piątek, 29 października 2010

"To łóżko nie jest przeznaczone dla klocka"...

... czyli o tym jak uroczy potrafi być mój mąż :)

We wtorek byłam z Melą na basenie - mogę dodać całą listę krępujących sytuacji, które mnie zaskoczyły, a które mogłyby wzbogacić post "Koszmarki przeszłości".
Wybrałam sobie pływalnię z dobrym dojazdem metrem, bo w Warszawie i tak przez cały dzień i noc nie ma gdzie parkować. Wybrałam sobie taką godzinę, by wszystkie osoby, które mogłabym potencjalnie spotkać - były w pracy. No bo przecież nie ma nic gorszego, niż spotkać jakąś laskę w chwili, gdy w opiętym do granic wytrzymałości kostiumie przemierzam tą strasznie długą odległość (zawsze tak robią - chyba złośliwie, że żeby wejść do wody po drabince trzeba przeparadować przed wszystkimi dobre 20 metrów!) między przebieralnią a schodkami do basenu. Gdybym mogła - rozpędziłabym się i wskoczyła, ale niestety jestem z dzieckiem, które na dodatek bardzo, bardzo zwraca na siebie (w związku z tym na mnie też) uwagę!

Tak, zwraca uwagę. Co nie zawsze jest plusem. Akurat w chwili, gdy rozebrałam się do połowy - do przebieralni weszła pani z recepcji, nie wiem w jakim celu. Zobaczyła moją córeczkę w ślicznym kostiumiku kąpielowym w truskawki, z falbanką, a jakże, oraz w różowych klapeczkach. Ja stałam z gołym cycem - no bo nie chciałam się chwilowo bardziej obnażać, a ona zalecała się do Meli!
- Jakie ty masz śliczne klapeczki!
- No. Mam - odpowiada Mela
- A jak ty ślicznie mówisz!
- A ja mam kostumik w tuskawki. Widzisz?
- No widzę! Jaki śliczny!
No straszne dwie minuty. W końcu poszła. W niezrozumiałym poczuciu pewności, że teraz mam chwilę spokoju, rozdziałam się do rosołu, na co weszła znowu pani z recepcji, tym razem w towarzystwie instruktorki fitness! Nie jakaś druga pani z recepcji, tylko śliczna, zgrabna i wysportowana instruktorka. Akurat, gdy ja sobie stałam nagusieńka z kostiumem nałożonym na jedną nogę! Zamarłam ze zdumienia.
- Słyszałam, że tu jest jakaś śliczna truskaweczka!
- I goła, tłusta świnia - chciałam dodać, ale cudem się powstrzymałam.
Dialog opisany powyżej ( między moją córką a zachwyconą panią) powtórzył się. Błyskawicznie naciągnęłam na siebie ten kostium i dałam do zrozumienia, że wychodzimy z przebieralni.

Basen super, Mela była zachwycona, na pewno będziemy teraz chodzić regularnie. Niestety złapała trochę katar następnego dnia, a że z zatkanym nosem się ciężko śpi, powiedziałam Kacprowi, że położę się z nią na jej tapczaniku. A on na to:
- To łóżeczko nie jest przeznaczone dla klocków!
Szkoda, że na parapecie obok łóżeczka Meli nie mam schowanych awaryjnie jakichś ciężkich przedmiotów, by móc w takiej chwili trzasnąć męża w łeb - tego mojego męża, który zawsze mi powtarza, że kochanego ciałka nigdy za wiele!

Na pocieszenie następnego dnia zrobiłam ciasto marchewkowe :) uwielbiam mieć gości, nie tylko dla towarzystwa, ale bo to zawsze pretekst, żeby zrobić coś smacznego :)

Przepisów na ciasto marchewkowe jest mnóstwo, ja połączyłam kilka, więc można powiedzieć, że mam swój własny.

Ciasto marchewkowe

250g masła
2 szklanki cukru brązowego
4 jajka
2,5 szklanki mąki
1,5 szklanki tartej marchwi
3 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
1 łyżeczka cynamonu
puszka plastrów ananasa posiekanych na kawałeczki
troszkę soku z puszki od ananasów

Do jednej miski wsypałam cukier z masłem i żółtkami. Wymieszałam na gładką masę. Dodałam tartą marchew i ananasa. W drugiej misce wymieszałam sypkie składniki. Dodałam do masy. W trzeciej ubiłam pianę z białek i ostrożnie przełożyłam do masy głównej. Wszystko przelałam do tortownicy i piekłam ok. 45minut w 190stopniach. Gdy ciasto ostygło (ale ja zawsze to robię za wcześnie aj!!!) przekroiłam je na dwa placki (na pół) i wstawiłam do lodówki. Przygotowałam lukier: paczka serka philadelphia/piątnica/turek czy almette, 100g masła, cukier puder, trochę soku z cytryny - wszystko wymieszałam, powinno być gładkie, ale moje nie jest - zobaczycie na zdjęciach takie grudki :) ale smakuje tak samo dobrze. Część lukru wyłożyłam na "dolny placek ciasta, przykryłam drugim i posmarowałam pozostałym lukrem. Do lodówy na jakiś czas. Pycha. Goście byli, dostali kawałek do domu. Usłyszałam dziwaczne pytanie: ile czasu to ciasto może jeszcze stać? nie wiem, u nas nigdy nie ma szansy stać zbyt długo :) !!!







3 komentarze:

  1. Tyle razy słyszała pochwały na temat tego ciasta, ale jeszcze nigdy go nie wypróbowałam. Może tym razem się skuszę :)
    Dziś jednak mam wieczór pod tytułem "Paluszki wiedźmy" - czyli słodki, koszmarny przysmak z okazji Halloween :) znaleziony na jakimś ciekawym blogu- POLECAM

    OdpowiedzUsuń
  2. Malgosiu droga,
    kto tam sie przejmuje klockowatoscia bedac matka uroczych maluchow... Mnie to ruszalo za panny, za mezatki mam zdecydowanie mniej kompleksow i bardziej niewyparzony jezyk. Grunt to sie nie dac, niech sie gapia i sobie mysla. W koncu nie kazdy musi byc jak instruktorka fitness ;)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się opinią!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...