Ludzie jako gatunek stworzyli coś wyjątkowego i unikatowego - cywilizację. W tej cywilizacji zachowany był podział płciowy, z określonymi rolami kobiet i mężczyzn. Jednak jakiś czas temu kobiety stwierdziły, że to im nie wystarczy. Że chcą więcej. Że chcą głosować, studiować, mieć własne konta bankowe i zarządzać zgromadzonymi tam zasobami, że chcą pracować zawodowo. Powoli, często w upokarzających warunkach, wynegocjowały swoje prawa. Ale równouprawnienia nadal nie ma. Dlaczego? Bo kobiety przebyły długą drogę, ale mężczyźni nie zmienili się ani trochę!!! Kobiety, owszem, studiują, pracują, zarabiają. A oprócz tego: sprzątają, wychowują dzieci, prasują, piorą, zmywają, opiekują się starszymi rodzicami, odrabiają lekcje, chodzą na wywiadówki, gotują - można wyliczać bez końca. A mężczyźni - po prostu pracują zawodowo. To nie są już czasy, gdy facet idzie złowić zwierzynę - sytuacja wymusza, by oboje partnerzy zarabiali...
Zastanawiam się czy kobiety walczące o równouprawnienie we wszystkich dziedzinach życia społecznego zaczęły od podstaw - u siebie w domu?!
Czy wyraźnie ustaliły z partnerami życiowymi podział obowiązków domowych? Nie mówię tu wyłącznie o parach z dziećmi - przecież każdy dom, czy mieszkanie, w którym mieszka para, powinien być prowadzony na jasnych zasadach. To takie proste! Skoro oboje pracują, to czemu tylko ona myje okna, prasuje i gotuje? Czemu jest tak niewiele par, które współpracują?
Ja jestem obecnie trochę taką kurą domową, ale równouprwanienie i ścisły podział obowiązuje w moim związku od zawsze. Więc nóż mi się w kieszeni otwiera, jak obserwuję koleżanki, które wracają po 20 tygodniach macierzyńskiego do pracy i zasuwają na 3 etaty: zawodowo, przy dziecku i ogarniają dom. Prawdziwe równouprawnienie będzie dopiero wtedy, gdy mężczyźni wykonają ten krok, by włączyć się w połowę obowiązków przypadających kobietom!
Prawdziwym wzorem dla mnie - wzorem tego jak powinno być, są moi przyjaciele, oboje pracujący jako dziennikarze: on często jeździ po Polsce, a ona ma dosyć długie godziny pracy. Nie mają do pomocy żadnych dziadków czy cioć, a jednak perfekcyjnie podzielili się obowiązkami. Jedno zawozi dzieci do szkoły i przedszkola, drugie odbiera. Co nie przyjdziemy ich odwiedzić jesteśmy pod wrażeniem: on piecze z córeczką babeczki, ona rysuje z synkiem, innym razem oni grają "w playaka", a one robią herbatkę dla misiów. Wartość każdego z nich dla prowadzenia domu jest taka sama, oboje też są tak samo zaangażowanymi rodzicami. To wspaniałe, a jednak wśród moich znajomych to jedyny taki przypadek! Gdy zacznę pracować zawodowo, chcę dążyć do podobnej sytuacji w moim domu :)
Chcę zachęcać wszystkie kobiety, by nakłaniały swoich facetów/mężów do wspólnej pracy, kurcze czemu koszenie trawy ma być męskie, a zmywanie czy prasowanie - kobiecym zajęciem? Dopóki mężczyźni są przekonani, że jak trzeba zostać z dzieckiem w domu, to trzeba wezwać babcię, bo inaczej to niemęskie, dopóki nie wiedzą jak coś uprasować, ugotować czy brzydzą się ściereczki do kurzu - jednym słowem dopóki nie ma równouprawnienia w naszych domach - nic się nie zmieni poza nim.
Myślę, że kluczową rolę może tu odgrywać wychowanie naszych dzieci - prawdziwe przeszkolenie do życia z partnerem/partnerką na równych prawach. Pisałam już wcześniej o zabawkach dla chłopców i dziewczynek, zajrzyjcie!
A dziś proponuję wspaniałe ciasto, wprost klasyczne ciasto kury domowej - dawno mogliście takiego nie jeść:
Jesienne ciasto drożdżowe z jabłkami
Moją kuchenną biblią jest "Kuchnia Polska" Danuty i Henryka Dębskich. Mam któreś z kolei wydanie i często wykorzystuję tamtejsze przepisy, po modyfikacji według mojego uznania. Dziś wzięłam przepis z tej książki, ale zmieniłam jego przygotowanie i sposób podawania.
