wtorek, 16 listopada 2010

SŁOMIANY ZAPAŁ

Postawą zupełnie przeciwstawną do "nic mi się nie chce" jest tak zwany słomiany zapał. Zapewniam, że dla najbliższego otoczenia jest to postawa niemal równie irytująca! Doskonale to wiem, bo właśnie ja sama zaliczam się do "słomiaków"...

Od dziecka intensywnie poszukiwałam tego co mogłabym robić, swojego hobby. Próbowałam i próbowałam. Brałam udział w konkursie rysunku w podstawówce, w konkursie śpiewu, który nawet wygrałam, recytowałam też w jakimś konkursie wierszy. Marzyłam by uczyć się gry na pianinie, próbowałam na gitarze, ale tylko kilka dni - zrezygnowałam, gdy odgniotłam sobie do krwi palce i obdarłam paznokcie. Od razu sobie odpuściłam. Chodziłam na zajęcia dla maluchów w szkole baletowej, a potem na jakieś rytmiczno-muzyczne w PKiN. To chyba też nie było TO. Olimpiada z języka polskiego, wyszłam do etapu wojewódzkiego, też jeszcze w podstawówce. Następnie próbowałam tenisa. Potem chciałam malować akwarelami, a następnie robić zdjęcia, ściślej portrety. A już na studiach - zdjęcia przyrodnicze. Zapożyczyłam się chyba wszędzie, by kupić aparat fotograficzny, nie sprawdzając nawet, że era zwykłych lustrzanek się kończy, że niebawem nie będę miała gdzie swojego aparatu serwisować, ani wywołać filmów. Potem marzyłam o tym, by mieć maszynę do szycia i szyć sobie ubrania. Nawet próbowałam ręcznie uszyć sobie dżinsowy kaszkiet ze starych spodni - do dziś w którejś szufladzie miota się sam daszek - reszty nigdy nie uszyłam, odpuściłam sobie. W międzyczasie wzięłam udział w castingu do drugiej edycji Idola (zaraz umrę ze wstydu, ale tak właśnie było!!!). Śpiewałam "Against all odds" Phila Collinsa (już bardziej się nie da pogrążyć). Po czym zapragnęłam pójść na studia doktoranckie, na moim Wydziale Biologii. Niestety zgapiłam się i było za późno. Ale w międzyczasie zrobiłam blok pedagogiczny, bo czemu nie być nauczycielem? Odbyłam krótki obowiązkowy staż, potem dodatkowe kilka tygodni na próbę, ale okazało się to zupełnie nie dla mnie. Potem jeszcze staż w dziale naukowym Gazety Wyborczej, bo dlaczego właściwie nie spróbować jako dziennikarka? To mi się podobało! No to jeszcze na drugie studia. Uzupełniające magisterskie studia w Instytucie Dziennikarstwa UW. Niestety do dziś ich nie skończyłam. To znaczy skończyłam, wszystko zaliczone, zabrakło jedynie szczegółu - pracy mgr! Oo, już bym prawie zapomniała, że jeszcze w ciąży zrobiłam kurs przygotowujący do egzaminu CAE, niestety do dziś nie zapisałam się na ten przeklęty egzamin. Aha, i jeszcze nie odebrałam swojego dyplomu magistra nauk biologicznych, chociaż w styczniu stukną 3 lata, od kiedy się obroniłam!
Zwariować można. Mój tata śmiał się, że może jeszcze tylko zacznę prowadzić winnicę, a może też poszukiwać złota na Alasce :) Potem była ciąża z Melanią, zaraz potem ciąża z Wojtusiem i mój zapał do wszystkiego bardzo ostygł.

Zapaliłam się moimi dziećmi i tak już zostało :)

ale niedawno odkryłam to co lubię robić, co robię dobrze i co jest moim ulubionym zajęciem! Znalazłam! Lubię gotować i lubię pisać. Moja siostra i mój mąż zmotywowali mnie do tego, żeby połączyć moje ulubione zajęcia. Siostra podpowiedziała mi z tym blogiem, że to dobry pomysł, że znajdę odskocznię. I to rzeczywiście działa! Zaraz potem okazało się, że na dodatek ktoś chce to czytać! I komentować! Poczułam się zupełnie jak Julie Powell, która pisała bloga o swoim gotowaniu przepisów z książki Julii Child. Wygooglajcie ją koniecznie, przeczytajcie książkę, jest świetna, zabawna. Z tej książki "wyniosłam" wiele dla siebie, mimo że to zwykłe "powieścidlo", żaden tam kunszt literacki. Efektem przeczytania "Julie & Julia" była zupa z porów i ziemniaków, którą ugotowałam w zeszłym tygodniu.

