wtorek, 31 sierpnia 2010

PRAWA MURPHY'EGO

Ktoś kiedyś opowiedział mi o prawach Murphy'ego. Nie można przeprowadzić żadnego eksperymentu, by je udowodnić, jednak każdy z nas doświadczył ich działania. Rodzice na pewno znają krążące w internecie prawa dotyczące rozmaitych sytuacji z dziećmi, np. jeśli wybierzesz się do restauracji bez pampersów - dziecko zrobi kupę, itp. W zasadzie każdy na podstawie obserwacji swoich zachowań i pozostałych domowników, może wysnuć wnioski, dzięki którym sformułuje własne prawa Murphy'ego. Dobrze je znać i stosować się do nich. Pozwala to uniknąć rozczarowań i sfrustrowania. Oto kilka z tych praw, którym podlega moja rodzina:

 
1) jeśli zrobię Meli na śniadanie naleśniki - będzie chciała jajecznicę (lub kanapkę z szynką)
2) jeśli Wojtuś zasnął, a ja polożę się z książką lub na drzemkę - wtedy natychmiast się obudzi
4) jeśli wykąpiemy psa - spadnie deszcz i będzie błoto (psie łapki na całej podłodze)
5) jeśli umyjemy samochód na myjni, sami się prosimy o wielkie ptasie G. na przedniej szybie następnego ranka
6) jeśli robię na obiad coś smacznego-niespodziankę dla Kacpra, to okazuje się, że wracając z pracy zjadł z kolegą kebaba

 
Oczywiście w prawach Murphy'ego nie chodzi o to, żeby nie myć samochodu, czy nie kąpać psa, bo mija się to z celem. Po prostu znajomość tych praw pomaga przyjąć nieuniknione następstwa ze stoickim spokojem, przecież wiedzieliśmy, że jak zrobimy A, nastąpi B - tak już musi być. Zaś brak sytuacji B jest miłym zaskoczeniem i wyjątkiem potwierdzającym regułę.

 
Dziś pyszna, jesienna zupa, której przyrządzenie nie podlega żadnym prawom lub jeszcze tego nie odkryłam :) Na razie Mela też za nią przepada.

 
KREM BROKUŁOWY
  • kwiatostan brokuła
  • pół ząbka czosnku
  • łyżka bulionu warzywnego w proszku (ja kupuję w sklepach eko bez glutaminianu sodu, żadnych kostek rosołowych Knorra!!!)
  • sól
  • pieprz
  • trochę masła i oliwy
 
Umyte brokuły gotuję w wodzie z dodatkiem bulionu i oliwy. Jak się ugotują miksuję, z surowym ząbkiem czosnku, odrobiną masła, solą i pieprzem. Gotowe i zdrowe :)
Smacznego

 

 

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

IDZIE JESIEŃ - MUFFINKI Z JAGODAMI

Nic tak nie poprawia mi nastroju, jak slodkie babeczki - muffinki z jagodami. Sezon na te wspaniałe owoce się kończy (w niektórych warzywniakach już się skończył :( ), więc trzeba się spieszyć. Najlepiej kupić trochę na zapas i zamrozić - wspomnicie tę radę jak zacznie się zimno i będzie padać lodowaty deszcz!

 
Moje muffinki są doskonałe - wiem - to nieskromne, ale są obłędnie smaczne, lubię je robić chociażby po to, żeby zobaczyć ten wyraz twarzy Kacpra, na którym miesza się wdzięczność z ekstazą!!! :))))

 
Przepis jest prosty, ale co jeszcze ulepsza efekt, to design! Dlatego warto się zaopatrzyć w silikonową formę do babeczek - dowolne kształty i kolory - u mnie to stokrotki i tulipany, zamówiona z tortownia.pl. Mam też formę tradycyjną, do której wkładam kolorowe papierowe foremki.

MUFFINKI Z JAGODAMI
  • 75 g roztopionego masła
  • 250g mąki
  • 2 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
  • ½ łyżeczki sody oczyszczonej
  • szczypta soli
  • ½ łyżeczki mielonego cynamonu
  • ½ łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
  • 115 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu wanilii
  • 2 filiżanki jagód (lub borówek amerykańskich)
  • 2 średniej jaja
  • 125 ml mleka

 
Podobno w gotowaniu kolejność dodawania składników ma znaczenie - nie wiem, bo nigdy nie stosowałam się do tych zaleceń. Prawie zawsze wrzucam wszystko na raz do dużej miski i mieszam - wychodzi świetnie.
180 st. 20-25 minut i gotowe!
Polecam ten przepis, na prawdę warto! Smacznego!
 
