJKAMI

Przepis z książki "Tarty. Słodkie i pikantne", wyd. MUZA S.A.,  z moimi modyfikacjami

  • 100 g masła
  • 175 g serka kremowego (Philadelphia, Piątnica, Turek)
  • 1,5 szklanki mąki
  • szczypta soli
  • kilkanaście łodyg szparagów (według książki 175g)
  • 2 żółtka
  • 3 całe jajka (według książki 5 całych jajek)
  • garść parmezanu
  • szklanka śmietanki 18% (według książki 12%)
  • sól i pieprz

Z masła, mąki i serka z solą zagniotłam ciasto i odstawiłam do lodówki na pół godziny. Następnie wyłożyłam ciastem naczynie do pieczenia tarty (może być tortownica, lub każde inne żaroodporne naczynie), na wierzchu ciasta położyłam arkusz papieru do pieczenia i wysypałam suche ziarna fasoli. Piekłam w 175C przez ok. 25 minut.



Szparagi zblanszowałam kilka minut w osolonej wrzącej wodzie i odcedziłam. Przełożyłam na upieczony spod tarty. 3 jajka delikatnie rozbijałam na spodeczek (po jednym) i delikatnie przekładałam na szparagi. 2 żółtka wymieszałam ze śmietanką i parmezanem, doprawiłam solą i pieprzem, przelałam na powierzchnię szparagów i jajek. Tartę zapiekałam jeszcze kolejne 15-20 minut, aż jajka się zestalą.

Najlepiej smakuje na ciepło!




Dodaję do akcji: Czas na piknik!

Czas na piknik

oraz: Sezon na szparagi.

Sezon na szparagi

sobota, 19 maja 2012

Diagnoza suszarki, coś prostego i imbirowa lemoniada



Dawniej ogromnie zazdrościłam kobietom, które są na tyle piękne, że wstając z łóżka nie muszą nic robić poza umyciem zębów i przejechaniem włosów grzebieniem.

Teraz wiem - że takie kobiety nie istnieją! :)

Każda, którą znam, przyznaje się do choćby kilku codziennych czynności upiększających, jak układanie włosów czy makijaż.

Czemu to robią? Bo chcą być inne, bo zazdroszczą sobie nawzajem, bo nie wieżą, gdy facet mówi, że najpiękniejsze są bez makijażu. Z tą zazdrością to skupię się na włosach - brunetki rpozjaśniają, blondynki przyciemniają lub kombinują z rudym, te z kręconymi - prostują, te z prostymi - kręcą i tak to się toczy: dzień w dzień, hektolitry pianek do włosów i kilowatogodziny energii elektrycznej ciągną suszarki i prostownice/lokówki, po to, byśmy mogły osiągnąć upragnione fryzury. Rzadko osiągamy. Ale uparcie dążymy.



Dążę i ja! Prostuję, a jak! Dzień w dzień mam kilka minut sam na sam: ja i moja suszarka. Ubiegłego lata ścięłam dobre kilkanaście centymetrów pokręconech włosów i poprosiłam o prostego, asymetrycznego grzybka :) Taka fryzura zobowiązuje, trzeba włosy prostować i koniec. Udaje mi się osiągnąć całkiem niezły efekt i wreszcie po wielu, wielu latach - jestem zadowolona ze swojej fryzury. Dlatego zrozumiecie moje przerażenie, kiedy zwierzę się, że ostatnio moja suszarka coś pomrukuje, trzeszczy i dziwnie się zachowuje! Pochrząkuje i podmuchuje w taki dziwny sposób, a objawy są tak nieytpowe, że z diagnozą kłopoty mógłby mieć nawet Gregory House! To z pewnością zawiły przypadek. Strajk suszarki to dla mnie, osobiście, coś strasznego! Tymczasem moje dążenia to coś prostego! Coś najprostszego, prostego jak struna! Prosta, niepokręcona głowa. Wolna od zawijasów!



Traktuję teraz moją suszarkę bardzo podejrzliwie, właściwie to przestałam odnosić się do niej czule, mamy takie ciche dni.

- Nie rób mi tego! - myślę. Nie teraz, kiedy odkładam na nowy obiektyw, maszynkę do lodów i mnóstwo innych ważnych rzeczy.

Ale nie wiem, co ona o tym wszystkim myśli. Może znudziło jej się wieczne robienie czegoś prostego. Może chce zrobić coś całkowicie odjechanego. Odwalić jakiś niespodziewany numer. Nie wiem. Z rosnącym niepokojem czekam na finał. Gdy suszarka nagle zastrajkuje - będę musiała popaść w totalny i nieprzewidywalny eksperyment fryzurowy - obecna długość jest wyjątkowo niełaskawa dla loków...

Tymczasem...

Lubicie lemoniadę...?