Zupa z porów i ziemniaków

Julie Powell w swojej książce opowiada o przyrządzaniu tej zupy według przepisu Julii Child, bardzo znanej amerykańskiej prezenterki kulinarnej, która jako pierwsza kobieta w historii ukończyła prestiżową szkołę kulinarną - paryską Cordon Bleu. Właściwie Julie Powell nie podała tam przepisu, więc wszystkiego się domyśliłam.

Użyłam:
 jednego ogromnego pora
Kilka sporych ziemniaków
1/4 kostki masła (po przeczytaniu tej książki zmieniłam zdanie na temat tego, czym jest DUŻA ilość masła)
sól
pieprz
nie powstrzymałam się od posypania wszystkiego moim ukochanym do znudzenia bulionem w proszku, chociaż na pewno nie ma go w przepisie oryginalnym.
Użyłam również mojego domowego rosołu, chociaż ta zupa ma być ugotowana wyłącznie na wodzie. To taki skromniutki posiłek...

Pory udusiłam z masłem, zalałam wodą, bulionem, rosołem i wrzuciłam obrane, pokrojone w kostkę ziemniaki. Dodałam soli i pieprzu i czekałam aż ziemniaki zmiękną. W zasadzie zupa była już wtedy gotowa - chodziło o to, by kawałki porów i ziemniaków były wyczuwalne, ewentualnie mogły być przepuszczone przez praskę. Niestety ja w swojej głupocie i zupełnym braku doświadczenia z potrawami francuskimi, wlałam swoją zupę do blendera. Ostatecznie otrzymałam bardzo rozcieńczone puree ziemniaczane. Cholernie smaczne, jednak nie o to chyba chodziło. Heston Blumenthal (jego też wygooglajcie) tłumaczył kiedyś w swoim programie Molecular Kitchen, o co chodzi, gdy ugotowane ziemniaki trafią do malaksera. Otóż cała zawarta w nich skrobia zostaje uwolniona i tworzy się mączno-kleiste danie, które przypomina klej do tapety. Miał skubaniec rację :) pozostawcie swoją zupę "w kawałkach", a będzie doskonale francuska : Smacznego!










8 komentarzy:

  1. A myślałam, że to ja byłam (jestem) jak ta chorągiewka na wietrze a to ty bijesz chyba wszystkich na głowę z tymi pomysłami na życie.

    Ja tylko grałam na flecie, chodziłam na scholę, tańczyłam w zespole w domu kultury, biegałam na orientację, bawiłam się w Decoupage, robiłam świeczki własnej produkcji, chciałam szyć (nadal chcę), jako dziecko chciałam grać na wiolonczeli, nawet byłam na zapisach do szkoły muzycznej - pani powiedziała, że mam za krótkie palce. Byłam na kursie pilota wycieczek (zaliczyłam testy, nie zdałam ustnego) poszłam na studia (Instytut turystyki krajów biblijnych) była szczypta historii więc zapragnęłam być archeologiem, kupowałam książki o Babilonii i ogrodach Semiramidy miałam hopla na punkcie starych dziejów... no i podobnie jak u ciebie przyszły dzieci, a z czasem wylądowałam w sklepie z materiałami budowlanymi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale prawo jazdy zdałaś i odebrałaś!

    OdpowiedzUsuń
  3. Lepiej późno niż wcale i kto szuka ten znajduje :-))) Fajnie, że w końcu udało Ci się znaleźć to co lubisz robić, ja wciąż szukam....
    Myślę, że jeżeli w końcu odkryje się to co się lubi robić i do czego ma sie talent - to pieniądze też z czasem przyjdą....

