środa, 19 października 2011

jaki los mój jest ... każdy widzi...

... czyli powrót Desperate Housewife w starym, lekko histerycznym stylu.

Po ciężkim wrześniu i starcie Meli w przedszkolu, październik miał być ulgą i stabilizacją. Wyjątkowo piękna jesień powinna nastroić pozytywnie każdego. A mnie nie nastroiła. Każdego dnia byłam przygnębiona, niby wszystko układało się świetnie, ale na horyzoncie - mówiąc poetycko - widziałam rosnące się zachmurzenie. Chodziło o niespełnione marzenie o ciekawej i fascynującej pracy. O to, że każdy dzień jest taki sam,  wypełniony powtarzanymi w nieskończoność czynnościami. Dopadło mnie negatywne nastawienie do wszystkiego. Mój mąż starał się być bardzo wspierający i każdego dnia podkreślał, że jestem zdolna, że wiele osiągnę i że czeka mnie w życiu jeszcze mnóstwo fascynujących zajęć...

Może i tak. Na razie jednak spotkały mnie dwie właściwie nic nie znaczące przygody, niezauważalne epizody, które jednak wyczerpały moją wytrzymałość - duuużą wytrzymałość i cierpliwość.

Gdy Mela zostawała już bardzo chętnie na leżakowanie w przedszkolu, nadszedł czas na nadrobienie zaległości towarzyskich. Prawie biegłam z Wojtusiem do metra na spotkania z dzieciatymi przyjaciółkami. Przyjaciółka robiła kawkę, druga siedziała przy stole, a ja nosiłam Wojtusia na biodrze, bo trochę się boczył na dawno nie widziane dzieci. Mały łajdak skupciał się w towarzystwie, więc czym prędzej czmychnęłam go przewinąć. Radosnego już czyściocha wypuściłam na podłogę do innych dzieci, a sama skierowałam się do stołu delektować się plotkami, ptysiami i wszystkimi rozkoszami takiego dziewczęcego spotkania. Dwa kroki od stołu zatrzymała mnie przyjaciółka:

- Ojej, Gosia, coś masz na sukience. Tam na biodrze.
Od razu wiedziałam co:
- Gówno? spytałam słodko...

Po czym zbiegłam do łazienki zaprać cholerną plamę w barwach jesieni...

O incydencie szybko zapomniałam (oczywiście nie tego samego dnia, bo byłam zmuszona w tej sukience jechać po Melę do przedszkola). Mijały kolejne dni października, mój nastrój uległ nieznacznej poprawie, poza wyjątkiem wyjścia z dziećmi na imprezę, które okazało się ogromnym niewypałem.

Tydzień później nastał upragniony weekend. W weekend zapominam o przygnębieniu, bo jest Kacper i nie czuję się tak samotna, jak w tygodniu. O szóstej rano do naszej sypialni wbiegła zapłakana córeczka:

- Tatusiu, coś mi się stało...
- Co się stało kochanie, gdzie?
- Tu...

Mela odwraca się a my widzimy gówno... na pupie. Ups - niedobrze. Ale też na łokciu. I również na plecach...

- Uderzyłam się w głowę - płacze Mela.

No i wszystko jasne. Już wiedziałam co się stało. Nasz przeklęty pies zesrał się na podłogę w pokoju dzieci. Biedna Mela poślizgnęła się na psim gównie i uderzyła główką o framugę. Pierwsze czynności po obudzeniu, to wyszorować cale dziecko, umyć podłogę, uprać piżamkę - cudowny początek weekendu! W jakimś transie robiłam wszystko, by opanować sytuację. Byłam wściekła, ale mój mąż szybko odzyskał humor i śmiał się ze wszystkiego. Powtarzał, że to nie wina psa, że zaraz o tym zapomnimy, że jest piękna pogoda.

Spojrzałam na niego i nagle tak mnie wk..wiła ta piękna pogoda, ten pies srający na podłogę, te ryczące dzieci, i ten mój mąż zapewniający, że wszystko w życiu jeszcze przede mną... Nie wytrzymałam:

- Wiesz co mnie jeszcze w życiu czeka?! - wrzasnęłam.
- No co?!
Cisnęłam tą obsraną piżamką na podłogę:
- Gówno! Właśnie taki jest mój gówniany los!!!