0,5kg mąki
200g masła
100g cukru
3 jajka
40g świeżych drożdży
szklanka mleka
szczypta soli
4 kwaskowe jabłka
kruszonka
100g mąki
50g masła
50g brązowego cukru
Drożdże z połową mleka (podgrzanego), łyżką mąki i cukru lekko wymieszałam i pozostawiłam do wyrośnięcia. Do dużej miski wsypałam mąkę, cukier i sól. Mleko wymieszałam z jajkami trzepaczką (w przepisie jest by oddzielić żółtka od białek i ubić pianę z białek, ale to już lekka przesada!), roztopiłam masło i wlałam razem z mlekiem i jajkami do mąki. Wszystko wymieszałam, dodałam roztwór drożdżowy i wyrobiłam ciasto, dodałam trochę mąki, bo powstał glut zamiast ciasta :) ale potem się zagęściło i było w porządku. Ciasto sobie wyrastało ok.40min w ciepłym miejscu (rady mojej babci -wszystkie okna mają być zamknięte!), a ja w tym czasie obrałam jabłka, pokroiłam w kosteczkę i trzymałam w zimnej wodzie z sokiem z cytryny do czasu, aż ciasto będzie wyrośnięte. Z jednego przepisu (z tej ilości składników) zrobiłam trzy ciasta.
W kwadratowej formie - ok.1/3 ciasta na spód, na wierzch jabłka i 40min w 180stopniach
W formie "murzynkowej" - jak wyżej
W formie spiralnej bułeczki - pozostałe ciasto podzieliłam na 4 części, uformowałam wałeczki i układałam w formie spirali wkładając kostki jabłka do środka. Piekłam ok20 min.
Na wierzch każdego wypieku (przed włożeniem do piekarnika) - kruszonka - coś co lubię wyjadać z każdego ciasta, zawsze Kacper się wścieka :)
Masło rozetrzeć w palcach z mąką i cukrem i tymi grudkami posypać ciasto.
Wszystkie wypieki są przepyszne! Polecam poświęcić ten czas, na prawdę warto!!!
Dziękuję. Po stokroć dziękuję za ten post.
OdpowiedzUsuńSama jestem aktualnie w takim dołku (psychicznym), że szkoda gadać i niestety w dużej mierze zawdzięczam, go swoim dążeniem do równouprawnienia. Chłop zapewne by powiedział... "chciałaś babo wracać do pracy, to masz".
W wielu sprawach dotyczących podziału ról w naszym domu jest podobnie ja to opisałaś, więc i mnie nóż niejednokrotnie się w kieszonce otwiera. Pozdrawiam.
Przykro mi slyszeć, że jesteś w dolku :( nie mam też żadnych rad, jak to zmienić, poza nastawieniem się, że pewne rzeczy można zmienić (wczorajszy post) - i mówię tu o zupełnie poważnych sprawach, a pewnych się nie zmieni i wtedy trzeba je odpuścić... Czasem trzeba się nawet pogodzić z tym, że coś jest niesprawiedliwe, ale my-kobiety mamy to opanowane do perfekcji. Jak już wcześniej napisałaś - masz dwójkę dzieci, a to jest wspaniały powód, by starać się wyjść z dołka!!! Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!!!
OdpowiedzUsuńŚwietne to drożdżowe ciasto ale urabianie go jest totalną męczarnią, która mnie zniechęca.
OdpowiedzUsuńJa uważam, że podział obowiązków powinien być ale proporcjonalny do możliwości partnera i choć trochę odpowiadający jego upodobaniom. Po paru latach walczenia z moim mężem o mycie podłogi - poddałam się :-). Nie sprząta też w domu prawie wogle. Ale ja to robię sprawnie i szybko. Jemu zajęłoby wieki. Za to ja niecierpię wręcz zakupów, supermarketów, kolejek, ciężkich siat. Okazało się, że on nie ma z tym problemu. A jeśli chodzi o prasowanie to każde z nas zajmuje się swoimi rzeczami. Pewnie by i wolał mieć przez mnie uprasowane koszulki ale TAKIEGO WAŁA ! :-) Nie będę stać przy desce - niech się sam męczy i już.