    Z drugiej strony uważam, że duży wpływ mają rodzice na ten nasz słomiany zapał bądź wytrwałość. Oczywiście nie odrzucam wpływu samego charakteru bądź temeperamentu danej osoby.
    Gdy byłam w wieku przedszkolnym przedszkolanka powiedziała mojej mamie, że mam predyspozycje aby tańczyć balet. Z tego co mi mama opowiadała poszła ze mną raz, a ja dalej nie chciałam chodzić i na tym koniec. Dziś z perspektywy czasu uważam, że powinna mnie zmotywować - byłam dzieckiem nieśmiałym i z tego pewnie wynikała moja niechęć, a nie z tego że nie podobał mi się taniec. Dziś wiem że bardzo bym się w tańcu zrealizowała... uwielbiam taniec...ale gdy sama zaczęłam chcieć chodzić na zajęcia było już za późno na karierę w tym zawodzie.
    Dlatego ja chcę swoje dzieci motywować, wspierać, obserwować je w czym są dobre, do czego mają predyspozycje.
    Na przykład za sukcesami sportowców stoją w dużej mierze ich rodzice i to nie tylko w Polsce.
    Pozrdawiam i życzę miłego dnia, u mnie dziś zupa - gotowiec - mrożonka :-))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiesz jak podbudował mnie Twój post! Jestem dokładnie takim samym "słomiakiem" jak ty :) z tym, że moje zapędy nie szły aż tak dlaeko jak u Ciebie. No i nadal mam czas żeby szukać bo mam dopiero 24 lata :)
    Ja jako dziecko grałam w tenisa, chodziłam na karate, garałam w przedstawieniach (moja miłość do teatru jakoś się tam ujawniała), śpiewałam w zespole rokowym (nawet brałam lekcje śpiewu), jeździłam konno (dopóki nie spadłam i nie uszkodziłam sobie głowy-teraz sie boje), potem była miłość do psychologii, ale w końcu staneło na studiach o reklamie, a w czasie studiów urodziło się zamiłowanie do biżuterii hand made. W miedzyczasie zrobiłam kurs ksiegowości, bo w końcu to dobry zawód, ale jak się okazało to nie dla mnie. Teraz choruje na szycie- choć nie wychodzi mi za dobrze to sie staram, fotografie i sztuka nowoczesna - w koncu stanelo na tym, że poszłam do studium technik teatralno filmowych w specjalizacji charakteryzacja. Zgadzam się z Daga. Dużo zależy od rodziców, choć uważam, że na spełnienie nigdy nie jest za pozno. Trzeba tylko chcieć! Ja chce i szukam...chyba jestem na dobrej drodze! Dziekuje za tak fajny temat!

    OdpowiedzUsuń
  5. cziii... a ja już myślałam,że to ze mną coś nie tak....nawet nie będę pisać,co planowałam ,a czego nie zrobiłam...za to udało mi się jedno prawie, w każdym razie chyba , bo konsekwentnie idę do celu...http://buczynowadolina.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach tak...nie będę powtarzała za wcześniejszymi komentarzami...ale..."skąd ja to znam"...mh...może z autopsji? Ale przez to życie jest takie piękne...bo takie urozmaicone i wypróbowane na wiele niedokończonych sposobów. Kiedyś przeczytałam fajną rzecz...że niektórzy mają swoją stałą drogę w życiu, a innych drogą życiową jest poszukiwanie tej drogi:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. ..ehhh i ja należę do "słomianych zapaleńców" ;) ... jednak do tej pory nie odnalazłam jeszcze swojej drogi...ma to chyba związek z tym, że mój słomiany zapał podpierany jest z każdej strony moim adhd, z którego już dawno wysrosnąć powinnam :/ Wkrótce wybieram się na warsztaty, które miejmy nadzieję pomogą mi odkryć i pielęgnować swoje telanty, bo podobno KAŻDY jakiś talent posiada.Zapraszam serdecznie! Podaję namiary na instytut "happymore" loalizacja Warszawa.Prowadzą niezmiernie ciekawe i wartościowe warsztaty! http://www.happymore.eu/warsztaty
    Pozdrawiam! :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja myślę, że ten "słomiany zapał" można nazwać próbą znalezienia sobie hobby, czegoś co będzie sprawiało nam radość:) A żeby to znaleźć trzeba szukać;) Tylko szkoda, że co niektórzy rodzice bardzo często podcinają w tym temacie dzieciom skrzydła...a tłumaczenie, że pochodzi na jakieś zajęcia tydzień, dwa a potem się znudzi jest bez sensu... Sama chodziłam na lekcje gry na pianinie,po dwóch latach zrezygnowałam, bo stwierdziłam, że wolę chodzić na zajęcia taneczne(co trwało ładnych parę lat...w sumie z 8 chyba:)). Jako dziecko "jojczyłam" rodzicom na temat skrzypiec. I dopiero w szkole średniej poszłam na prywatne lekcje nauki gry na nich(bo w szkole muzycznej stwierdzili, że już jestem za stara). I twardo grałam, nawet na 18-stkę dziadkowie sprezentowali mi moje własne skrzypce:D Niestety wyjazd za granicę przekreślił moja dalszą naukę gry:( Ale jestem pewna, że jeszcze do tego wrócę;) Osobiście cieszę się, że chodziłam na różnego rodzaju "koła zainteresowań", czasami rezygnowałam po pierwszych zajęciach, ale to pozwoliło mi popróbować wielu różnych rzeczy:)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się opinią!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...