 

 

 

niedziela, 29 sierpnia 2010

CHOLERNE L4 !!!

Koniec weekendu... dla mnie te dwa dni właściwie niczym się nie różnią od pozostałych. Wstaję w nocy "na cyca", przewijam, przebieram, itd. Zasadnicza różnica polega na tym, że Kacper jest z nami w domu i przez cały dzień pomaga. Ale nie tym razem. W ubiegły wtorek była wizyta u lekarza i wypisane L4 od wieczora wisiało na lodówce - przyczepione magnesikiem - żeby nieustannie przypominać o zwolnieniu z wszelkich obowiązków. Kacper, no biedny z tą gorączką, ale leżał sobie z książką w łóżku, a ja: cyca, zupka, z psem, po zakupy, butelka, obiad, spacer, pranie, kąpiel... W takie dni pragnie się słów podziwu, np. "Jak ty to wszystko ogarniasz?!" albo "Nie miałem pojęcia, że przy nich jest tyle roboty!!". Zamiast tego słyszę zbolały głos znad książki: "Pomógłbym ci, ale przecież nie chcę zarazić dzieci". Udusić!!!
Wytrzymałam dwa dni takiej harówy. Ale w nocy z czwartku na piątek tyle razy wstawałam w nocy, że o 5:30 przyniosłam Kacprowi Wojtusia plus butelkę z mlekiem:
- Proszę bardzo, oficjalnie oglaszam koniec twojej choroby, idź z nim gdzieś, bo JA tu idę spać.
- Ty sobie możesz ogłaszać, ale ja jeszcze cały dzisiejszy dzień jestem na L4!

 
Cenna rada: należy zrobić "profil Cezara" - minę, która wyraża nieugiętość, władzę i pogardę, zbyć milczeniem usłyszaną ripostę i zrobić to, co się zaplanowało (położyć się spać).

 
W moim domu, to ja jestem szefem - nie pozwolę, żeby jakieś L4, psuło mi namiastkę weekendu!!! :)

 
Zależy mi na tym, żeby szybko postawić chorego domownika na nogi (bo desperacko potrzebuję pomocy!).
Danie z dużą ilością czosnku i cebuli szybko pomaga wrócić do zdrowia.

 
BUTTER CHICKEN
  • piersi kurze (moja rodzinka rozprawia się z podwójną)
  • saszetka butter chicken
  • cebule (białe, ile lubicie)
  • czosnek (ja lubię dużo, co najmniej 3-4 duże ząbki)
  • śmietana (może być też polski serek mascarpone Piątnica, bardzo niedrogi, ciekawie się komponuje z hinduskimi przyprawami)
  • mleko
  • opcjonalnie papryczka chilli, z tych mniej ostrych (lub suszone płatki chilli) - w zasadzie to danie jest łagodne
  • puszka pomidorów (polpa pomodoro)
  • 1 łyżka masła
 
Uwielbiam kuchnię hinduską. Najbardziej dania z kurczakiem i ryżem. Mamy swoją ulubioną knajpkę tajsko-hindusko-nepalską blisko domu - obłędne jedzenie, ale od kiedy sama umiem przyszykować sporo potraw z ich menu - rzadziej się tam pojawiamy.
Jestem częstym gościem w delikatesach Asian House i Kuchnie Świata. Właśnie tam można kupić saszetki z gotową mieszanką przypraw, np. tikka masala, vindaloo, butter chicken, pasty curry: zielona, czerwona, żółta, czarna. Wybór jest ogromny. Można również przeczytać skład, kupić składniki osobno i kombinować z proporcjami. Jednak w przypadku butter chicken - najlepiej jest kupić saszetkę, ale uzupełnić ją własnymi składnikami. 
 
Cebulkę i czosnek drobno kroję i podsmażam na maśle, dodaję chilli, potem pomidory, śmietanę trochę mleka. osobno podsmażam kurczaka (też w kostkę), ok. 5 minut i przerzucam do sosu, w którym dusi się jeszcze kilkanaście minut. POtem trzeba spróbować i ewentualnie doprawiać. Właściwie mam w domu wszystkie przyprawy z tej mieszanki butter chicken, dlatego, jeśli czegoś mi mało - szybko uzupełniam.

