Było ciężko... O tort dla swojego synka przyjaciółka poprosiła mnie już dawno temu, ale kilkudniowy wyjazd wszystko skomplikował. A może nie mój wyjazd tylko mój przyjazd, który zbiegł się w czasie z innym ważnym przyjazdem - prezydenta Obamy do Warszawy. Wiedziałam o "TYM" przyjeździe, oczywiście. Nie wiedziałam jedynie o tym, że prezydent zamieszka w hotelu Marriott, który stoi na drodze z Dworca Centralnego do mojego domu. Niczego nie świadoma wyszłam z podziemi koło hotelu i nie poznałam "krajobrazu" :) wszędzie bariery, policjanci, ochroniarze, samochody, śmigłowce, karetki, namioty, dziennikarze... zaczęłam przepychać się przez ten tłumek czując się coraz bardziej niepewnie. I nagle blokada - proszę iść Nowogrodzką naokoło - mówi policjant. Nie był to ton totalnie nieugięty, więc spróbowałam kokieteryjnie negocjować...
- Z tymi walizami...? Niech Pan zobaczy, ja tylko tutaj kawałek, Emilii Plater do Wilczej i Koszykowej.
Uśmiechnęłam się jakoś, tzn. miałam nadzieję, że bardzo rozbrajająco, chociaż od kilkugodzinnej podróży i przeciskania się przez Warszawskie podziemia, a także dźwigania torby (co z tego, że LongChamp skoro nie ma kółek???) - wyglądałam potwornie i mój uśmiech w stronę policjanta był pewnie grymasem podobnym do miny, którą się przyjmuje podczas wysiłku towarzyszącego wydalaniu... o czym się przekonałam dopiero w domu, gdy zobaczyłam się w lustrze!
Policjant skonsultował się z kilkoma innymi przez krótkofalówkę i pozwolił mi przejść (tylko szybko).
Przeszłam więc puściusieńką ulicą - było to o tyle dziwne, że ulica była rzeczywiście totalnie pusta - czasem wracałam nią późnym wieczorem, ale zawsze stały tam nocne strażniczki - czy też beauties, jak je pieszczotliwie z mężem nazywamy, a dla innych możemy przyjąć, że po prostu prostytutki. Teraz nawet ich tam nie było. Wysoko przelatywały co jakiś czas patrolujące miasto helikoptery.
Po powrocie do domu bardzo szybko z wiadomości okazało się, że lepiej nie wychodzić ani nie wyjeżdżać na miasto - a z konsultacji tel. z moim mężem okazało się, że nie kupił (może dlatego, że kilka dni o to prosiłam) połowy składników na tort. A właściwie najważniejszego składnika - zupełnie białych pianek marshmallows... Na zrobienie tortu zostało kilka godzin :( Jak niepyszna ubrałam się, w warzywniaku pod domem kupiłam składniki na ciacho, następnie, eskortowana przez śmigłowiec z góry, przeszłam się do kilku kolejnych sklepów szukając białych pianek. W końcu zrezygnowana kupiłam dwa razy więcej opakowań pianek biało-różowych. Domyślacie się oczywiście, że pianki następnie cięłam nożyczkami na dwie frakcje - białe i różowe... ufff. Udało się i tak nieźle, jak na warunki i sytuację, w której się znalazłam. Wykupiłam wszystkie pianki z okolicznych sklepów, a i tak było ich trochę mało, więc główna powłoka tortu była trochę zbyt cienko rozwałkowana - prześwitywały przez nią wszystkie nierówności tortu...
Wnętrze tortu - ciasto marchewkowe z ananasem, przełożone kremem z serka Philadelphia. Pokazywałam je już tu i tu.
Masa lukrowa - ok. 350g białych pianek marshmallows + łyżka wody i cukier puder. Pianki roztopiłam w kąpieli wodnej z kilkoma łyżeczkami wody, podzieliłam na tyle porcji ile kolorów lukru chciałam otrzymać, dodawałam barwniki do każdej porcji i wyrabiałam dosypując sporą ilość cukru pudru, aż powstała masa o konsystencji plasteliny. Dalej można wałkować, wycinać i lepić figurki.
Barwniki: granatowy i niebieski oraz żółty, Wilton, aledobre.pl
czerwony, Squires kitchen, tortownia.pl
A oto efekt końcowy, ciacho na pierwsze urodziny Kamila :)
Mnie się tam bardzo podoba...zadnych wilekich nierówności nie widzę:)a najbardziej spodobały mi sie baloniki:)))
OdpowiedzUsuńŚwietny tort! Również nie widzę nierówności - a nawet jeśli są - przecież dzieci i tak nie zauważą :-)
OdpowiedzUsuńNic. Tylko : WOW! :)
OdpowiedzUsuń