Pamiętacie z jakiej to książki, a następnie z jakiego filmu...?
"Pożegnanie z Afryką". Niesamowita historia, a może raczej wcale nie niezwykła jak na tamte czasy, za to napisana wspaniale. Film równie doskonały jak książka. Meryl Streep i Robert Redford i ich romans na tle kenijskiego krajobrazu. Brzmi jak mdły melodramat, ale treść jest dużo bogatsza i bardziej wartościowa, niż taka krótka charakterystyka, kilka słów.
Kilka lat temu w Paryżu poznałam Brytyjkę, która dzieciństwo spędziła w Kenii (trochę to skomplikowane :) ). Sąsiednią do jej rodziców willę wynajął nie kto inny, jak Meryl Streep, która zamieszkała tam na czas kręcenia "Pożegnania z Afryką". Moja znajoma miała wówczas 11 lat i była wielką fanką Meryl. Opowiedziała mi, że gdy dowiedziała się, kto wprowadził się obok to przez wiele dni obmyślała jak spotkać się z aktorką twarzą w twarz. Pewnego dnia przerzuciła swojego kota przez płot, prosto do ogrodu Meryl. Następnie wyszła przez furtkę, powędrowała wzdłuż ogrodzenia i zadzwoniła do sąsiedniej bramy. Gdy jej idolka pojawiła się w drzwiach powiedziała:
- Cześć Meryl, jestem Amanda. Mieszkam obok. Mój kot przeskoczył do twojego ogrodu i nie może wrócić.
Meryl Streep uprzejmie wpuściła ją do swojego ogrodu, by zabrała kota.
Amanda powtórzyła swój numer następnego dnia. I następnego. I jeszcze następnego. Każdego dnia Meryl z pogodą i spokojem otwierała furtkę i wpuszczała ją do ogrodu. Po kilku dniach zniecierpliwienie wzięło górę i na powitanie (każdego dnia to samo "Cześć Meryl, jestem Amanda..."), odpowiedziała:
- Witam, wiem, że jesteś Amanda. Mieszkamy po sąsiedzku i jestem przekonana, że twój kot doskonale zna powrotną drogę. ŻEGNAM!
Amanda była zachwycona nawet tą stanowczą odmową oraz tym, że mimo wszystko i tak jej numer zadziałał całe kilka razy. Film kręcono długo. Do końca pobytu Amanda widywała Meryl jedynie przez płot.
Bardzo podobała mi się ta historia - co prawda powiedziałam Amandzie, że ja to bym wolała być sąsiadką Roberta Redforda :)
A co szczególnie pamiętam z książki? Uprawę ogromnej plantacji kawy. A także kucharza, tubylca o imieniu Kamante. Przypominam sobie o nim ilekroć chciałabym użyć do czegoś miksera (którego nie posiadam!). W swojej książce Karen Blixen opisuje, jak Kamante ubijał pianę z białek nożem do ścinania trawy. Piana była tak sztywna, że można ją było tym właśnie nożem kroić na kawałki.
Wniosek z tego taki, że większość akcesoriów kuchennych jest zbędna. Ja też już wiele razy robiłam bezę Pavlovą i ubijałam śmietanę zwykłą trzepaczką. W długiej perspektywie nie szykuje się u mnie zakup miksera. Ciągle jest coś ważniejszego.
Jest mnóstwo akcesoriów, które chciałam kupić, i których brak demobilizował mnie do wykonania jakiejś potrawy. Tak było z chlebem. Myślałam, że bez maszyny, która wymiesza za mnie ciasto - nie dam rady. Że bez specjalnych naczyń i płyt do pieczenia, bez mnóstwa akcesoriów i długich godzin pracy - nic się nie uda.
W ciągu ostatnich trzech tygodni upiekłam już tuzin bochenków, testowałam trzy przepisy. Pierwszy chleb wyszedł trochę... płaski, drugi przywarł całym spodem do dna garnka żeliwnego, w którym go piekłam, trzeci się przypiekł od góry, ale czwarty był idealny! Po tygodniu zabrałam się za własny zakwas i od teraz już wiem, że nic się nie równa z chlebem domowego wypieku, oraz, że jest możliwe wypiekanie chleba bez użycia jakichkolwiek narzędzi i akcesoriów, poza siłą własnych rąk i zwykłej drewnianej łyżki!
Więcej szczegółów dotyczących pieczenia chleba wkrótce, a dziś galeria chwały oraz niesławy bochenków idealnych oraz tych nieudanych :)
Chleb żytni na zakwasie - idealny i całkowicie udany! |
Chleb pszenny na drożdżach - pyszny, ale... |
połowa przywarła od dna garnka... |
druga połowa wyglądała od spodu tak :) |
widok z góry jest lepszy :) |
Mimo wszystko kromki chleba z własnego piekranika, nasączone oliwą, z łososiem i skropione cytryną - przepyszne! |
Wszystkie porady dotyczące otrzymywania własnego zakwasu, wyrastania ciasta i pieczenia, a także przepisy, które do tej pory wypróbowałam, zaczerpnęłam z Pracowni Wypieków (drugi blog Liski z White Plate).
Piękna galeria chlebów :) Z każdym kolejnym na pewno będzie coraz piękniej, smaczniej i ciekawiej - powodzenia :)
OdpowiedzUsuńMam podobne doświadczenia, również z bloga Liski. I niestety też pół chleba przywiera zawsze do garnka, więc piekę w keksówkach. Pieczenie własnego chleba to świetna sprawa. I wbrew pozorom nie taka czasochłonna.
OdpowiedzUsuńGratulacje super wypieków! Ja też od niedawana eksperymentuję z pieczeniem chlebów i uważam, że warto:)
OdpowiedzUsuńChyba mnie przekonałaś do spróbowania, choć hodowanie dwojga dzieci wyczerpuje mnie tak, że nie wiem czy starczy energii n wychodowanie choćby 100ml zakwasu...
OdpowiedzUsuńChleby chlebami... wypróbuję jak dorobię się... nie miksera ale... piekarnika :-). A ja dziękuję za słowa "Pożegnaniu z Afryką" i o Meryl... wielbię ją o wiele bardziej niż Roberta :-). Smacznego jak zwykle!
OdpowiedzUsuńach! wspaniale wyglądaja...wszystkie. aż poczułam smak tych kanapeczek z łososie. tak. do smaków mam wielką wypbraźnię, do gotowania niestety mniejszą. Zdecydowanie większość nowoczesnych wynalazków kuchennych jest zbędnych...przecież całe wieki ludzkość gotuje i piecze. A przecież kiedyś nie było ułatwiaczy. Ludzkich rąk nie zastępowano nowinkami technicznymi. P.S. bardzo żałuję, że się nie spotkałyśmy:-(
OdpowiedzUsuńobłędne chlebki! gratulacje!
OdpowiedzUsuń