LEMONIADA Z MIĘTĄ I IMBIREM
  • 750ml wody gazowanej
  • 2 cm korzenia imbiru, obranego
  • 1 łyżka cukry trzcinowego
  • 1 cytryna/limonka
  • garść świeżych listków mięty
  • spragniony organizm
  • do dekoracji:
  • kwiatki nazbierane "dla mamusi" przez córeczkę, w drodze powrotnej z przedszkola





Woda musi być schłodzona w lodówce. Przelewam ją do dzbanka, lub w opcji na wynos - do szklanej butelki. Dodaję cukier, ostrożnie, bo całość może baaaardzo bulgotać i wypływać z butelki. Cytrynę kroję na pół, z jednej połowy od razu wciskam sok prosto do butelki, a drugą połowę kroję w plasterki i nastęnie mniejsze kawałki i wkładam do butelki. Pora na posiekane plasterki imbiru. I postrzępione listki mięty. Całość dobrze wymieszać i ponownie schłodzić. Najlepiej - parę godzin, żeby nabrała mocno imbirowo-cytrynowego smaku. Gotowe!






dodaję do akcji: Czas na piknik

sobota, 12 maja 2012

Chcę być taka jak Ty. Gazpacho. Na piknik!





- Kiedy dorosnę, kiedy będę duża, chcę być taka jak ty.

Rozpływam się. Powtarzam w myślach to, co przed chwilą usłyszałam i jestem bliska łez wzruszenia.

Czyli jaka...? myślę sobie... Nie muszę długo czekać na odpowiedź.

- Chciałam by mieć kolczyki i będę mogła wszystkiego dosięgnąć!

Moment ogromnego rozczarowania szybko znika, po chwili głośno się śmieję i mocno przytulam córeczkę do siebie!

Słowa Meli są ze mną cały dzień. Opowiadam je koleżankom z pracy. Żartuję, że muszę się chyba bardziej postarać, bo te kolczyki i sięganie to jest cecha jakże wielu kobiet!



Wieczorem, w domu, przeglądam trochę zdjęć, na których jestem tylko z mamą. Przyglądam się i próbuję przypomnieć sobie, co wtedy czułam. Nie pamiętam już, czy kiedyś chciałam być taka jak Mama. I co to mogło oznaczać. Najwcześniejsze wspomnienie związane z Mamą to mgliste wyobrażenie - Mama idzie po kamienistym dnie rzeki Poprad i usiłuje dogonić sitko, które porwał nurt. Musiałam być młodsza od Meli i pamiętam tylko długie nogi Mamy kroczącej jak czapla.

Dzień Matki nadchodzi bardzo szybko. Przygotowania w przedszkolu idą pełną parą. Mela ćwiczy jakieś wierszyki, które przedszkolanki wydrukowały na kolorowym papierze i rozdały rodzicom. Ogłoszenie "przynieść strój galowy" przypomina mi podstawówkę. Dziś nie mam czasu więcej wspominać. Poza tym... tylko się rozklejam. Próbuję narzucić sobie samodyscyplinę i odsunąć na bok sentymenty.

Wiosna jest cudowna.

Weekendy na świeżym powietrzu, nowy koc piknikowy - ciekawe czy Mela to zapamięta, oprócz kolczyków :)




GAZPACHO - chłodnik z pomidorów

  • kilka dojrzałych pomidorów (użyłam 6 malinowych)
  • 1 ogórek
  • pół czerwonej papryki
  • 1 łodyga selera naciowego
  • pół czerwonej cebuli
  • ząbek czosnku
  • 2-3 łyżeczki octu balsamicznego
  • trochę oliwy
  • łyżeczka bulionu w proszku bez glutaminianu sodu
  • sól i pieprz

Do przyozdobienia: kawałki obranych ogórków, paski papryki, łodygi selera naciowego.


Andaluzyjski chłodnik jets idealny na lato, do pracy, na pikniki, na grila, a nawet - jak stwierdził nasz przyjaciel - stanowi najdoskonalszą bazę do krwawej Mary :)

Pommidory sparzyłam, obrałam ze skóry, wrzuciłam do blendera, dodałam obranego ogórka i paprykę, czosnek, cebulę i resztę składników. Zmiksowałam na gładki krem. Idealnie jest, jeśli macie dość czasu, żeby Gazpacho się przegryzło, co najmniej kilka godzin w lodówce.

Moje dzieci mnie kulinarnie zaskakują, tym razem zgodnie odmówiły jedzenia chłodników, mimo iż w ubiegłym roku bardzo im smakowały. Cóż - podobno tylko krowy nie zmieniają zdania :)

Czy też tak bardzo cieszycie się z pojawiających się już tu i ówdzie przepysznych pomidorów???




Chłodnik doskonale można przetransportować w kubku termicznym (chodzi o utrzymanie chłodu of korrrs), w termosie, ale też w zwykłej szklanej butelce czy innym słoiku. Z nami "zaliczył" już działkę oraz plener, więc trafia do akcji "Czas na Piknik", już trzecia edycja!

Czas na piknik
klinkij tu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...