 
To danie najlepiej smakuje z ryżem jaśminowym. Kiedyś pokusiłam się o zrobienie w domu chlebków naan, ale jest przy tym strasznie dużo roboty. Dlatego pozostaję przy ryżu.
Ostre jedzenie na prawdę poprawia odporność. Poza tym po takim obiedzie, chyba w podzięce za te wspaniale smaki, mogę liczyć na trochę pomocy z Kacpra strony - zanim sobie przypomni, że jest chory i powie, że musi się położyć :)

czwartek, 26 sierpnia 2010

NAWIEDZONE part 1.


Niedawno byłam zaproszona do starej znajomej, którą również spotkałam na ulicy, ale na szczęście byłam umalowana! Żartuję, miałam na myśli, że na szczęście okazało się, że ma dzieci. Umówiłyśmy się u niej w domu, na "kawkę". Na progu mieszkania rzuciła kokieteryjnie, że przeprasza mnie, że u niej taki bałagan... No co ty, kochana, chyba żartujesz - kto, jak kto, ale JA to rozumiem! I natychmiast pożałowałam tych słów, bo właśnie weszłam do nieskazitelnego wnętrza, ogarnął mnie ze wszystkich stron ład i porządek. Coś jak Bree Van De Kamp, tylko nie miała tego kaszmirowego sweterka i perełek wokół szyji. Potem dostałam kawałek ciasta, jak podkreśliła gospodyni, ze składników ekologicznych!!! Hahaha, to było na prawdę dobre! No i rozmowa zeszła na dzieci. Czy Mela sprząta po sobie zabawki? Czy odkłada ubranka? Czy uczę ją, że talerzyk zanosi się do kuchni? Czy - uwaga - angażuję ją w domowe porządki?
Jakoś tak mi się zrobiło nie swojo... No słowo daję, że to było gorsze niż (wczoraj opisane ) spotkanie z koleżanką yuppie! I tutaj tak samo, jak w poprzednim przypadku zrobiło mi się strasznie żal, tej nieszczęsnej Bree i jej pociech. Nie, mój styl życia nie jest jedyny słuszny, ale tutaj miałam do czynienia z jakimś nawiedzonym, niezdrowym ideałem. Aż miałam ochotę wysypać trochę brudnych skarpetek w kącie i rzucić gdzieś zasikaną pieluchę. Albo chociaż trochę zabawek koło kanapy. Bardzo podziękowałam za ekologiczne ciasto - no bo to na prawdę zrobiło na mnie wrażenie. Nie sądzę, żebym mogła się zrewanżować zapraszając do mnie, to chyba rozważne z mojej strony - musiałabym sięgnąć do szafki pod zlewem i nauczyć się instrukcji używania wszystkich tych płynów, które kupiłam dla lepszego samopoczucia - nie mam na to czasu :) podsumowując - chyba u mojej cioci na lodówce jest magnes z napisem "nudne kobiety mają nieskazitelnie czyste domy".
 
Dziś upgrade przepisu mojej mamy, który jest upgradem przepisu Agnieszki Kręglickiej:
 
ZAPIEKANKA Z CUKINI I POMIDORÓW
 
  • cukinia
  • dwa pomidory
  • puszka krojonych pomidorów
  • ząbek czosnku
  • biała cebulka
  • oregano
  • tymianek
  • sól
  • pieprz
  • oliwa
  • bułka tarta
  • parmezan (lub inny dowolny ser)
 
Moja mama dodaje bakłażana - ja nie przepadam, ale jak ktoś lubi - tylko trzeba pokrojonego w plastry namoczyć w zimnej wodzie 15 min.
Pomidory bez skórki i obrana cukinię kroję w plasterki. Cebulke i czosnek kroję i podsmażam na oliwie. Potem pomidory, cukinię i podsmażoną cebulkę z czosnkiem układam warstwami w naczyniu do zapiekania, przesypując każdą warstwę przyprawami i kropiąc oliwą. Na wierzch pomidory z puszki i tarty ser wymieszany z bulką tartą. Do piekarnika - zależy od liczby warstw, ale ok. pół godziny w 180 stopniach. Smacznego!
 
a teraz posprzątać...

