środa, 9 marca 2011

Być kobietą...


Wczoraj minęło kolejne święto właściwie pomijane w moim kalendarzu, odnotowałam je z powodu bardzo miłej niespodzianki: uroczy i szarmancki dziadek mojego męża przysłał mi maila, ze pozwolił sobie przelać na moje konto prezent pieniężny, żebym, zgodnie  z tradycją prl, mogła nabyć goździka i rajstopy!!! Oczywiście od Kacpra dostałam goździki, a Mela pierwszego ślicznego czerwonego tulipana od swojego tatusia :)

W swoim otoczeniu wyczuwam ogromne kontrowersje wokół Dnia Kobiet i ogólnie zagadnienia "My - kobiety". Mam trochę feministyczne ciągoty, w tym sensie, że jestem za partnerskim modelem rodziny, chociaż w życiu nie zrezygnowałabym z karmienia piersią "dla zasady", żeby wszystkie obowiązki rodzicielskie były po równo. Nie piszę się też do odsłużenia w wojsku, nie wyrzucam biustonosza, nie przeszkadza mi, jeśli mężczyzna otwiera mi drzwi, ale już calowania w rękę nie lubię... Wyznaję taką prostą zasadę i kieruję się nią: pewne rzeczy są nam, kobietom - może nie pisane, ale po prostu dedykowane przez samego Boga!

Dzień kobiet przypomniał mi niezwykle odległe w czasie wydarzenie, mianowicie pierwszy pocałunek który otrzymałam od osobnika płci przeciwnej - i to wbrew własnej woli!!!

Była to pierwsza klasa podstawówki, a ja, wówczas grzeczna i pilna uczennica, siedziałam w pierwszej ławce, postawionej najbliżej drzwi wychodzących na szkolny korytarz. Była to miejscówka, którą wykorzystał kolega z klasy w wyjątkowo niecny sposób: podczas przerwy wpadał przez drzwi, podbiegał do mojej ławki i w ułamku sekundy dawał mi buziaka w policzek!!!

Romantyczny gość, nie ma co!

Za pierwszym razem oniemiałam. Za drugim bardzo się speszyłam. Za trzecim - zirytowałam. Obmyśliłam perfidny plan polegający na ukryciu walizeczki śniadaniowej (lunch box!) pod ławką i oczekiwaniu oraz rzucaniu ukradkowych, zalotnych spojrzeń na korytarz. Być może Łukasza to zachęciło, być może i tak miał w planach pocałować mnie po raz kolejny - tak czy siak, gdy podbiegł, zaatakowałam go tą walizeczką śniadaniową! Dostał gonga prosto w czoło! Niestety rozpłakał się przy całej klasie - co nie było moim celem, a ja dostałam uwagę do dziennika i karteczkę z wezwaniem rodziców przed oblicze wychowawczyni, co nie było moim celem w najdalej sięgających wyobrażeniach konsekwencji przywalenia gonga. Cóż. Pierwszy adorator nie żywił do mnie urazy, paradoksalnie jego uwielbienie oraz szacunek jeszcze wzrosły. Parę lat temu, gdy odszukaliśmy się na gronie czy facebooku - wspomnienie lunch boxa i gonga odżyło i spowodowało salwy śmiechu...

Ta historia, oraz poniedziałkowa dyskusja o kobiecych upodobaniach, gustach dot. męskiej urody wśród aktorów  zaowocowała jeszcze jednym spostrzeżeniem w mojej głowie: lata mijają! Widzę to po zdjęciach z facebooka tego mojego pierwszego adoratora z podstawówki!!! O ile po Leo Di Caprio nie widać znacznej różnicy w wyglądzie od czasów Titanica, o tyle Robert Sean Leonard, do którego wzdychałam w "Stowarzyszeniu umarłych poetów" (i zapomniałam go wymienić w poniedziałkowym wpisie) - stał się w międzyczasie czterdzisetoparoletnim, ślamazarnym Dr Wilsonem!!! Czy mnie ten upływający czas również dotyczy???!!! Poniedziałkowy ranking przystojniaków podziałał niezwykle ożywczo na zazdrość mojego męża! Zatem prostując wcześniejsze wypowiedzi - nikt nie jest dla mnie nawet namiastką wspaniałego, męskiego looku mojego męża, jego najdoskonalszej, męskiej, nonszalancko niedbałej brody, jego szerokich barów i wysokiego wzrostu oraz totalnie wyluzowanego, nie do podrobienia stylu ubierania!!! Niech kurdupel Matt Damon się schowa, chłopięca buźka Leo nie może się równać, a podstarzały Javier - niech spróbuje być teraz tak dobrym ojcem jak mój Kacper!