****************************************

No proszę, jak przyjemnie jest swoją złość, frustrację i deprechę zamienić na anegdotkę blogową! Wówczas mam wrażenie, że piszę o kimś innym, że to co mnie spotkało, to czyjaś zabawna, banalna przygoda. Od razu mi lżej :)



PLACKI ZIEMNIACZANE Z DYNIĄ

  • 0,5 kg ziemniaków
  • 1,5 szklanki pure z dyni (lub 0,5kg miąższu surowej dyni)
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 mała cebula
  • 2 szklanki mąki
  • 1 jajko
  • sól, pieprz
  • 0,5 łyżeczki startej gałki muszkatołowej
  • 1 łyżeczka mielonej kolendry
  • olej do smażenia (używam zwykły, słonecznikowy)
  • opcjonalnie - listki szałwi do przybrania


Ziemniaki obieram i wrzucam do malaksera - opcja: tarka o dużych oczkach. Nie chce mi się ścierać ręcznie. Do malaksera wrzucam też obraną cebulę i czosnek. Gdy nie mam gotowego pure z dyni (pisałam jak je zrobić tu i tu) do tarki malaksera wrzucam też pokrojoną w kawałki surową dynię. Wszystkie starte warzywa przekładam do miski, dodaję mąkę, jajko i przyprawy (i oczywiście pure z dyni, jeśli nie używaliśmy surowej, startej). Na patelni rozgrzewam olej i lyżką nakładam niewielkie placki. Smażę na średnim ogniu po kilka minut z każdej strony. Gotowe placki układam na ręczniku papierowym, żeby odsączyć je z tłuszczu. Teoretycznie można smażyć je bez tłuszczu na patelni z nieprzywierającą powłoką. Ale... nie dajmy się zwariować. Jeśli nie jemy codziennie smażonych potraw to nic isę nie stanie od kilku smażonych na oleju placuszków... Ja uwielbiam je jeść z sosem jogurtowo czosnkowym (kubek jogurtu z posiekanym czosnkiem, solą i pieprzem). Pycha :)





25 komentarzy:

  1. Jezu, też ma takie dni. :-) A jako anegdota - boskie!

    OdpowiedzUsuń
  2. jak bym czytała o sobie?? dlaczego piszesz o mnie???codziennie ma dosyć powtarzalności codzienności...o miesiąca nie robię nic innego tylko sprzątam kupy i siku mojego psa...syn często doprowadza mnie do furii a córeczka z buzią aniołka go umiejętnie naśladuje...czy coś mnie czeka jeszcze w życiu?? a wyjątek stanowi mój mąż on mnie nie wspiera wcale...więc Ty masz lepiej:))pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedulka :* proponuje ustalić z mężem, że chociaż raz na jakiś czas masz dzień tylko dla siebie... Zostaw dzieci z mężem w domu i idź gdzieś... Połaź po mieście, galerii handlowej, albo idź do kina, kosmetyczki czy spa (zaleznie od mozliwości finansowych ;))... Nawet sama!! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale to mimio wszystko pozytywne, że takie historie można zamienić w anegdotę;) I podzielić sie z innymi...dziękuje za ten uśmiech!

    OdpowiedzUsuń
  5. Po pierwsze: jak zawsze smakowity tekst :)
    Po drugie: zgodzę się z Kasią, że dobrze jest mieć jakąś odskocznię i czas tylko dla siebie.
    Po trzecie: tekst idealny do komentarzy pocieszających ale Ja nie będę Cię pocieszać bo jestem niemal pewna, że nie zamienisz się z nikim innym swoim życiem i swoją Rodziną (włącznie z psem ;)) za żadne skarby świata!

    Pozdrawiam ciepło

    /asia/

    OdpowiedzUsuń
  6. Doskonale wiem, czym to sie je, ten "gowniany" los mlodych mamusiek :) Glowa do gory, jeszcze wiele takich "zabawnych" sytuacji przed Toba :) A przepisy dajesz swietne - moze restauracje zalozysz? To a propos tej pracy wymarzonej niespelnionej... Pozdrawiam, mama trojki :)

    OdpowiedzUsuń
  7. I ja dołączam się do grona tych, które też tak mają :) Zresztą niedawno ptak spuścił kleksa na wózek w czasie spaceru :) A tak na serio, to moją odskocznią jest bieganie - 10km truchtem i chce się wracać do domu :)

    Czasem też myślę o tym, że teraz jest nam ciężko, ale pewnie za parę lat będziemy tęskniły do takich "gównianych" chwil.

    OdpowiedzUsuń
  8. popieram dziewczyny, powinnaś mieć dzień dla siebie jak ślubny wraca; niech się nacieszy w pełni dziećmi i psem, i to łącznie z całą ich obsługą, bo to,że Ty dzień wcześniej będziesz harowała, aby całej trójce (czwórce) przygotować jedzenie i ubranie na następny dzień i potem dzień po, sprzątała po nich to mija się z celem; Ty też nie leżysz cały dzień na kanapie tylko ostro zajmujesz się dziećmi, a w weekendy do obsługi dochodzi Ci jeszcze Pan małżonek - w ogóle to dlaczego on nie umył córki, podłogi itp.?

