Samozwańczo mianowałam się królową :) królową półproduktów spożywczych. Co za wspaniałe czasy, że nie trzeba samemu obierać, prażyć, obierać, siekać, drylować - wystarczy kupić tuńczyka w puszce, mrożoną włoszczyznę od razu pociętą w słupek, prażone lub zmielone migdały, wypestkowane oliwki, gotowe makarony w paczkach - dowolność form, składu i kształtów, ugotowaną ciecierzycę w puszce, mleko sojowe w kartonie (chociaż znam takich, co to gotują soję i przeciskają ziarna przez muślinową szmatkę!), cieniutko pokrojonego łososia na carpaccio... Mogę wymieniać bez końca. Używam półproduktów nie dlatego, że nie lubię produktów świeżych, ale dlatego, że to właśnie niektóre półprodukty pozwalają mi przyszykować szybciej, sprawniej i smaczniej! Pomidory dostępne w Polsce, przez większość roku, nigdy nie dorównają włoskiej puszkowanej pulpie. Oczywiście, że latem i jesienią używam tylko tych świeżych, ale zimą... no cóż... Suszone pomidory w oleju to produkt właściwie nieosiągalny dla mnie metodami domowymi - moja mama ze 30 lat temu podejmowała heroiczne próby suszenia plastrów pomidorów w piekarniku. Dziś są co prawda suszarki do owoców i grzybów, słyszałam od znajomych, że nawet ujdzie je wykorzystać, ale wtedy wolę już kupić zwykle suszone w paczuszce i sama przygotować mieszankę oliwy, ziół i przypraw i przygotować sobie słoik tej pysznej przekąski. Świeże jest niezastąpione, ale tutaj chodzi mi bardziej o postęp jaki się dokonał w ciągu ostatnich pewnie 100 lat: kiedyś ludzie musieli sami wyrabiać kiełbasy, filetować ryby, wędzić je, marynować warzywa, przetwarzać owoce na dżemy... To była ciężka praca. Dziś można to robić dla frajdy, nie z musu. Po wędzone ryby idę do sklepu rybnego, mogę tam również poprosić o od razu zmielone mięso łososia. Ile czasu i energii można zaoszczędzić! Moje ulubione "półgotowe" zestawy obiadowe, takie, które przyrządzam niezwykle często to pasta z pomidorów i tuńczyka w puszce i zupa pomidorowa, a także penne z sosem z mrożonego szpinaku.
Niedawno zrobiłam dla Meli super deserek, również z "gotowców"- ona jest na etapie uwielbienia żelków Haribo i zjada je tonami - raczej paczkami, ale odrobinę wyolbrzymiłam, żeby podkreślić jak bardzo ważny jest substytut żelków. Pokazywałam to niedawno na facebooku. Przepis Michaela Smitha na kisiel owocowy, czyli "Gigantycznego żelka w miseczce":
KISIEL OWOCOWY
- paczka mieszanki mrożonych owoców letnich/leśnych (jagody, maliny, truskawki, wiśnie)
- pół litra soku pomarańczowego z kartonu
- 4 łyżki skrobi kukurydzianej lub mąki ziemniaczanej
owocowy, domowy, cudnie pachnący... najlepszy z możliwych :) mi zwykle bardziej smakuje jedzony na ciepło, niż na zimno.
OdpowiedzUsuńOj masz rację, dziweczyno, w 100% ;-)
OdpowiedzUsuńChociaż chleb domowej roboty mojej teściowej....mmm
@Paula: na ciepło ja też lubię, ale ciepła żelka - to już nie przejdzie! :)
OdpowiedzUsuń@Kasia: chleb domowej roboty super, też próbowałam kiedyś robić i był świetny, ale w dzisiejszym wpisie chodziło mi o to, żeby pokazać, że można smacznie gotować i zyskać na czasie przez użycie pomidorów z puszki zamiast parzenia, zdejmowania skórki i siekania tych świeżych. Z półproduktów trzeba korzystać mądrze i z umiarem!!!
mam przed oczami widok bawełnianego woreczka, w którym moja babcia wyciskała twarożek...niezapomniany widok i smak. Ale masz rację. Żyje się dużo szybciej i te półprodukty ratują w tym tempie naszą psychikę:-)
OdpowiedzUsuń