Oto metamorfoza Roberta Seana Leonarda... co by tu napisać... "Nic nie może przecież wiecznie trwać"...

personalitycafe.com




A to mężczyźni mojego życia, przy których czuję się wyjątkową kobietą nie tylko 8-go marca:






Dziś podaję przepis na apetyczną gorącą przystawkę, którą sama wymyśliłam (przepis autorski) oraz przyszykowałam w ubiegłym tygodniu aż dwa razy :) raz na próbę, a drugi - na chrzciny Wojtusia.

KWADRACIKI Z CIASTA FRANCUSKIEGO Z MIELONĄ CIELĘCINĄ, CUKINIĄ I POMIDORAMI

  • 0,5kg mielonej cielęciny*
  • 1,5 puszki pomidorów krojonych
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 4-5 ząbków czosnku
  • 2-3 marchwie
  • 1 cebula**
  • 2 cukinie
  • kilkanaście czarnych oliwek
  • kilkanaście posiekanych suszonych pomidorków
  • kilka gałązek świeżego rozmarynu***
  • kilka gałązek świeżego tymianku***
  • łyżka papryki słodkiej
  • łyżeczka papryki ostrej
  • łyżka naturalnego bulionu w proszku lub naturalna kostka rosołowa bez konserwantów
  • oliwa z oliwek
  • sól i pieprz
  • 2 opakowania mrożonych prostokątów ciasta francuskiego
  • 1 jajko do posmarowania ciasta + łyżka zimnej wody


*cielęciny użyłam ze względu na dzieci, ale można użyć równie dobrze wieprzowo-wołowego
** użyłam zwykłej złotej, ale równie dobrze może być czerwona lub biała
*** za pierwszym razem użyłam ziół suszonych, więc nie ma różnicy czy będą świeże czy właśnie suszone
PODAŁAM SKŁADNIKI NA 24 KWADRACIKI - jednak farszu jest znacznie więcej - można go zjeść np. z kaszą pęczak (Mela to bardzo polubiła). Właściwie to część składników "podkradałam" i wrzucałam do garnka obok, gdzie gotowało się to samo dla Wojtunia, ale bez cebuli, czosnku i przypraw.

Cebulę, marchew, czosnek i seler obrałam, utarłam w malakserze na drobniusieńkie kawałki i podsmażałam na niewielkiej ilości oliwy. Dodałam mięso, przesmażyłam, następnie dodałam 1,5 puszki pomidorów i przyprawy. Cukinię obrałam i pokroiłam w drobną kostkę, oliwki i suszone pomidory posiekałam i dodałam do potrawki. Całość musi się gotować przynajmniej do czasu aż cukinie będą bardzo miękkie, a najlepiej, żeby się potem "przegryzła" przez noc w lodówce. Przed nakładaniem farszu na ciasteczka trzeba go porządnie odcedzić - ale nie wylewajcie tego płynu!!! Ja go dodaję z powrotem do garnka.
Ciasto francuskie rozmrażam, kroję w kwadraty i przystępuję do szpanerskiego wykrojenia ozdobnych "miseczek" na farsz. Kwadraty trzeba ponacinać tak jakbym chciała wyciąć mniejszy kwadrat wewnątrz, jednak uwaga: przecięcie do końca musi być w dwóch rogach po przekątnej, a w pozostałych dwóch nacięcia nie mogą się spotkać. Tam gdzie są przecięte do końca - biorę zewnętrzne rogi ciasta i zamieniam stronami. Wówczas miejsca nie przecięte do końca utworzą ozdobną łezkę, a na kwadraciku ciasta utworzy się jakby burta - wyższy brzeg, który utrzyma farsz wewnątrz. Skomplikowane, ale widać mniej więcej na zdjęciach o co chodzi! Wykrojone kwadraciki smarowałam jakiem wymieszanym z łyżką wody, nakładałam farsz i piekłam mniej więcej 15 minut w 190C. Moje ciasteczka były przeznaczone do odgrzania w piekarniku, bo szykowałam je wcześniej - robione "na bieżąco" niech się pieką 20 minut.