    OdpowiedzUsuń
  9. Mój mąż się świetnie zajmuje dziećmi, jak tylko wraca z pracy mamy równy podział obowiązków. Akurat tego pechowego ranka ja myłam córkę i podłogę, ale on w tym czasie nakarmił i przewinął i przebrał Wojtusia i wyszedł z psem. Nie jest tak, ze ja wszystko robię :) czas dla siebie też mam i odskocznię (bloga!), a siedzenie w salonie kosmetycznym za pieniądze męża nie poprawi mojego poczucie własnej wartości :) potrzebuję pracy zawodowej! Taka jest prawda!

    Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja miałam dziś przygodę z big g.. :-))) Taki już nasz los ;-))

    OdpowiedzUsuń
  11. Usmialam sie na calego. Moj maluch tez zaczal przedszkole. Myslalam,ze zaczne miec troche wiecej czasu "wolnego" a na razie nie widze znacznych zmian.

    OdpowiedzUsuń
  12. Swietna historia. Oczywiscie jesli nie dotyczy nas samych :))

    Przedszkole to fajna sprawa pod warunkiem, ze dziecko nie przynosi z niego zadnych paskudnych wirow. Niestety moj synek wciaz jest chory i siedzi w domu. Ja mam natomiast zero wolnego czasu, za ktorym tak tesknie. I od tygodnia walcze z g... bo synek zachorowal na grype jelitowo-zoladkowa.... Idzie sie zalamac.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja to się jeszcze z ciekawości chciałam spytać, jak rozwiązałaś kwestię wyprowadzania psa na spacer? W sensie logistycznym. Wojtusia za każdym razem bierzesz, czy jak? Nie wyobrażam sobie psa i małych dzieci razem. Chociaż bardzo lubię psy, a zwłaszcza retrievery i labradory. :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. a ja mysle, ze troche przesadzasz z tymi gownami, ot taka gra dla bloga. sama 12 lat opiekowalam sie sparalizowanym ojcem czyli sprzatalam i wycieralam jego gowna i nie jest to dla mnie powod do dramatu...poprostu juz nudny ten twoj temat, wyswiechtany!

    OdpowiedzUsuń
  15. Anonimie, proszę przedstaw się, żebym mogła się odnosić do wypowiedzi konkretnej osoby.

    Nie robię z gówna dramatu, a obracam w żart - to ogromna różnica!

    Mam wrażenie, że większość czytających nie była znudzona, jedynie poczuła zrozumienie, ale i tak dziękuję za komentarz - mimo, że anonimowy.

    Wiem coś o opiece nad starszymi osobami, bo również zajmowałam się dwiema babciami w czasie, gdy nie mogły się ruszać, więc nie jest tak, że nie wiem co to cieżka praca przy bliskich.

    Pozdrawiam serdecznie przed weekendem :)

    OdpowiedzUsuń
  16. O jakbym o sobie sprzed paru lat czytała ;) ale spoko dzieci mają teraz lat 4 i 6 i jest cudownie :) Jednak nadal uważam, że spokojnie mogłam ominąć okres maleńkich dzieci tak do 3 r.ż ;) Mogłyby się rodzić w takim wieku jak dla mnie :)
    Trzymaj się. Czas działa na Twoją korzyść

    OdpowiedzUsuń
  17. Kiedy byłam w ciąży z młodszym synkiem, mąż cieszył się a jakże ale i też ubolewał nad faktem kup, smrodku i przewijania. Twierdził, że to najgorszy okres w życiu dziecka, w przeciwieństwie do mnie. Bo Ja właśnie uważam, że każdy okres w życiu mych dzieci jest najlepszy. Każda chwila jest wyjątkowa i uczy Nas czegoś nowego. Cieszmy się więc z każdej chwili życia Naszych dzieci bo One przecież tak szybko rosną :)))

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  18. Doskonale Cię rozumiem Gosiu. Choć nie jest lekko po moim powrocie do pracy zawodowej i narzekam na permanentny brak czasu, to wiem, że przy dłuższym pobycie w domu stałabym się zrzędzącą babą.
    Uwielbiam Twojego bloga, wiesz o tym doskonale i zawsze z przyjemnością czytam o Twojej codzienności :-) Uszy do góry Kochana! Twoja wymarzona praca napewno czeka na Ciebie...