środa, 25 sierpnia 2010

"Koszmarki" przeszłości

Jedną z psujących nastrój sytuacji, które mogą się przytrafić niedługo po porodzie, jest spotkanie jakiejś nielubianej znajomej, np. z liceum czy studiów, na ulicy. To trochę tak, że w zasadzie powinna mnie minąć, ale nie mogła się oprzeć, żeby nie podejść i nie pochwalić się sobą - a widząc mnie z moim zaprzęgiem wózkowo-psim, okazać litość haha!!! To zawsze wygląda tak samo: ja bez obcasów, w japonkach, jakoś tam spięte włosy i braki w makijażu - jak to na spacer z dziećmi. Ona na szpili, "full mejkap", obowiązkowo biznesowa skórzana teczka - bo strojem koniecznie trzeba podkreślić ważność wykonywanej pracy, gadżety takie jak teczka, czy blackberry eksponujemy.

 
Dialog przebiega tak:
ona- Gosia?!! (udaje radosne zaskoczenia, mimo, że na pewno widziała mnie z daleka i przygotowała sobie przemowę)
ja - o Hej xxx! (nie muszę udawać zaskoczenia, jest prawdziwe!!!)
znów ona - Boże, jak dawno się nie widziałyśmy!!! (w domyśle "Dziewczyno, to było chyba z 15 kg temu!!!)
zrezygnowana ja- no, faktycznie, trochę się pozmieniało (ręką zataczając krąg nad moim dorobkiem dzieciowo-psim)
ona - no widze i gratuluje, hej dzieci! (z obrzydliwie sztucznym uśmiechem, cały czas miną wyrażając politowanie, niż zachwyt...)
wtedy ja muszę odegrać tak, jak ona zaplanowała - pracujesz gdzieś niedaleko? (i tu wysłuchać monologu ba temat firmy, szefa, wspaniałych perspektyw, odpowiedzialnego stanowiska i ogromnej satysfakcji)
Na szczęście dzieci się zaczynają niecierpliwić, więc tylko wymieniamy się numerami telefonu, każda obiecując sobie w duchu, że do spotkania nigdy nie dojdzie i życząc sobie wszystkiego dobrego rozstajemy się...

 
Po powrocie do domu mam tylko ochotę na jakiegoś solidnego drinka, niestety chwilowo jest to luksus nieosiągalny - karmienie piersią.

 
Dobrze byłoby zjeść coś super słodkiego, ale to tylko pogarsza sprawę - widmo miny koleżanki lustrującej moją figurę bardziej motywuje do zaciśnięcia pasa...

 
W rezultacie:

 
VERY LIGHT SALAD
  • mix sałat różnego gatunku (gotowe mieszanki sprzedawane w paczkach)
  • piersi kurze
  • czarne oliwki
  • zielone oliwki
  • kiełki słonecznika
  • dwa tosty
  • opcjonalnie - suszone pomidory
  • zioła do marynowania kurczaka (mój ulubiony zestaw to rozmaryn, tymianek, oregano)
  • sól
  • pieprz
  • ząbek czosnku
  • oliwa
 
Oliwę z solą i pieprzem i ziołami i połową ząbka czosnku wymieszałam w jakimś naczyniu i wrzucić tam kurczaka, niech trochę postoi w tej mieszance (pół godziny wystarczy). Potem usmażyłam (najlepiej na patelni grillowej), odczekałam aż ostygnie i pokroiłam na plasterki. W sosie który został na patelni usmażylam pokrojone w kostkę tosty, żeby powstały aromatyczne, chrupiące grzaneczki. Resztę składników wsypałam do miski, razem z kurczakiem i jeszcze odrobiną oliwy, przeciśniętym przez praskę kawałkiem ząbka czosnku i przyprawami. Dobry jest też olej z suszonych pomidorów ze słoika. Razem z grzaneczkami cudowne i lekkie... polecam, smacznego!

 