12 komentarzy:

  1. Śmieszna historia z tym gongiem. Upływ czasu niestety jest nieunikniony, ja już też go zaczynam zauważać a mam 28 lat...ale nie ma co się przejmować - nie mamy na to wpływu. A kwadraciki bardzo pomysłowe.
    http://wlodarczyki.net/mopswkuchni/

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie moje smaki, ale nie chce mi się za bardzo robić takich pracochłonnych rzeczy i najczęściej mięso mielone z pomidorami i cukinią ląduję na makaronie :)
    Masz bardzo fajną, taką eteryczną urodę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przystawka obłędna ale chyba sporo pracy jednak ...
    A ja uwielbiam całowanie w rękę, choć też mam ciągoty feministyczne ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawa ta przystawka. Mi właśnie brakuje przepisów na takie apetyczne przekąski. Jeśli chodzi o feministyczne poglądy, to zgadzam się z Tobą w stu procentach, aczkolwiek całowanie w rękę sprawia mi przyjemność...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja nie cierpie calowania w reke...bleee... :)) Za to nie mam nic przeciwko, jesli mezczyzna otworzy mi drzwi i wpusci pierwsza do srodka. Jak widac od czasu do czasu dobrze jest tez porozmawiac o innych facetach aby malzonek troszke zazdrosny sie zrobil :)) A metamorfoza Roberta Seana Leonarda...pozostawie to bez komentarza :) Za to kwadraciki z ciasta francuskiego bardzo ale to bardzo mi sie podobaja. Zapisze sobie przepis, moze sie kiedys skusze :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziewczyny ten przepis tylko wygląda na pracochłonny, pewnie dlatego, że opis przyrządzania jest taki długi :) po posiekaniu kawałków warzyw w malakserze wszystko "robi się samo" :) a wycinanie gotowego ciasta francuskiego trwa parę minut, z resztą zauważcie, że ja robiłam 24sztuki, a na codzień można zrobić mniej. W każdym razie jeśli uważacie, że to za dużo roboty to wypróbujcie sam farsz - tak jak pisałyście wyżej: do makaronu, pęczaka, na "kupny" blat pizzy lub sam do jedzenia łyżką prosto z garnka :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Z przyjemnością czytam Twoje słowa. Fajnie, kiedy kobieta ma dystans do samej siebie... W ogóle wydaje mi się, że jesteście fajną, wesołą rodzinką. Tak trzymać! A ja kupiłam ciasto francuskie i zastanawiam się, co z nim zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  8. bardzo fajne i smaczne jedzonko:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Znalazłam Twojego bloga jakieś dwa czy trzy dni temu i przejrzałam wszystkie przepisy. Na prawdę są wyśmienite tak jak cały blog :)
    dodaję oczywiście do obserwowanych i zapraszam do mnie, chociaż u mnie bardzo skromnie ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki za miłe komentarze! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. mi wyszły tak:

    http://img25.imageshack.us/i/1007252w.jpg/

    są pycha i nawet szybko się je robi więc wypróbujcie koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  12. ale Matta Damona to bym trochę broniła. Podoba mi się sposób na zawijanie ciasta francuskiego, musze wypróbować na arkuszu, który traci waznośc w mojej lodówce.

    OdpowiedzUsuń

Podziel się opinią!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...