Jestem mistrzynią wpadek, niezręczności, czasem wręcz niezamierzonego nietaktu, na własnej skórze chyba milion razy przekonałam się, że milczenie rzeczywiście jest złotem!!!
Jeśli zadzwonię z ogromną pretensją do przyjaciółki i ochrzanię ją z góry na dół, że do mnie nie dzwoni już od tylu dni, że to właśnie ja zawsze dzwonię pierwsza i na koniec powiem, że jest świnią, to w odpowiedzi usłyszę:
- Gosiu, bardzo cię przepraszam, ale w zeszłym tygodniu zmarł mój Dziadek. Nie miałam głowy...
A gdzie ja miałam głowę?! Niezłe wyczucie, co?
Jeśli powiem wśród przyjaciół, że według mnie szczytem kiczu i bezguścia jest lampa solna z Wieliczki (albo drzwi z szybą z wzorem niczym szron na oknie), to prawie na pewno jedno z nich wstanie i powie:
- A ja mam taką w domu. To miła i ładna pamiątka!
Jeśli zaś stwierdzę (upewniwszy się, że nikt w towarzystwie nie studiował prawa), że nie ma dla mnie nudniejszego zajęcia, niż być notariuszem, to niestety wobec osoby, która z urażoną miną powie:
- Akurat moja mama jest notariuszem, uważam, że to ok.
A jaka jestem miła, gdy mąż przynosi mi biżuterię...? o tym było tutaj :)
W takich chwilach mam ochotę zapaść się pod ziemię i być tam uwięziona dłużej niż górnicy z Chile, żeby mieć czas na zastanowienie się: po co zabieram głos? co chcę osiągnąć swoim przekazem? czemu nie przemyślałam tego co właśnie zamierzam powiedzieć?
No tak, ukrywanie emocji, a zwłaszcza ich przypływu nigdy nie było moją mocną stroną. Co w zasadzie powoduje, że łatwiej mi nawiązać kontakty, ale również łatwo jest mi urazić niektórych, tych drażliwszych. Czy wobec tego rację mają ci, którzy sądzą, że milczenie jest złotem, a okazywanie emocji jest oznaką niedojrzałości towarzyskiej?
Zawsze wtedy przepraszając ze śmiechem mówię, że nie chciałam urazić, i to jedynie dowód, że czuję się dobrze i nieskrępowanie w twoim towarzystwie, że mogę swobodnie wyrażać swoje opinie. Ale czy zawsze musi to brzmieć tak bardzo emocjonalnie, np. trzeba być głupkiem, żeby... lub nigdy bym nie włożyła tego na siebie, wygląda jak podomka z burdelu???
Przecież można po prostu powiedzieć, że niezbyt mi się to podoba lub nie uważam za dobry pomysł tego i tamtego. Inną sprawą jest to, że zawsze łatwo dam się wmanewrować w dyskusję na "emocjonalne" tematy, a wtedy ciężko się wykręcić wymijającymi odpowiedziami. Poprawność rządzi na salonach.
To teraz powiedzcie, czy nie oczekujecie od innych właśnie spontanicznej reakcji, która świadczy o szczerości wypowiadanych opinii, o zdecydowanych poglądach rozmówcy?
To tak do zastanowienia.
Dziś przypominam o konieczności zastanowienia się nad świątecznymi upominkami. Jednym z jadalnych prezentów może być
Oliwa chili
Potrzebna będzie szklana butelka, karafka lub ładny słoiczek.
Trzy papryczki chili (jedna świeża, dwie ususzone co najmniej tydzień wcześniej, można też użyć wyłącznie suszonych)
Szczypta zmielonego pieprzu
Pół szczypty (to dopiero miara!) soli - chodzi o odrobinkę, dla smaku
Oliwa z oliwek (nie musi być z pierwszego tłoczenia, z tego co wyczytałam właśnie taka oliwa z wytłoczyn lepiej przechodzi smakiem czosnku lub chilli), ja akurat użyłam oliwy extra virgin
Papryczkę świeżą posiekałam w drobne plasterki, ostrożnie zgarnęłam wszystkie ziarenka - to w nich czai się ostrość! Szklaną butelkę dokładnie umyłam, wyparzyłam i wrzuciłam do niej papryczkę, zmielony pieprz i odrobinę soli. Suszone papryczki przecięłam wzdłuż, by powstała szpara, która wypełni się oliwą, umieściłam w butelce. Całość zalałam oliwą, wymieszałam i uzupełniłam oliwy (do wnętrza suszonych papryczek dostanie się oliwa i wtedy poziom w butelce nieznacznie opadnie - to jest właśnie ta różnica, którą trzeba uzupełnić. Kilkakrotnie obracałam butelką, żeby sól się rozpuściła i wnętrze papryczek dobrze przesiąkło. Następnie zamknęłam możliwie szczelnie butelkę i przystroilam ozdobnym materiałem. Taka oliwa jest dobra po kilku dniach, gy przejdzie aromatem. Trzeba ją natomiast zużyć w ciągu 2-3 miesięcy, niestety nigdy tyle u nas nie stała, zawsze kończyła się wcześniej :) Można też robić oliwę czosnkową, przepis podawałam tutaj. Obie oliwy się świetnie nadają do polewania sałatek, makaronów, grzaneczek i zup. Smacznego!
O tej szybie ze szronowym wzorkiem doskonale pamiętam: PKS w drodze do Mikołajek, nieszczelna szyba, mróz jak szlag... I ja mam taki sam szlaczek na drzwiach ;)
OdpowiedzUsuńZnakomicie cie rozumiem. Ja jestem wyjatkowa mistrzynia w popelnianiu gaf. Ostatnio bedąc na imprezie zapytalam kolezanki(tak wlasciwie to kolezanka kolezanki)"Ale ty chyba masz męża?" a ona na to, że niedawno zginął w wypadku motorowym. Myślalam, że się zapadnę pod ziemie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Mojemów nie-mężowi bardzo to przeszkadza. Choć szczerze mówiąc często nawet nie zwracam uwagi na moje gafy towarzyskie.. to chyba jeszcze gorsze niż o nich wiedzieć.
OdpowiedzUsuńDziękuje za świetny przepis na oliwe :)
Ja niestety jestem mistrzynia w wypowiadaniu o kimś opini, akurat w momencie gdy myślę, że tej osoby nie ma w pobliżu...a ona nieoczekiwanie nagle gdzieś przy mnie wyrasta. Ale to chyba pstryczek w nos od losu, abym w końcu nauczyła się, że jeżeli mam coś do kogoś, to powinnam komunikować to wprost do tej osoby. Jest jeszcze coś takiego jak asertywna krytyka...krytykujemy cechę, ubranie itp. a nie osobę. Jak powiesz moim zdaniem ta lampa jest do kitu, zamiast masz tandetny gust kupując taką lampę to wszystko jest ok! przecież masz pełne prawo do wyrażania wlasnego zdania! www.evelio-ciezarowka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tą oliwką. Szczerość górą ;-) Ale nie zawsze ;-)
OdpowiedzUsuń