wtorek, 24 sierpnia 2010

Zależna-niezależna

Jedynym powodem, dla którego chciałabym w tej chwili pojąć pracę zarobkową jest reakcja znajomych. Wszyscy dziwią się, że w wieku 26 lat mam już dwoje dzieci i nie tęsknię za realizacją własnej kariery. Gdyby tylko usłyszeli, jak w ostatni weekend żartowaliśmy sobie z mężem, że a może trzeci dzidziuś... Jak wiadomo w każdym żarcie jest odrobina prawdy, więc spieraliśmy się na argumenty, że trzy foteliki nie zmieszczą się w samochodzie, no a gdzie pies, itd. Ale wtedy zrozumiałam, że bardzo dobrze mi właśnie tak, jak jest teraz. Czy decyzja o trzecim dziecku jest bardziej dziwna od decyzji o zwlekaniu z zajściem w ciążę do połowy trzydziestki? Zawsze muszę świecić oczami, kiedy w gronie przyjaciół niektórzy chwalą się sukcesami zawodowymi, których - żeby nie było co do tego wątpliwości - szczerze im życzę i gratuluję! Ale ja też mam sukcesy! Moja dwuletnia córka mówi, jak stara, całymmi zdaniami, rysuje, ogarnia mnóstwa spraw. W ogromnym stopniu jest to moja zasługa. Wliczając w to teatralnym szeptem wypowiedziane "kurwa mać" przy mojej mamie, kiedy spadł jej na podłogę żelek haribo :) Kiedy zajmowałabym się cudzymi dziećmi, to byłaby praca. A swoimi - to kura domowa. Dlatego zainteresował mnie ostatnio artykuł w portalu edziecko.pl. Nagle okazuje się, że jestem menadżerem domowym!

 
Czy taki pr zwróci uwagę na to, że mi też należy się szacunek za to co robię? Mi też należą się gratulacje za awanse moich dzieci. I, co najważniejsze, szacunek za to, że to gdzie się dziś znajduję to była moja niezależna decyzja. Uzależniła mnie od cudzych pieniędzy i wsparcia, ale tak to już jest kiedy się wiąże z partnerem - powierzamy sobie pewne role i obowiązki. To co ja robię jest dla mojej rodziny najważniejsze i nikt mnie w tym nie zastąpi i nie zrobi tego lepiej niż ja.

 
Dziś, w mój "luźniejszy dzień w pracy" wybrałam się dziś na warszawski ursynów z moimi dzieciastymi przyjaciółkami - my we trzy i wspólnie pięcioro dzieci. To idealna dzielnica, w każdej knajpce mają kąciki zabaw dla dzieci, choćby nawet kartki i kredki. Przewijaki w toaletach to oczywistość nie do pomyślenia dla mieszkańca centrum! Do tego mnogość kawiarenek, ciastkarni, lumpeksów i komisów - przemieszczałyśmy się z jednego miejsca do drugiego, popijając kawki, herbatki, jedząc ciacha i kanapeczki, zaglądając do lumpów, przepuszczając kasę naszych mężów :)

 

 
Po powrocie do domu, po podliczeniu "ursynowskich" kalorii, jedyne co mogłam spożyć to

 
MLECZNY KOKTAJL Z OWOCÓW SEZONOWYCH
  •  mleko
  • jogurt (najlepiej grecki)
  • banan
  • brzoskwinia
  • borówka amerykańska
  • łyżka miodu
 
Wszystkie schlodzone owoce zmiksowałam w blenderze - lubię nieco rzadszą konsystencję, więc daję dużo mleka, niewiele jogurtu - wszystko na oko. Idealne, zdrowe, relaksujące...

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Słowa powitania i pierwszy przepis

Witam serdecznie,

Bardzo ciężko jest się przedstawić, ponieważ mnogość ról społecznych, jakie odgrywamy, uniemożliwia powiedzenie kim jesteśmy w odpowiedniej hierarchii. Np. na początku powinnam powiedzieć, że jestem mamą. Potem żoną. Ale też córką oraz siostrą. Jestem przyjaciółką. Jestem biologiem z wykształcenia. Jestem "Panią" mojego golden retrievera, nazywa się Molo. Jestem niemożliwym lakomczuchem i gadułą. Należę też do tych osób, które chyba nigdy nie pojmą na czym polega spalony w piłce nożnej. Z resztą nie, żeby mnie to jakoś szczególnie interesowało. Właściwie, to ciężko znaleźć dwie osoby jeszcze mniej ogarniające piłkę nożną niż ja i mój mąż. Jestem też zdecydowanie mieszczuchem. Kocham przyrodę, ale nie wyobrażam sobie mieszkania poza miastem, zbyt drogi jest mi ten klimat. Muszę mieć w pobliżu cywilizację, sklepy, jedzenie w dostawie. Chociaż z czasem pewnie zmienię zdanie.