    OdpowiedzUsuń
  19. Śledzę Twoje losy i Cię podziwiam :) może wyda Ci się to dziwne, ale chciałabym się z Tobą zamienić miejscami. Wolałabym już mieć dzieci, psa, a nie latać jak wściekła do pracy z ciągłą obawą, że kiedyś się skończy i że nic nie mogę sobie zaplanować na dłuższą metę, a Ty masz swój azyl, swoją twierdzę, rodzinę dla której jesteś najważniejsza na świecie, a tego nie da się kupić. Bądź z siebie dumna, maluchy odchowasz i jeszcze będziesz ciepło wspominać te wszystkie anegdoty z uśmiechem i tęsknić do nich. Trzymaj się ciepło :* powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  20. Nieźle się uśmiałam...:-) A dyniowe poczynania zgłosiłaś na Festiwal Dyni do Beagotuje? Pozdrawiam serdecznie i muszę wypróbować Twój przepis:-)

    OdpowiedzUsuń
  21. a ile ma lat Wojtuś?
    mieszkasz w W-wie jak rozumiem, brak tam żłobków?
    nie rozumiem jaki masz problem z powrotem do pracy?

    OdpowiedzUsuń
  22. kosmetyczka jako relaks? osłabiasz, nie masz innych zainteresowań - bez kasy męża? jesteś zależna od niego? sorki, że tak piszę, ale dla mnie to jest dziwne; jak umiesz liczyć to licz na siebie, jakoś z opisu nie widać, że tatuś przewinął synka i wyszedł z psem, widać tylko, że się naśmiewa z Ciebie; pies jak się zes....to mógł już poczekać na spacer

    OdpowiedzUsuń
  23. @ Beato, czy jesteś pewna, że uważnie przeczytałaś wpis i komentarze? To nie ja powiedziałam, że chcę do kosmetyczki, lecz zasugerowała to jedna z komentujących czytelniczek. Odniosłam się do tego, że nie poprawi mi to humoru.

    Tak, jestem zależna finansowo od męża i reszty rodziny, żyjemy z jednej pensji. Mam równy udział w wydatkach, co nie oznacza, że moje ewentualne kaprysy są najważniejsze. Zawsze wspólnie dysponujemy bieżącymi wydatkami.

    Wojtuś ma 1,5 roku, żłobki w Warszawie są, ale gdybyś dobrze zgłębiła temat - dowiedziałabyś się, że miejsc brak. Na prywatny nie mam kasy. Z pracą mam też tylko jeden problem - że jej nie mam, mimo, że chodzę na rozmowy. Gdybyś również czytała prasę, to miałabyś szansę dowiedzieć się jak trudna jest sytuacja na rynku pracy w stolicy.

    Na koniec: nie przepraszaj, "sorki, że tak piszę" - po prostu tak nie pisz. Pytanie "Nie masz żadnych zainteresowań" odebrałam wręcz obraźliwie, bo wielokrotnie piszę na blogu o swoich licznych zainteresowaniach. Mam wrażenie, że mnie atakujesz. Nie oczekuję wyłącznie wsparcia i wszystkie komentarze są dla mnie cenne, ale osoby, które mnie czytają regularnie wiedzą lepiej jaka jestem, a Ty starasz się mnie ocenić czytając wyrywkowo jakiś fragment długiej i złożonej historii, jaką jest ten blog.

    Żeby Cię przekonać, jakie jest moje podejście do równego podziału domowych obowiązków, i pokazać jak mój mąż szanuje moją pracę, mimo, że nie jest zarobkowa - proponuję post:
    http://desperatehouse-wife.blogspot.com/2010/10/rownouprawnienie.html

    Pozdrawiam i życzę wyluzowania i rozwagi w przykrym ocenianiu innych.

    OdpowiedzUsuń
  24. no i humor mi się poprawił, bo sama miałam takich gównianych przygód po pachy a i ostatni tydzień był raczej z tych niżej latających nastrojów. zarysowałam poważnie samochód, przez jakiegoś debila co zablokował uliczkę osiedlową i musiałam wycofywać kilkaset metrów dużym samochodem z płaczącym dzieckiem, bo odpadłam z rekrutacji na fajną posadę, bo zmęczona jestem i ogólnie jakoś tak było, że nastrój dołował. ale Twój post jest tak dokładnie pyszny jak napoleonka do latte i humor poprawia :) po babsku od serca, ze zrozumieniem i jajnikową solidarnością hormonów, nastrojów i ulotnych sytuacji.
    a o co chodzi tym ludziom w komentarzach? skąd te gburowate najazdy? nasza polska żółć bezinteresowna... ech... pozdrówki

    OdpowiedzUsuń

Podziel się opinią!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...