piątek, 27 stycznia 2012

Przelicznik... Zupa-krem z papryki, marchwi i pomidorów.



Nigdy nie byłam dobra z matematyki. I z fizyki. I z chemii... najbardziej ze wszystkiego nienawidziłam przeliczania stężeń, masy molowej i innych okropnych działań. Czuję panikę na myśl, że wyładowała mi się komórka, i być może będę musiała policzyć coś w pamięci.

Są jednak sytuacje, w których każda kobieta potrafi liczyć szybciej, od tego komputera, którego jeszcze żaden człowiek nie ograł w szachy.

Np. gdy mierzymy piękną sukienkę, a na metce podana jest cena, a obok naklejka z info "-30%". Cenę po przecenie obliczamy w ułamkach sekund. Dodatkowo w kolejnych ułamkach przeprowadzamy działanie odejmowania:

stan konta - cena sukienki - rachunek za komórkę = kupuję!

Są tez takie obliczenia, które sprawiają nieco więcej kłopotu, zwłaszcza matkom. TEN rodzaj obliczeń jest jak koszmar nocny, który nawiedza nas regularnie i nie chce odejść... Pierwszego dnia pracy poznałam ojca czwórki dzieci. To mną wstrząsnęło! Może nie powinno mnie to wcale ruszyć. A jednak zrobiło wrażenie na urobionej mamuśce "zaledwie" dwójki! Próbowałam przekładać swoje sytuacje życiowe i umieszczać je w realiach: my + czwórka... wyobrazić sobie wakacje, zakupy, zwykły dzień. Liczyć czas, miejsca w samochodzie, miejsce na łóżku i kanapie, liczbę rowerków, hulajnóg, lalek, samolocików i piłek... ubrań do prania, porcji do gotowania, zebrań w szkole do zaliczenia... porównać swoją dumę i miłość, radość, satysfakcję, frustrację, gniew, zmęczenie. Poczucie bezpieczeństwa, towarzystwa i opieki na starość... Każde z obliczeń tych nieprzeliczalnych wartości przerażało mnie coraz bardziej. 



Przez tych kilkanaście dni, sen-koszmar z zadaniami obliczeniowymi powracał już wielokrotnie... Siedziałam w sali szkolnej, podczas klasówki z matematyki... Widziałam kartkę z zadaniami. Które próbowałam kolejno rozwiązać. Za każdym razem rozwiązywałam trzy zadania, po czym rozlegał się dzwonek. Pani zabierała moją pracę, a ja czułam ogromny wstyd i niepokój, bo wiedziałam, że na samym dole było jeszcze jedno zadanie! Nie poznałam nawet jego treści... Uczucie strachu i niepewności było nie do zniesienia!

Jednak pewnego dnia... Poznałam treść ostatniego zadania. I ogarnął mnie spokój... oto lista zadań:

Zadanie 1:
Małgosia Kacper, Mela i Wojtuś do zrobienia jajecznicy na śniadanie potrzebują 10 jajek. Ile musi kupić rodzina z czwórką dzieci?

Odp: Myślę i myślę i nie mogę podać wyniku! Dobra, zaryzykuję: 15?

Zadanie 2
Małgosia i Kacper wybierają się do supermarketu. Biorą dwa wózki sklepowe, w każdym sadzają po jednym dziecku. Ile wózków potrzebuje rodzina z czwórką?

Odp: Nie, to zbyt łatwe! Chociaż, przeczytajmy raz jeszcze, może tu jest coś podchwytliwego?! Ok, potrzebują czterech wózków, chyba, że posadzą po dwójce dzieci do jednego...


 
Zadanie 3
Małgosia i Kacper potrzebują 2 godzin na kąpiel, przebranie w piżamki, czytanie książeczki i uśpienie dwójki dzieci. Ile czasu potrzeba, by te czynności wykonać przy czwórce?

Odp: Chwileczkę! Tutaj na pewno jest coś podchwytliwego! Chyba coś da się wyciągnąć przed nawias, powtórzyć niektóre działania! Na pewno przy czwórce da się wszystko zmieścić w tym samym czasie, ale zmęczenie materiału i wyczerpanie organizmu trzeba podnieść do kwadratu! Tak to pewnie będzie jakoś tak. Potem jeszcze pewnie trzeba wprowadzić jakieś wariancje z powtórzeniami, ale nie można się zgubić, bo przecież nie chodzi o to, by powtórzyć dwukrotnie kąpiel jednego, tego samego dziecka. Tak, tak, działanie trzeba rozpisać na drugiej kartce, bo tu już zbyt duży bałagan. Tu trzeba się wspomóc jakimiś teoriami z fizyki, np. teorią wszechświatów równoległych: mama ogarnia dwójkę, tata w tym samym czasie drugą dwójkę i tym sposobem oboje mieszczą się w dwóch godzinach, co nie odstaje zbytnio od innych rodzin!


 

Zadanie 3:
A na samym końcu kartki z zadaniami jest pytanie, którego wymowność wypełnia pustką mój umysł. Przestaję liczyć i kombinować. Milczę. Nie znam odpowiedzi. Tu nie ma wzoru, który pomoże mi wykonać niezbędne działania...

Czarne litery na białym tle kartki. Pod spodem puste miejsce do wpisania odpowiedzi. Co?! Dzwonek?! Już koniec klasówki?! Jeszcze nie skończyłam! Ale już wiem, że wbrew temu co zakładałam, wbrew wszystkiemu - nie dam razy teraz odpowiedzieć. Ani w najbliższym czasie. Pytanie pozostanie bez odpowiedzi, gdzieś w zakamarkach mojego umysłu. Nagląca prośba o odpowiedź będzie wracała, za każdym razem, gdy u przyjaciół urodzi się dziecko, za każdym razem, gdy Mela powie, że chce siostrzyczkę, a Wojtuś - braciszka. Już wiecie co to za pytanie?


Czy chcesz mieć więcej dzieci?


...................................................


ZUPA KREM Z PAPRYKI, MARCHWI I POMIDORÓW
  •  1 strąk papryki (czerwonej lub żółtej)
  • 2-3 średnie marchewki
  • 3 ząbki czosnku
  • 1 czerwona cebula
  • 2 łyżki oliwy
  • łyżka masła
  • puszka pomidorów krojonych
  • szklanka wody (chyba, że mamy rosół)
  • 2 łyżeczki bulionu w proszku bez glutaminianu sodu (lub szklanka rosołu)
  • sól, pieprz
  • opcjonalnie: 2 łyżki serka mascarpone, kilka listków bazylii


Gdyby nie gęste zupy-kremy - zapewne nie przeżyłabym zimy. Czy kiedyś przyznawałam się już do tego, że uspokajam się, gdy moje dzieci jedzą warzywa, a bardzo denerwuję, jak sam chleb i inne śmiecie? :) do takiej zupy można przemycić wszystko, dzieci zjedzą, a już sukces gwarantowany jak z You Tuba odpalam Tomka i przyjaciół :) Wiem, dzieci nie powinno się uczyć jedzenia przy bajce, bla, bla bla...

Cebulę i czosnek kroję byle jak i podsmażam na oliwie z masłem. Dodaję paprykę, umytą, bez gniazda nasiennego, też posiekaną jak leci - i tak wszystko będzie zmiksowane. Potem obrana i posiekana marchew, puszka pomidorów, woda i przyprawy. Gotuję ok. 25 minut. Potem wszystko miksuję, dodaję mascarpone i bazylię. Gotowe!




Jak ktoś chętny - to przeliczę składniki dla wielodzietnej rodziny!

Przepis dodaję do Ministerstwa zupy!

Ministerstwo Zupy

poniedziałek, 23 stycznia 2012

ŻONATY MĘŻCZYZNA. ORKISZOWE CIASTO MARCHEWKOWE.

To pozbawione logiki. To dowód ogromnej naiwności. To niezrozumiałe i nieoczywiste. Czy niewytłumaczalne? Nie wiem. Spróbuję wytłumaczyć... Wytłumaczyć, czemu tak dobrze, komfortowo, beztrosko - czuję się w towarzystwie żonatych mężczyzn!


Jak zawsze, gdy coś analizujemy,
jak zawsze, gdy coś planujemy,
jak zawsze - gdy w coś wierzymy - przyjmujemy pewne założenia...

Żonaty mężczyzna. To ktoś, kto na wstępie znajomości otrzymuje moją sympatię i zainteresowanie.
To ktoś, kto jest dla mnie potwierdzeniem reguł, według których żyję. To ktoś, kto pozwala mi podtrzymywać wiarę w wiele spraw, a ta wiara jest nieustannie podkopywana przez informacje dookoła.



To dla mnie osoba, którą kojarzę z samymi dobrymi cechami. Z miłością, przywiązaniem, cierpliwością, zdolnością do przebaczenia, skłonnością do zaczynania od nowa wiele razy. Ktoś, kto ufa drugiej osobie na tyle, by obiecać jej wspólne życie. Ktoś kto wkłada potwornie wiele pracy, by maszyna "związek" mogła funkcjonować. Ktoś, komu należy się podziw i uznanie...

 To dla mnie ktoś, przy kim czuję się swobodnie, bo nie spodziewam się podtekstów, dwuznacznych zachowań, trudnych i kłopotliwych sytuacji, napięć damsko-męskich. To ktoś, kogo stać na prawdziwy, bo bezinteresowny komplement. Słowa "Jakie masz ładne kolczyki" są całkowicie beznamiętne i skupione wyłącznie na uznaniu i zauważeniu ładnego przedmiotu u innej osoby.

To ktoś, kogo uważnie słucham i staram się wyłapywać i rejestrować każdą wzmiankę o żonie, każdy przejaw miłości, każdą oznakę dumy. Te słowa, zasłyszane przypadkiem lub w osobistej rozmowie - pozwalają kobietom związanym z kimś na stałe, wierzyć, że gdzieś w innym biurze, w innej kawiarni, lub podczas innego spotkania znajomych, czy przyjaciół, o nas również ktoś opowiada z przejęciem, czule, z tęsknotą.

Żonaty mężczyzna, a raczej żonaty, ciągle zakochany w swojej żonie mężczyzna to po prostu ktoś wyjątkowy i niezmiennie fascynujący!

To wreszcie ktoś, kto potrafi mnie ogromnie rozczarować... Nic tak nie boli, jak całkowite zaprzeczenie wszystkiemu co zakładam: słowa wyrażające zniecierpliwienie, brak szacunku, niepochlebne wypowiedzi. Okazywanie zainteresowania innym kobietom. Przejawy rozpadu związku.

Wiem, że związki powstają i rozpadają się. Wiem, że obie strony mogą zdradzać i krzywdzić się w nieludzki i trudny do zrozumienia sposób. Wiem, że nic, nawet przysięga - nie gwarantuje mi szczęścia w związku na zawsze. 


Dziś, kiedy mija 11 lat mojego związku, dobrze wiem, jak ogromną pracę włożyliśmy w to, by być szczęśliwą parą. Czuję ogromną wdzięczność, za szanse, cierpliwość, miłość i wsparcie, które otrzymałam. Właśnie dziś mężowie fascynują mnie jeszcze bardziej. Właśnie dziś wszystkim mężom kibicuję ze zdwojoną siłą!

_________________________________________________________________

ORKISZOWE CIASTO MARCHEWKOWE
 na podstawie przepisu Michael'a Smith'a z programu "Domowy Kucharz"
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklanka płatków orkiszowych
  • 1 szklanka brązowego cukru
  • 1 łyżka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • 1/2 łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
  • 2 jajka
  • 1/2 szklanki oliwy
  • 1 i 1/2 szklanki jogurtu naturalnego
  • 3 średnie marchewki, starte na tarce o drobnym oczku




Sypkie składniki mieszam razem, osobno jajka z oliwą i jogurtem. Do sypkich składników wrzucam tartą marchew, a potem wszystko mieszam razem z masą jajeczno-oliwno-jogurtową. Michael Smith sugeruje, że nie wolno zbyt dokładnie mieszać, bo ciasto będzie zbyt twarde.
Pieczemy w 190C, około 45 minut. Używam formy keksowej, ale w oryginale przepis jest na muffiny, zatem śmiało można piec w formie do muffinów z lub bez papierowych papilotek.


środa, 18 stycznia 2012

CONTRADICTION. Risotto z pieczoną papryką i mascarpone.



Niedawno pisałam, że gdy kobieta doświadcza zbyt wielu całkowicie sprzecznych odczuć naraz - często jedynym ujściem tych emocji jest płacz...

Niestety - czas powrócić do tematu! Tym razem w nieco innym kontekście...
Płacz jest dla mnie stanem przejściowym, ale rutynowym, ja i moje szlochy jesteśmy ze sobą związani, znamy się dobrze i utrzymujemy regularne stosunki.

Ostatnie dni to udręka i ekstaza, uwielbienie i irytacja, rozpacz i euforia, radość i żal, egoizm i empatia, duma lub brak wiary w siebie, usprawiedliwianie się lub silne wyrzuty sumienia... Wszystko to zmienia się i następuje po sobie w kompletnie nieprzewidywalnych sekwencjach. Zmiany następują tak błyskawicznie, że nawet najdoskonalsze urządzenie do monitorowania aktywności mózgu mogłoby ich nie wychwycić!

W wakacje wpadł mi w ręce wywiad z Kayah, w którym opowiadała o początkach swojego macierzyństwa. Mówiła, że kilka razy dziennie miała ochotę udusić swoje dziecko a następnie samej wyskoczyć przez okno. Zapewne sporo w tym przesady i odbiór tego tekstu miał być niedosłowny, jednak zawsze jestem pod wrażeniem, gdy ktoś ma odwagę powiedzieć publicznie o ciemnej stronie macierzyństwa, zmęczeniu, frustracji i kompletnej bezradności. Jak ja. Miłość do moich dzieci miesza się z niedowierzaniem do jakich intryg i scen histerii są zdolne. Poczucie wsparcia męża - z oskarżaniem go o ogromną niesprawiedliwość. Warto zastanowić się nad sprzecznościami, których doświadczamy choćby tylko jednego dnia. Przemęczony system, który otrzymuje przeciwstawne informacje, często zawiesza się, pracuje mniej wydajnie lub wariuje.
Jednym z pomyślnie zainstalowanych programów ogarniających awarie jest u mnie zdolność do wypłakania wszystkich nierozwiązywalnych sytuacji problematycznych.

Żal mi mężczyzn, którzy zapewne nigdy nie zrozumieją jak to możliwe, że na pytanie: "Czemu płaczesz?" nie pada odpowiedź, tylko wybucha jeszcze głośniejsza seria szlochania... Przecież wszystko musi mieć jakąś przyczynę. Przyczyna jest taka, że  płacz powszechnie uznawany za oznakę słabości, to dla mnie odruch, który chroni przed rzucaniem talerzami w ścianę, wypaleniem paczki papierosów, głośną awanturą lub jakimś gorszym szaleństwem. To oczyszczenie, które ma działanie konstruktywne, oczywiście do następnego nagromadzenia sprzeczności.

Wraz z pojawieniem się nowych obowiązków, aktywności i wielu zmian - mój system okazuje się mało wydajny. Czeka mnie wymiana oprogramowania i przeprowadzenie licznych aktualizacji.

Zakłócenia  spowodowane pracami nad utrzymaniem sprawności systemów i konserwacją sieci potrwają jeszcze kilka tygodni. To czas, który jest potrzebny, by moje dzieci uznały, że coś dzieje się od zawsze :) Teraz reagują wyjątkowo nieznośnie w odpowiedzi na nagłe zmiany, ale wkrótce zapomną, że kiedyś mama nie pracowała. Nowa rzeczywistość, przeciw której się buntują - to będzie dla nich norma. Wtedy mój system oczyści się z nadmiaru wrażeń i trosk ostatecznie, przynajmniej na jakiś (długi) czas i powróci do spokojnego funkcjonowania. Czekam na to! Już za kilkadziesiąt dni moje życie może być całkiem cudowne, poukładane i piękne!





RISOTTO Z PIECZONĄ PAPRYKĄ, BOCZKIEM I MASCARPONE
  • 2 duże papryki (użyłam czerwonych)
  • 50g masła (dałam jedną łyżkę od zupy)
  • 1 cebula (u mnie czerwona)
  • 2 ząbki czosnku
  • 250g ryżu do risotto
  • 1,5 l wody wymieszanej z bulionem w proszku (bez glutaminianu sodu)
  • 1 łyżka oliwy
  • 60g boczku wędzonego (użyłam włoskiej pancetty)
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • 5 łyżek mascarpone
  • 50g tartego parmezanu
  • sól, pieprz i szczypiorek, o którym zapomniałam :)





Papryki piekłam 15 minut w piekarniku nagrzanym do 200C. Po tym czasie elegancko zejdzie z nich cala skóra. Wtedy trzeba pociąć je na paseczki lub w kostkę - jak kto woli.
Cebulę i czosnek posiekałam, wrzuciłam do garnka z grubym dnem i zeszkliłam na maśle z oliwą. Dodałam 2/3 papryki. Potem wsypałam ryż i powoli wlewałam bulion. Zasady risotto nie zmienne - bulion dodajemy po jednej filiżance i mieszamy aż ryż całkowicie wchłonie poprzednią porcję bulionu, zanim wlejemy następną. Gdy ryż wchłonie cały bulion (u mnie trwa to ok15 minut), dodałam mascarpone, parmezan, sól, pieprz i zrumienioną pancettę (lub boczek). Na sam koniec, już po nałożeniu na talerz, dekorowałam pozostałą papryką i sporą ilością natki pietruszki. Moje uwielbienie do risotto wzrasta z każdym przetestowanym przepisem! Niestety jest bardziej praco- i czasochłonne od makaronu, ale warto poświęcić chwilę i przygotować je jak należy, bez pośpiechu i pamiętając o wszystkich wskazówkach.



Dla przypomnienia poprzednie przepisy na risotto:

Cytrynowe z selerem naciowym - kliknij tu
Szpinakowe z suszonymi pomidorami - kliknij tu

Dzisiejszy przepis na risotto znalazłam w książce Valentiny Harris "Recepies from an Italian Terrace" Valentiny Harris, której autorstwa "Cytrynowe kulki mięsne" tak mi smakowały latem...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...