Muszę przyznać, że temat bardzo trafiony. Także wśród kilku moich przyjaciół skala problemu powala. Wszystko wynosi się z domu, taka jest prawda. A większość mamuś wychowuje swoich synków na kompletnie nieporadnych w sferze domowej - poczynając od podawania im zupki przed sam nos i nalewania jej chochlą, a kończąc na zanoszeniu upranych i złożonych w kostkę gaci do szuflady:) Moja teoria (chyba podsunęła mi to koleżanka) jest taka, że to jeszcze nieszczęsne dziedzictwo po pokoleniu wojennym, czyli pokoleniu naszych babć i dziadków. Facet to był ten "skarb" rodziny, on walczył, on zarabiał, o niego trzeba było dbać. Kobieta zajmowała się domem. Nasze mamy widziały, jak ich mamy wychowywały swoich synów i taki model wyniosły z domu. No i przekazały go swoim córkom - nam - lat ok. 30 w tej chwili. Obserwuję to świetnie na przykładzie swojej rodziny. Na szczęście mi udało się wyjść z błędnego koła, mówię to z dumą, ale nie zawdzięczam tego właściwie sobie, ale mądrym kobietom - mamie i teściowej. Ta pierwsza zaszczepiła mi ducha niezależności domowej, a ta druga wychowała dla mnie wspaniałego mężczyznę, który nie boi się zlewu, miksera ani też ścierki. Natomiast jedna z moich znajomych po ślubie musiała uczyć swojego świeżo poślubionego, że gatki wrzuca się do kosza na brudne pranie, bo on zostawiał na podłodze :DDD Zawsze wrzucała mama? Nie mam pojęcia:)
OdpowiedzUsuńPS Pamiętajmy też o tym, że jak słusznie zauważyła kiedyś superniania, my wychowujemy swoich synów dla naszych przyszłych synowych. Gdy Twój syn widzi, że tata walczy w domu razem z mamą, to i on będzie wspólnie walczył ze swoją kobietą. Uczmy naszych synów tego właśnie, bo wyjdzie na to, że choć od wojny minęło sto lat, to u nas wciąż "męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać". A dlaczego to właśnie my, drogie Panie, nie możemy być daleko?:)Uściski ciężarowe!
Zgadzam się z Katarzyną.
OdpowiedzUsuńU mnie nie jest kolorowo, mąż ma głównie problem z takim sprzątaniem na bieżąco: np. włożeniem naczyń do zmywarki, posprzątaniem ze stołu, kładzie ubrania gdzie popadnie itp., ale takie rzeczy są wynoszone z domu rodzinnego i to jest święta prawda. U mojego męża w domu jest tak, że jak zjemy to po prostu odchodzimy od stołu i mama męża zasuwa, ja czasem staram się jej pomóc, ale to czasem trudne gdy muszę zajmować się dwójką dzieci i biegać za nimi po trzypiętrwym domu :-o
Nad bieżącym sprzątniem u mojego męża pracuję cały czas (ostatni sukces: nauczył się wieszać następną rolkę papieru toaletowego, gdy jedena się skończy), ale poza tym jest w miarę ok: mąż lubi np. gotować, za czym ja nie za bardzo przepadam, posprzątanie mieszkania takie generalne nie stanowi dla niego problemu, ja natomiast lubię robić pranie i nawet nie lubię gdy on to robi, to jest po prostu moja demena. Prasujemy każdy we własnym zakresie, chociaż uważam, że większość rzeczy da się tak powiesić, że po wysuszeniu praktycznie nie trzeba ich prasować. Uważam że generalnie kobiety przesadzają z tym prasowaniem: teraz naprawdę są inne czasy, lepsze materiały. Moim dzieciom w ogóle nie prasowałam ubranek jak były malutkie - teraz proszki są dostosowane do skóry małych dzieci i nie ma co przesadzać z tym prasowaniem, za czasów naszych mam naprawdę były inne czasy, nie było odpowiednich proszków, pralki Franie itp.
Jak mieszkałam z rodzicami w domu to lubiałam kosić trawę i nie uważam aby to było typowe męskie zajęcie. Jak kiedyś z mężem dorobimy się domu też chetnie skoszę trawę wokół niego, a on może będzie podlewał grządki :-)
Małgorzato przytoczyłaś przykład swoich znajomych: czasmai zdarzają się ideały, ale tylko czasami. Być może mają taką syutację życiową, która im umożliwia takie rzeczy, o jakich piszesz. Ale życie jest, tylko życiem, różne zawody ludzie wykonują, na różnych etapach są w swoim zawodowym życiu, różńe mają charaktery, mozliwości, nie wszytsko da się podzielić co do linijki, u mnie w domu zdarzają się takie chwile o jakich pisałaś u tych znajomych, ale cały czas tak napewno nie jest. Ale może przez to, że życie nie jest co do linijki jest ciekawsze. Trzeba się starać, ale też czasem trzeba odpuścić - nie można w życiu mieć wszystkiego. Ci znajomi zapewne też czegoś nie mają (nie o materialne rzeczy tu chodzi, rzecz jasna :-).
Tak jak napisałą Katarzyna: wszystko powinno zgadzać się z charakterem danego człowieka, z jego możliwościami.
