poniedziałek, 13 czerwca 2011

Granice ludzkiej wytrzymałości

Granice wytrzymałości człowieka zadziwiają, a to, co zadziwia najbardziej, to, że u każdego ta granica leży gdzie indziej. Jedni są zdolni wytrzymać głód, zimno i ogromny wysiłek fizyczny, inni są wytrzymali na ból, jeszcze inni są obojętni na wzruszające sceny i cierpienie innych, ale za to mdleją na widok najmiejszej ilości krwi. Wielu twardzieli na pewno wymiękłoby w moim domu. Harmider powstały z udziałem dwójki nieustannie jędolących lub hałasujących dzieci i psa wystawia mój organizm na próbę tak ciężką jak wspinaczka na Mount Everest. Z resztą chyba sama Martyna Wojciechowska, którą szczerze podziwiam, powiedziała w jednym z zywiadów, że zdobycie Korony Ziemi jest latwiejsze niż wychowanie dziecka... Cóż, być może tak jest...

Jakie są moje granice? Wytrzymuję dużo, chociaż moje dzieci przez większość dnia są rozkoszne... Lecz gdy mieszkamy z dziećmi trzeci tydzień u mojej mamy, gdzie pomagamy jej po operacji, gdy dwoje dzieci pod rząd się rozchoruje, a ja się zarażę od nich i też jestem chora, gdy od 5:40 rano jestem na nogach, bo tak wstaje mój kaszlący synek, gdy kursuję między butelką mleka, zupką, apteką, wycieraniem glutów z małych nosków, podawaniem antybiotyku i innych lekarstw (hitem jest wkraplanie trzylatce kropli do oczu!!!), dbam, żeby mama miała herbatę i obiad, a pod koniec tego wszystkiego włożę synka na 10 minut do kojca, by chwilę odpocząć i po tych 10 minutach wracam i zastaję cały kojec wymazany gównem - dokładnie powcieranym w materacyk, podusię i zabawki - tutaj właśnie leży moja granica wytrzymałości i z głośnym płaczem biegnę do mamy...

Nie wytrzymam. Nie mam już siły. Niech leży w tym gównie, bo ja już nie mam siły tego wszystkiego teraz sprzątać... łkałam mamie koło łóżka..

Stopniowo rozpoczęłam odgównianie strefy, zaczęłam od kąpieli Wojtusia, a potem prania zabawek i pościeli. Kilka dni po tym wydarzeniu śmiejemy się tylko, że wagoniki z bajki "Stacyjkowo", które tego dnia znajdowały się w kojcu, zamiast pryzmy węgla, załadowano pryzmą gówna...

Szybko się uspokajam i wszystko wraca do cudownie chaotycznej normy. Następnego dnia Wojtuś chyba się zorientował, że robienie kupy w łóżeczku turystycznym to chyba za dużo - że aż na tyle nie może sobie pozwolić, w związku z czym uraczył mnie jedynie obsiusianiem prześcieradełka i kawałka podusi, świeżo upranej i wysuszonej po wczorajszym gównianym show!

Gdy dzieci chorowały nie miałam zbyt dużo czasu by ugotować coś oryginalnego i robić aktualnych wpisów na blogu. Niestety zaraziłam się od dzieci i muszę poodgrzewać trochę starych kotletów, czyli dań z przed kilkunastu dni, których nie miałam szansy pokazać wcześniej na blogu. Ostatni moment przed końcem sezonu szparagowego sklonił mnie do zrobienia bardzo prostej i przepysznej zapiekanki:

SZPARAGI ZAPIEKANE Z POMIDORKAMI KOKTAJLOWYMI
  • wiązanka zielonych szparagów (kilkanaście lodyg)
  • opakowanie pomidorków koktajlowych (0,5kg)
  • kilka łyżek oliwy
  • garść świeżego rozmarynu
  • sól, pieprz
  • płatki parmezanu do podania
Szparagi umyłam, osuszyłam i obrałam. Położyłam w naczyniu do zapiekania i wymieszałam z oliwą, posypałam solą i pieprzem. Pomidorki umyłam, ponakłuwalam i obtoczyłam w oliwie z przyprawami. Posypalam posiekanym rozmarynem, jedną łodyżkę ulożyłam na wierzchu dania. Warzywa wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do ok. 200C na jakieś pół godziny (właściwie to trzeba sprawdzać, czy szparagi są już miękkie, może wystarczy krócej piec). Gdy pomidorki puściły dużo soku i skórka się przyrumieniła - zapiekanka byla gotowa. Trzeba odczekać chwilę, by nie była tak potwornie gorąca (jak jest duży upał to można odczekać nawet dłużej) i posypać wierzch zapiekanki płatkami parmezanu, grana padano lub pecorino - każdy z tych serów będzie bardzo dobry. Smacznego!








11 komentarzy:

  1. Takie proste połączenie a takie pyszne ;) Bądź dzielna i nie poddawaj się do końca! Na pewno dasz sobie radę, nawet z armią kupy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnam Ci współczuć, ale się uśmiałam. Ja mam podobnie: niemowlę, 7 latek i szkoła i moja noga po operacji - ale na jednej nodze można dużo, a poza tym już chodzę na dwóch, bo to wszystko zmusza do ekspresowej rehabilitacji:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również uśmiałam się czytając Twój post i przypomniało mi się pewne zdarzenie takie również z kupą mojej córki..oj było wtedy bałaganu i sprzątania co nie miara, ale niestety takie są uroki naszych maleństw..a cieszę się , że ja już mam to za sobą.., córki już panienki, no ale wszystko przede mną [ mogę zostać kiedy babcią i taka przygoda również może się wydarzyć z wnuczkami...]

    OdpowiedzUsuń
  4. ten szalony okres jeszcze przede mną, ale przy opisie Waszych perypetii nieźle się uśmiałam, chociaż momentami może trochę histerycznie :) w każdym razie życzę mnóstwa optymizmu i sił dla mamy!
    przy okazji zapraszam Cię do wzięcia udziału w konkursie: http://justmydelicious.blogspot.com/p/amica-integracje-kulinarne.html :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 1. przede wszystkim zdrowia dla Ciebie, dzieciorków i szanownej Mamusi :)
    2. granice wytrzymałości matek są rozciągliwe niebywale, o czym się przekonuję każdego dnia
    3. uśmiałam się czytając, więc w rewanżu zapraszam na relację z jednego z takich dni u mnie - tuż po narodzinach mojego synka :)http://niemamconasiebie.blogspot.com/2011/03/godzina-dwadziescia.html

    OdpowiedzUsuń
  6. skąd ja to znam, co prawda nie zdarzyła mi się jeszcze gówniana historia, ale kto wie, wszystko może się jeszcze zdarzyć:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj, siedziałam do 1:00 w nocy, żeby przeczytać całe Twoje archiwum i normalnie jestem pod wrażeniem, jesteś fantastyczną kobietą, matką, kucharką i w ogóle. I bardzo cieszę się, że głośno mówisz o tym, co Cię boli, bo zajmowanie się domem to ciężka harówka, nie słodzisz, że wszystko jest kolorowe, cudowne, słodkie jak z lukru, jesteś szczera, prawdziwa i przez to jedyna w swoim rodzaju :). Pichcisz prawdziwe cudeńka, z pewnością skorzystam z wielu przepisów, które tutaj przedstawiłaś. Mam jedynie nieco ograniczony wachlarz składników, bo mieszkam w średnio dużym mieście, w którym nie sposób ich dostać, ale od czego jest internet?
    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo siły, cierpliwości i wytrwałości, jesteś fantastyczna, powtarzaj to sobie każdego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja żongluję domem i pracą i też wymiękam czasami. Bardzo zabawny, mimo wszystko,wpis.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hehehee, takie gówniane historie to widzę całkiem popularne, nie tylko u mnie. Dodam jeszcze margarynę na wszystkich ścianach jak tylko ręką sięgnąć :)
    A na tym Mont Evereście to nas baaardzo dużo :)

    No a to szybkie danie - REWELKA!

    OdpowiedzUsuń

Podziel się opinią!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...