Co do bycia MAMĄ: moja córka, moja gwiazda ma dwa latka i kocham ją do obłędu. Było nam cudownie w czwórkę: ja, moj mąż, nasza córka i pies. Dążąc do jeszcze większego ideału, powiększyliśmy się, i teraz, od czterech miesięcy jest z nami nasz synek - jest boski, kocham go też do obłędu. To ciekawe, że tak napisałam, bo obłęd jest aż zanadto adekwatnym pojęciem, traktującym o moich dzieciach. Ten obłęd to pierwsze dwa z ostatnich czterech miesięcy. Chyba ze trzy razy dziennie chciałam strzelić sobie w łeb. Nie będę oszukiwać - wogóle nie dawałam rady ogarnąć wszystkiego tego, nad czym straszliwie chciałam panować. Spacery na dwa wózki - zawsze z kimś z rodziny, wieczny bałagan, niekończące się pranie i prasowanie, butelki i części laktatora walające się po kanapie. To był właśnie OBŁĘD.

Ale nagle się skończył. Teraz powoli sprawy się mają ku lepszemu. Ostatnio nawet udało mi się przeczytać kilka książek, co jest cudem, bo od grudnia do lipca przeczytałam może dwie. Teraz znajduję wieczorami czas na realizowanie moich dwóch pasji, którymi będę się dzielić na blogu: pisanie i gotowanie. Każdego dnia zamieszczę jakiś fajny przepis, może to akurat będzie danie, które przygotowałam danego dnia, a może po prostu coś co mi się przypomniało, lub coś na co miałabym ochotę. Gromadzę tysiące przepisów, mam kiladziesiąt książek kulinarnych i gotowanie jest moim prawdziwym hobby. Bo z jedzeniem jest u mnie tak, że po prostu jestem w nastroju na jakieś konkretne danie, jakiś typ kuchni. Gotowanie to dla mnie sposób na odstresowanie, na wykazanie kreatywności. Tak jak niektórzy wyrażają siebie przez ubiór, makijaż czy fryzurę - myślę, że ja wyrażam siebie przez to jak gotuję i jak traktuję spożywanie posiłków. Tyle o mnie. Dodam tylko, że dziś pomimo, że było upalnie i duszno, to namęczyłam się trochę z nieco bardziej jesiennym daniem - podobno jutro ma być chłodno i deszczowo, stąd taki klimat.

Kilka wskazówek do interpretacji przepisów:
1) prawie nie używam wagi i miarek
2) jeśli w moich książkach jest powiedziane, że to porcja dla czterech osób - mówię to z lekkim zakłopotaniem, ale przeważnie zawsze się okazuje, że ja + mąż, i wszystko znika...
3) wszystkie moje przepisy można dowolnie "upgrade'ować"

POLĘDWICZKI WIEPRZOWE W ZIOŁACH

0,5kg polędwiczek wieprzowych
3 lub 4 średnie marchwie
2 białe cebule
3 ząbki czosnku
oliwa
masło
sól
pieprz
zioła: mogą być prowansalskie, ale ja lubię dać prawie wszystko co mam, na oko, mniej więcej po łyżeczce rozmaryny, tymianku, bazylii, natki pietruszki, listek laurowy i ziele angielskie. Do tego trochę mielonej papryki (ostatnio używam słodkiej, bo danie je moja córeczka - chociaż jest już od dawna powoli przyzwyczajana do nieco ostrzejszych smaków).

Polędwiczki kroję na plastry ok.2cm, podsmażam na patelni, żeby się zrumieniły. Mój mąż, jak widzi nie zrumienione mięso, to go nie tknie, nawet jak sam widział, że dusiło się godzinę. To trauma po w połowie surowym "dewolaju".

W osobnym garnku (nazywam go docelowym) podsmażam drobno pokrojoną cebulkę z czosnkiem, jak się zeszklą dodaję mięso i pkrojoną w plasterki marchewkę. Wsypuję wszystkie zioła i przyprawy. Zalewam wodą, czasem dodaję wina białego lub czerwonego, jak kto woli. Jeżeli danie mają jeść dzieci najlepiej wino wlać od razu. Ale jeśli tylko dorośli, można je dodać na ostatnie minuty duszenia. Z reguły powinno się dusić kilka godzin - dziś mi się tak udało. Ale czasem, gdy mam ochotę na to danie, a zaczynam je robić późno, to wszystko gotuje się tylko godzinę i też jest ok. I tak najlepsze jest na drugi dzień jak się wszystko przegryzie. Podaję z ziemniaczkami lub makaronem, odradzam ryż.
Polecam i życzę smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...