Niedawno pisałam, że gdy kobieta doświadcza zbyt wielu całkowicie sprzecznych odczuć naraz - często jedynym ujściem tych emocji jest płacz...
Niestety - czas powrócić do tematu! Tym razem w nieco innym kontekście...
Płacz jest dla mnie stanem przejściowym, ale rutynowym, ja i moje szlochy jesteśmy ze sobą związani, znamy się dobrze i utrzymujemy regularne stosunki.
Ostatnie dni to udręka i ekstaza, uwielbienie i irytacja, rozpacz i euforia, radość i żal, egoizm i empatia, duma lub brak wiary w siebie, usprawiedliwianie się lub silne wyrzuty sumienia... Wszystko to zmienia się i następuje po sobie w kompletnie nieprzewidywalnych sekwencjach. Zmiany następują tak błyskawicznie, że nawet najdoskonalsze urządzenie do monitorowania aktywności mózgu mogłoby ich nie wychwycić!
W wakacje wpadł mi w ręce wywiad z Kayah, w którym opowiadała o początkach swojego macierzyństwa. Mówiła, że kilka razy dziennie miała ochotę udusić swoje dziecko a następnie samej wyskoczyć przez okno. Zapewne sporo w tym przesady i odbiór tego tekstu miał być niedosłowny, jednak zawsze jestem pod wrażeniem, gdy ktoś ma odwagę powiedzieć publicznie o ciemnej stronie macierzyństwa, zmęczeniu, frustracji i kompletnej bezradności. Jak ja. Miłość do moich dzieci miesza się z niedowierzaniem do jakich intryg i scen histerii są zdolne. Poczucie wsparcia męża - z oskarżaniem go o ogromną niesprawiedliwość. Warto zastanowić się nad sprzecznościami, których doświadczamy choćby tylko jednego dnia. Przemęczony system, który otrzymuje przeciwstawne informacje, często zawiesza się, pracuje mniej wydajnie lub wariuje.
Jednym z pomyślnie zainstalowanych programów ogarniających awarie jest u mnie zdolność do wypłakania wszystkich nierozwiązywalnych sytuacji problematycznych.
Żal mi mężczyzn, którzy zapewne nigdy nie zrozumieją jak to możliwe, że na pytanie: "Czemu płaczesz?" nie pada odpowiedź, tylko wybucha jeszcze głośniejsza seria szlochania... Przecież wszystko musi mieć jakąś przyczynę. Przyczyna jest taka, że płacz powszechnie uznawany za oznakę słabości, to dla mnie odruch, który chroni przed rzucaniem talerzami w ścianę, wypaleniem paczki papierosów, głośną awanturą lub jakimś gorszym szaleństwem. To oczyszczenie, które ma działanie konstruktywne, oczywiście do następnego nagromadzenia sprzeczności.
Wraz z pojawieniem się nowych obowiązków, aktywności i wielu zmian - mój system okazuje się mało wydajny. Czeka mnie wymiana oprogramowania i przeprowadzenie licznych aktualizacji.
Zakłócenia spowodowane pracami nad utrzymaniem sprawności systemów i konserwacją sieci potrwają jeszcze kilka tygodni. To czas, który jest potrzebny, by moje dzieci uznały, że coś dzieje się od zawsze :) Teraz reagują wyjątkowo nieznośnie w odpowiedzi na nagłe zmiany, ale wkrótce zapomną, że kiedyś mama nie pracowała. Nowa rzeczywistość, przeciw której się buntują - to będzie dla nich norma. Wtedy mój system oczyści się z nadmiaru wrażeń i trosk ostatecznie, przynajmniej na jakiś (długi) czas i powróci do spokojnego funkcjonowania. Czekam na to! Już za kilkadziesiąt dni moje życie może być całkiem cudowne, poukładane i piękne!
RISOTTO Z PIECZONĄ PAPRYKĄ, BOCZKIEM I MASCARPONE
- 2 duże papryki (użyłam czerwonych)
- 50g masła (dałam jedną łyżkę od zupy)
- 1 cebula (u mnie czerwona)
- 2 ząbki czosnku
- 250g ryżu do risotto
- 1,5 l wody wymieszanej z bulionem w proszku (bez glutaminianu sodu)
- 1 łyżka oliwy
- 60g boczku wędzonego (użyłam włoskiej pancetty)
- 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
- 5 łyżek mascarpone
- 50g tartego parmezanu
- sól, pieprz i szczypiorek, o którym zapomniałam :)
Papryki piekłam 15 minut w piekarniku nagrzanym do 200C. Po tym czasie elegancko zejdzie z nich cala skóra. Wtedy trzeba pociąć je na paseczki lub w kostkę - jak kto woli.
Cebulę i czosnek posiekałam, wrzuciłam do garnka z grubym dnem i zeszkliłam na maśle z oliwą. Dodałam 2/3 papryki. Potem wsypałam ryż i powoli wlewałam bulion. Zasady risotto nie zmienne - bulion dodajemy po jednej filiżance i mieszamy aż ryż całkowicie wchłonie poprzednią porcję bulionu, zanim wlejemy następną. Gdy ryż wchłonie cały bulion (u mnie trwa to ok15 minut), dodałam mascarpone, parmezan, sól, pieprz i zrumienioną pancettę (lub boczek). Na sam koniec, już po nałożeniu na talerz, dekorowałam pozostałą papryką i sporą ilością natki pietruszki. Moje uwielbienie do risotto wzrasta z każdym przetestowanym przepisem! Niestety jest bardziej praco- i czasochłonne od makaronu, ale warto poświęcić chwilę i przygotować je jak należy, bez pośpiechu i pamiętając o wszystkich wskazówkach.
Dla przypomnienia poprzednie przepisy na risotto:
Cytrynowe z selerem naciowym - kliknij tu
Szpinakowe z suszonymi pomidorami - kliknij tu
Dzisiejszy przepis na risotto znalazłam w książce Valentiny Harris "Recepies from an Italian Terrace" Valentiny Harris, której autorstwa "Cytrynowe kulki mięsne" tak mi smakowały latem...
Ja tez tak mam...musze od czasu do czasu wyrzucić z siebie te emocje i rycze jak bóbr! Wytrwałości Małgosiu życzę i przesyłam mnóstwo ciepłych uśmiechów!
OdpowiedzUsuńA risotta z mascarpone musze koniecznie wypróbować! Dzieki za inspirację.
A ja rzadko placze. Jakos tak mam - wydaje mi sie czasem, ze wyplakalam sie za wszystkie czasy, bedac dzieckiem/nastolatka i moje magazyny lez sa juz kompletnie puste :)
OdpowiedzUsuńRisotto wyglada oblednie, a od pieczonej papryki jestem zwyczajnie uzalezniona.
To risotto to marzenie.. Robiłam je już na różne sposoby, ale jeszcze nigdy nie serwowałam podobnej konfiguracji! Koniecznie muszę spróbować takiego połączenia!
OdpowiedzUsuńJa płaczę raz na ruski rok, ale jak już się zabiorę za płakanie to za wszystkie czasy :)
OdpowiedzUsuńTęskniliśmy :)
Czasem po prostu wypłakać się trzeba, wyrzucić z siebie wszystkie emocje - zarówno pozytywne jak i negatywne. Mam nadzieję, że dzieciaki szybko oswoją się z nową sytuacją i będzie cudownie :) A risotto wspaniałe, jak ja uwielbiam risotto :D
OdpowiedzUsuń@ Angie - dziękuję! Wytrwałość to dokładnie to czego mi teraz trzeba :) a risotto wypróbuj koniecznie, jest pyszne!
