Oto 10 powodów lub sytuacji, w których czasem marzę o odpoczynku od mojego aktualnego życia (np. wyjeździe tylko z Kacprem):
1) gdy mąż wraca z pracy, to aż do późnego wieczora zwracamy się do siebie per Mamuniu, per Tatuniu:
- Tatuniu, zobacz jaką Mela narysowała marchewkę!
- Mamuniu, czy ty widziałaś jak Wojtunio siada?
jakiś obłęd - szczerze - nie pamiętam kiedy ostatnio wymówiłam imię męża w bezpośredniej rozmowie!
2) gdy jestem na urodzinach siostry i zachwalam to, co ugotowała, mówię, że uwielbiam jeść pyszne dania, a nasz Dziadek mówi: to widać! Kiedy wreszcie schudniesz?! (a ja odpowiadam, że po trzecim dzidziusiu hehehehehe)
3) gdy przechodząc koło sklepu z wspaniałą bielizną przez chwilę zastanawiam się nad uroczą bardotką, po czym dochodzę do wniosku, że śniegowce na spacery z dziećmi są mi bardziej potrzebne!
4) gdy znajomi zapraszają nas do siebie, bo dawno się nie widzieliśmy i mówią, żebyśmy wpadli o 21, a ja z zakłopotaniem muszę się upewnić czy rzeczywiście chcieli, żebyśmy przyszli z dziećmi, po czym wytłumaczyć, że dla dzieci to za późno, a na jutro nie zwerbujemy nikogo do pomocy i do spotkania w rezultacie nie dochodzi.
5) gdy wybieram się na swoją dawną uczelnię, tramwajem, któremu daleko do miana niskopodłogowca i z ogromną ulgą i wdzięcznością przyjmuję pomoc studentów, którzy pomagają mi wsiąść przy politechnice, ale miejsce docelowe to bazar Banacha i gdy mam wysiąść to w tramwaju siedzą już wyłącznie stare babczurosy z torbami na zakupy na kółeczkach. W rezultacie ryzykując potrójną wywrotkę wygramalam się z 35kg obciążeniem sama po wąziutkich schodkach i nabijam kilka wspaniałych sińców!
6) gdy po skończeniu karmienia piersią zadzwoniłam do koleżanek z propozycją pójścia na babskie spotkanie alkoholowe na mieście, ale okazało się, że one wszystkie jeszcze karmią i nie chcą lub nie mogą zostawić dzieci...
7) gdy przysłuchuję się sobie rozmawiającej z innymi ludźmi i okazuje się, że nawet nie jestem monotematyczna - tylko bitematyczna (o Meli i o Wojtusiu)
8) gdy codziennie mam ochotę coś poczytać po uśpieniu dzieci i jeden artykuł z "Polityki" czytam przez kilka dni, bo zasypiam ze zmęczenia po przeczytaniu trzech akapitów
9) gdy okazuje się, że na blogu mogę pisać jedynie o "wichrach namiętności", zamiast o jakimś ciekawym zjawisku społeczno-rozrywkowo-kulturalnym (bo gdybym wzięła udział w jakimś wydarzeniu, byłoby więcej tematów)
10) gdy zasłaniam się blogiem (muszę zamieszczać zdjęcia, nie same przepisy!), by przyszykować ciastka, muffinki, inne słodkości, po czym wszystko ląduje w moim i Kacpra brzuchu (a później w dupsku)...
100 powodów, dla których kocham moje aktualne życie już wkrótce :)
A dziś proponuję danie, które moja mama poznała przebywając u ciotki w Rzymie, po czym po latach mi przekazała. To wspaniały pomysł na:
Klasyczne spaghetti aglio olio
To danie jest najprostszym z możliwych, ale tylko dla twardzieli, którzy nade wszystko z kulinarnych dodatków kochają czosnek - bo liczba główek na osobę to 1!!!
Dla 2 osób:
250g makaronu typu spaghetti
1,5 do 2 główek czosnku
kilka łyżek oliwy z oliwek
opcjonalnie papryczka peperoni lub chili
opcjonalnie natka pietruszki, posiekana drobno
obowiązkowo ser parmezan lub grana padano
To wyjątkowa potrawa. Makaron gotujemy w osolonej wodzie. W tym samym czasie każdy ząbek czosnku siekamy w grube plasterki i podsmażamy na złoto na oliwie z oliwek. Trzeba uważać, by nie przypalić czosnku, bo będzie gorzki, zaś dobrze podsmażony - cudownie słodki. Na osobnej patelni podsmażam papryczkę, nie jest to typowy dodatek, ale Kacper lubi ją dodać na swoim talerzu.
Po odcedzeniu makaronu rozkładam porcje na talerze i na każdą porcję nakładam sporo czosnku z patelni i polewam oliwą, która nabrała wspaniałego czosnkowego aromatu. Posypuję serkiem, Kacper dodaje swoją papryczkę. Można wtedy posypać natką, ale mi wydaje się zbędna. Smacznego!
Świeżo starty serek czeka na świątecznym talerzyku...
Podsmażony czosneczek, mój akurat trochę się spiekł - ale i tak smakowało :)
Spaghetti - fantastyczne! A frustracje nie takie straszne, głowa do góry:-) Mogą być gorsze ;-)
OdpowiedzUsuńZaraz, zaraz. Dlaczego zwracacie się do siebie per mamusiu i tatusiu? Zupełnie spokojnie można po imieniu. Lub ustalonymi ksywami. Co rodzi śmieszne sytuacje, kiedy np. wołam:
OdpowiedzUsuń- Skarbie, podaj nocnik!
- Co?
- Skarbie, nocnik - odpowiada dziecko
:)
NIe wiem dlaczego! Może dlatego, że jesteśmy teraz przede wszystkim mamunią i tatunią (jak mówi Mela)... Od dawien dawna nie byliśmy małżeństwem, dlatego właśnie mówię, że przydałby nam się jakiś wyjazd sam na sam :)
OdpowiedzUsuńJa tez zauważyłam, ze jesteśmy od urodzenia Hani mama i tatą. Tylko. Imiona jakby znikły. Ja bym do tej listy dodała zmultiplikowaną ilość zadań do wykonania w wiele krótszym czasie niż kiedykolwiek. Pamiętam czasy leżenie bykiem na wyrze z książką w ręku. Dżizas, wydaje się jakby w jakimś innym życiu to było. Zdecydowanie czytania najbardziej mi brakuje.
OdpowiedzUsuńWypóbuję jutro na obiad ten przepis - jest bardzo prosty, a takie lubię. Bo dziś ryba :-)
OdpowiedzUsuńFajnie jest życie mamusiek i tatusów ;-)
Każdy musi przejść od czasu do czasu takie katharsis poprzez narzekanie. Po oczyszczeniu albo wracamy do dotychczasowego zycia, albo...zmieniamy to co nas uwiera. Bo zmieniać i poprawiać warto.
OdpowiedzUsuńzupełnie jakbym czytała o sobie... hahaha, taki chyba los rodziców, ale warto zmieniać różne drobiazgi, choćby sposób zwracania się do siebie (jak pisze kruszyna), mała rzecz a cieszy. Najgorsze jest to, że jak już zaczynam art. w Polityce to w ogóle mnie to nie interesuje, natomiast książki na temat postępowania z dziećmi.. no jakoś tak samo wchodzi. Czasem jak o tym myślę, to aż mi się przykro robi, że stałam się taka monotematyczna... prenumerata Forbes... leży nietknięta od kilku miesięcy. :)
OdpowiedzUsuń