Kiedyś czytałam książkę o małżeństwie i wyczytałam w niej, że: ważne aby się dogadać i podejmować świadome decyzje. Jeżeli np. żona sprawdza się dobrze w pracy, fajnie zarabia, a mąż lubi zajmować się dziećmi domem to jeżeli jest to ich świadoma decyzja to czemu nie. A wtedy wiadomo, że ten mąż będzie więcej robił w domu (z racji tego, że w tym domu jest), a żona mniej bo jej fizycznie w tym domu nie ma większość czasu. Tylko, że my jako społeczeństwo jeszcze jakoś dziwnie to odbieramy, że to mąż jest w domu z dziećmi, a żona pracuje. Wtedy ten facet często jest postrzegany jako jakaś ofiara, że nie potrafi zarobić itp. - a co nam do tego skoro jemu i jej jest tak dobrze i podzielili się rolami, obowiązkami zgodnie ze swoimi charakterami i upodobaniami.
W mentalności naszego społeczeństwa jeszcze wiele się musi zmienić - napewno pomaga w tym urlop tacierzyński.
I jeszcze jedno jak uczyć synów tego o czym piszemy?
Ja staram się angażować mojego dwulatka, w różne prace domowe: np. lubi stac ze mną przy garach, ale np. pomaganie w przynoszeniu prania do rozwieszenia już go nudzi :-o Także to znowu pokazuje, że trzeba być elastycznym w życiu. Napewno potrzebny jest też dla dziecka przykład z góry - bo jak już pisałyśmy takie rzeczy wynosi się z domu.
Jest to temat rzeka... Trochę przynudziłam chyba :-o
Dzięki Dziewczyny za wszystkie fajne komentarze! Ale chcę jeszcze raz podkreślić, że nie uważam, że obowiązki muszą być rozdzielone punkt po punkcie. Mówię tylko o tym, by w każdej sferze domagać się PARTNERSTWA!!! znosić bariery płciowe - u mnie też jest tak, że część "kobiecych" obowiązków wykonuje Kacper, i całe szczęście, że tak piszecie, że jedno lubi sprzątać, a drugie robić zakupy, to jest właśnie ta dobra ścieżka. Ale żadna z Was nie napisała co robić, gdy jest jakiś obowiązek, którego żadne z Was nie lubi wykonywać? Jak się wtedy dzielicie? To w takich sytuacjach jest test partnerstwa :) Pozdrawiam raz jeszcze :)
OdpowiedzUsuń@ Dag - szykuję się do 10 rzeczy, które lubię, ale nie wiem jak to wpleść w codzienne anegdotki :) ale na pewno niedługo to zamieszczę :)
:-) Znam to :-) Ale warto się oderwać na chwilę od wszystkich obowiązków miłych i mniej miłych i pomyśleć o tym co się lubi :-)
OdpowiedzUsuńNarazie nie przychodzi mi do głowy obowiązek, którego obydwoje nie lubimy...hmmm
Może ludzie dobierają się i podobieństwami i przeciwieństwami?
Masz 100% rację! właśnie próbuje ucywilizować mojego (jeszcze;) chłopaka w kwestiach porządków i innych obowiązków domowych i wiem, że przede mną ciężka robota.
OdpowiedzUsuńniestety, czym skorupka za młodu nasiąknie..
ale całkiem dobrze NAM to idzie;) ostatnio umył okna w mieszkanku.. w wieku 31 lat pierwszy raz w życiu;) miałam niezły ubaw.. "przecież parapet jest na zewnątrz czyli nie nasz więc po co go myć?!"itd itp;)
To naprawdę ważne by dzieci uczestniczyły w pracach domowych!
Zastanawiam się często jak to będzie między nami, gdy pojawi się mały człowieczek. Z jednej strony chciałoby się być z nim jak najdłużej, patrzeć jak rośnie i sie rozwija. Z drugiej wiele osób mocno odradza urlop wychowawczy, bo co z pracą zawodową, emeryturą, a jak cię rzuci i zostaniesz z niczym?? osobiście znam niestety takie przypadki.. to naprawde trudne tematy, mam nadzieję że kiedyś (niebawem?;) podejmę właściwą decyzję:)
Tak PS - baardzo podoba mi się Twój blog, ciekawe uwagi, no i smakowite przepisy:) będę częściej odwiedzać:)
Agnieszka
I dlatego właśnie wysłałam niby-męża z 10-cio miesięczną córka na górę do pokoju- na "pierdziochy", tulenie żółwika, tany przy radiu i inne, żeby sobie w ciszy i spokoju poczytać co u Ciebie:). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń