Styczeń to czas nominacji, podsumowań, rankingów ubiegłorocznych wydarzeń artystycznych, filmów. Jeszcze kilka (a może już kilkanaście) lat temu, z uwagą śledziłam nominacje Oscarów, nastawiałam budzik w nocy, by obejrzeć galę wręczenia nagród.
Zawsze zastanawiało mnie czemu wszystkie kategorie obejmują filmy anglojęzyczne, gdzie startować mogą filmy z wielu krajów (bo w wielu krajach mówi się po angielsku!), zaś na całą resztę, nierzadko świetnego kina, przydzielono jedną kategorię - film nieanglojęzyczny. Przykładowo, węgierski film, gdzie zagrali fenomenalni aktorzy, nie może startować w kategoriach scenariusz, aktor, kostiumy - może liczyć na uznanie w worku "film nieanglojęzyczny".
Nie śledzę już Oscarów, choć mój tata często tłumaczy na żywo transmisję z gali. Jeśli nie mogę spać w nocy, włączam na chwilę telewizor i słyszę znajomy głos :)
Gdybym mogła, sama zgłosiłabym kilka nominacji:
W kategorii najlepsza aktorka dramatyczna nominuję swoją córkę, za sceny pod tytułem "Mama, nie idź do pracy!!!". Moja córka ma niekwestionowany talent i poradziłaby sobie z graniem kilku postaci w jednym, tym samym przedstawieniu - tak szybko umie zmieniać maski (gniewną, obrażoną, zrozpaczoną), tembr głosu i tak doskonale wyczuwa emocje widza.
W kategorii najdłuższy pocałunek na ekranie nominuję siebie i swojego synka, za scenę "Poranne czułe pożegnanie". Całuje mnie kilkanaście razy i opóźnia moje wyjście z domu, co chwila podchodzi po kolejne buziaczki.
W kategorii najlepszy make up i kostiumy nominuję siebie, za charakteryzację pod tytułem "Outfit do pracy". Po blisko trzech latach noszenia legginsów, klapek, luźnych tunik i jedynie śladowego makijażu - założyłam b.wysokie obcasy, w których wytrzymuję 8 godzin, używam tuszu do rzęs i przez cały czas pracy pamiętam, że go nałożyłam i nie rozmazuję ani odrobiny. Do tego poranne ułożenie włosów zajmuje mi kilka minut. Właściwie to mogłabym nominować siebie także w kategorii metamorfoza roku. Dla porównania - jak to było przed metamorfozą...
W kategorii aktor w najlepszej roli drugoplanowej nominuję mojego męża, za rolę w scenach "Welcome home". Kacper wraca godzinę przede mną, wychodzi z psem i gotuje lub podgrzewa obiad!
W kategorii najlepszy scenariusz adaptowany nominuję całą swoją rodzinę za adaptację filmów i seriali: Pełna Chata, Gotowe na Wszystko, Obłęd, Waleczne serce, Moda na sukces, Lepiej późno niż wcale i Lepiej późno niż później, Prawdziwe męstwo, Firma, Working Nine to five i wielu wielu innych. Brakuje tylko czasu na Seks w wielkim mieście.
Chętnie poznam inne kandydatury w wyżej wymienionych kategoriach!
Tymczasem poczęstujcie się pożywną i aromatyczną zupą Nigelli Lawson z książki "Nigella Świątecznie". Przepis, który podaję jest po moich modyfikacjach.
P.S. trochę rzadziej się pojawiam ostatnio, więc wszystkich zapraszam - z okazji wpisu o aktorach i Oscarach, do przeczytania zeszłorocznej ciekawej, kobiecej dyskusji o Leo DiCaprio i innych przystojnych jegomościach ze świata filmu oraz kolejnego chronologicznie wpisu zmianie gustu, o męskich typach - obiektach pożądania kobiet :))) może pojawią się Wasze nowe głosy w dyskusji!
ZUPA-KREM Z SOCZEWICĄ I KASZTANAMI
dla 4-6 osób
- 1/2 cebuli
- 1/2 pora
- 1 ząbek czosnku
- 2 małe marchewki
- 2 łodygi selera naciowego
- 2 łyżki oliwy
- 250g czerwonej soczewicy
- 1,5 l wody i bulion w proszku bez glutaminianu sodu
- 250g (1 puszka) obranych, jadalnych kasztanów
- 50ml wiśniówki (Nigella zaleca sherry, ale polska wiśniówka jest świetna - po prostu mocna!)
- sól i pieprz
- opcja dla mięsożerców - kilka plastrów boczku wędzonego do podania
Na oliwie podsmażyłam posiekane byle jak: czosnek, cebulę, por, seler i marchewkę. Przez kilka minut, żeby zmiękły. Dodałam soczewicę (nie namaczałam wcześniej), chwilę podgrzewałam, wlałam wodę wymieszaną z bulionem (ilość proszku w stosunku do wody trzeba obliczyć według przepisu na opakowaniu bulionu). Gotowała około 30minut. Następnie dodałam kasztany i zmiksowałam na gładki krem. W czasie, gdy zupa się gotuje nie-wegetarianie mogą podsmażyć boczek posiekany w cienkie paseczki, aż będzie rumiany i chrupiący. Gotową zupę dekorujemy boczkiem i zajadamy!
Przepis dodaję do durszlakowej akcji "Ministerstwo zupy"
uwielbiam te Twoje słowa pełne ukrytych uśmiechów i humoru!
OdpowiedzUsuńi zupę pewnie też bym polubiła.
długo czekałam na wpis i się doczekałam:D twoje poczucie humoru zawsze dodaje mi energii :)))
OdpowiedzUsuńGosiu, uwielbiam Cię :)
OdpowiedzUsuńKurcze, nigdy takiej nie jadlam a wyglada oblednie !
OdpowiedzUsuńA gdzie kupujesz kasztany ?
Uwielbiam zupy z kasztanami. W tym sezonie wyprobowalam pieczarkowa z kasztanami, soczewicowa i selerowa. I najbardziej mi sie spodobala selerowa.
OdpowiedzUsuńDobrze zrobilas, ze dodalas ten boczek, bo te zupy z kasztanami wychodza wedlug mnie dosyc slodkawe.
Przefajny i baaardzo optymistyczny post. Super się czyta przy zupie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Asiejo - dziękuję! Wybacz, że ostatnio nie mam czasu na pozostawianie komentarzy, ale jak zwykle jestem też pod wrażeniem Twoich słów bajkowych!
OdpowiedzUsuńAnonimowy - dziękuję! Żałuję, że ostatnio rzadziej wpisuję...
Kasiu - dziękuję! To bardzo miłe słowa!
Fanny - kasztany kupuję w ptrzeróżnych miejscach, od Lidla, po Bomi, Piotra i Pawła, Kuchnie Świata (też internetowo) i spożywczy dzial brytyjskiej sieciówki odzieżowej Marks & Spencer. Można kupić puszkowane lub w inny sposób pakowane próżniowo, ale też słodkie puree z kasztanów wyśmienite do naleśników, ale o tym może kiedy indziej :)
Belgia od kuchni - ja kasztany lubię tez z mięsem, kiedyś pokażę przepis na polędwiczki wieprzowe z kasztanami. A do zupy masz rację - boczek dodaje charakteru, chociaż i tak mi smakuje taka słodkawa.
Onionchoco - dziękuję i zapraszam częściej!
Pozdrawiam serdecznie!