OdpowiedzUsuń@ Maggie - zazdroszczę, że się już wypłakałaś, ja jeszcze mam ogromną rezerwę :) wiem o Twojej miłości do papryki, zdaje się, że ta miłość jest całkiem świeża, od niedawna, jak u mnie :)
@ Magda - ostatnio coraz częściej "zdradzam" pasty na rzecz risotto, wypróbuj i daj znać czy Ci smakowało :)
@ Hafija - rzeczywiście dobrze, że oczyszczenie płaczem przychodzi raz a porządnie :) Ja też tęsknię! Tzn, trzymam rękę na pulsie i czytam i wiem co u Was, ale nie mam już często chwili by coś skomentować, wybaczcie, nadrobię w weekend! Najbardziej oczywiście tęsknię za REGULARNYM i częstym bloggowaniem :)
@ Shinju - jest dokladnie tak jak mówisz - płacz nie jest wcale dla słabeuszy :) szkoda, że z tym risotto spóźniłam się na Twoją akcję "paprykujemy", choć przepis znam już nieco dłużej.
Dziękuję za komentarze i pozdrawiam zimowo! Do stolicy nareszcie zawitał długo wyczekiwany śnieg!
"Do przeczytania"!
Również trzymam kciuki, by wszystko się poukładało. U mnie od nowego roku też zmiany, może nie aż na taką skalę, ale równie stresogenne. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby za oknem była wiosna :)
OdpowiedzUsuńMałgosiu trzymaj się mocno. Dobrze, że potrafisz tak się oczyszczać razem z płynącymi łzami :-)
OdpowiedzUsuńJa mam z tym raczej problem, moje łzy popłyną przeważnie już w ostateczności, gdy wszystkie moje bezpieczniki się przepalą i trzeba je ugasić :-)
Z czasem dla dzieci to, że pracujesz będzie normą :-o
Ja też jestem płaczkiem i bardzo mi z tym dobrze. :-) Głowa do góry, wszystko się wyprostuje.
OdpowiedzUsuńGosiu, tez uwielbiam risotto - ale ja najczesciej robie z borowikami albo owocami morza. Bardzo podoba mi sie Twoj blog. Rany, ja nie potrafilabym wymyslic i zrobic nawet drobnej czesci tych potraw, ze o cierpliwosci do dzieci nie wspomne.. Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńJeszcze taka moja refleksja o placzu- najgorzej widziec kogos placzacego przez nas. Wtedy "bedzie dobrze" brzmi co najmniej idiotycznie.
ja zaliczam się do płaczków średnio płaczących:) płaczę stosunkowo rzadko, ale na tyle czesto, że zdaję sobie sprawę, że robię to częściej niż kiedyś. Wyznaję zasadę, że jak już płaczę, to na całego :))żeby wypłakac wszystkie żale, zmęczenie, złe myśli. Jak już się wypłaczę, to wiadomo- potem może być już tylko lepiej. I zazwyczaj jest :)))
OdpowiedzUsuńBARDZO dobrze wiem co dzieje się w Twojej głowie. po pierwsze dziękuję, że piszesz o szczerym macierzyństwie, które mi również jest bliskie i którego się nie wstydzę, a czego brakuje mi na wielu blogach mam. po drugie u mnie sprzeczności milion pojawia się każdego dnia co kończy się najpierw awanturą a później wielkim wyciem. niestety między awanturą a wyciem pojawia się czasami trzaskanie drzwiami:-) Życzę Ci aby wszystko szybko wróciło do względnej normy! Dzielna jesteś bardzo! Za dwa miesiące wracam do pracy...przystko przede mną:-)
OdpowiedzUsuńJa ostatnio ryczę na okrągły zegar. Też wróciłam do pracy całkiem niedwno. Córcia pamięta czasy gdy "mama pracowała" ale synuś nie. Ale obydwoje o dziwo reagują całkiem dobrze, gorzej ze mną. Bo z niczym nie mogę zdąrzyć, wszystko jest za późno i nie tak jak trzeba :(
OdpowiedzUsuńRisotto obłędne, muszę wypróbować. :)
pozdrawiam serdecznie