czwartek, 30 czerwca 2011

PAKOWANIE!!! czas start!

Niedawno przypomniałam sobie króciutki fragment z autobiografii Julii Child: Statek, którym płynęła ze Stanów Zjednoczonych do Francji przybił do nabrzeża. Dźwig sprowadził na ląd auto Julii i jej męża Paula. Chłopaki od załadunku ochoczo wzięli wszystkie ich bagaże i wpakowali do bagażnika oraz na siedzenia. Paul robił przy tym miny wyrażające największe cierpienie. Gdy pakowanie się skończyło, powiedział Julii, że ma szybko wsiadać i czym prędzej odjechali. Zatrzymał się jednak kilka uliczek dalej. Po co? Żeby wyjąć wszystko - wszyściusieńko z auta i spakować od nowa. Tyle, że po swojemu!! Poprzednia opcja ułożenia bagaży tak bardzo mu nie pasowała, że aż go chyba parzyło :))) 

To było zupełnie, jakbym czytała o moim mężu. Albo moim tacie. Oni to uwielbiają inżynierskie podejście do pakowania. Oceniają kubaturę poszczególnych bagaży i najbardziej szczęśliwi są wtedy, gdy pomiędzy futerałem od gitary i wzmacniaczem (chodzi o mojego tatę) znajdzie się jakaś luka, gdzie doskonale wpasuje się torba z ubraniami. Lub maleńka kosmetyczka. Z kolei mój mąż uwielbia zdejmować koła wózka, składać stelaż i poszczególne elementy wózka rozkładać po wielu czeluściach naszego samochodu oraz w boksie dachowym... Ta czynność jednocześnie go denerwuje i uspokaja - tzn. na górze, w mieszkaniu denerwuje się na mnie, że tyle chcę zabrać, po czym, po zniesieniu wszystkiego na dół oddaje się swojej logistycznej pasji pakowania. Chwila namysłu... i paczka pampersów przejeżdża z boksa pod siedzenie pasażera. Druga chwila namysłu... i łóżeczko turystyczne Wojtusia jest obracane o 45 stopni, odsuwane o 15cm od boku bagażnika, a tam trafia namiocik Meli i paczka z psią karmą. Ha! Błysk w oku i duma, jak idealnie to obmyślił! 

Czy znacie taki program na Discovery o super kontenerowcach? Wszystkie kontenery są do siebie dopasowane co do milimetra, tak, że tworzą zwartą bryłę, a w komputerze jest zapis położenia poszczególnych ładunków. Plusy podróżowania z Kacprem są takie, że on też dopasowuje bagaże co do milimetra i mam świadomość tego, że przestrzeń nie mogła być lepiej wykorzystana. Mój mąż również ma w głowie wykaz położenia każdego drobiazgu. Minusy są takie, że gdy chcę coś wyjąć, to okazuje się, że torebka której potrzebuję jest na samym dnie dopasowanej grupy bagaży, a Kacper nie ma ochoty jej szukać, bo nie po to wszystko przez tyle minut ładował, żeby teraz to wywracać. W takim razie sama jej poszukam, mówię, i wtedy grymas przerażenia przebiega przez jego twarz. Przecież jeśli JA się do tego wezmę, to zaburzę układ idealny. A jaki on idealny, skoro kosmetyczka jest na dnie, bo tam powstała luka, która raziła mojego męża, jako źle zagospodarowana przestrzeń???

Dodam jeszcze tylko, że przestrzeń musi być należycie załadowana niezależnie od tego, czy jedziemy 2500km czy 25!

***********************
KOTLECIKI CIELĘCE Z CUKINIĄ I ZIOŁAMI PROWANSALSKIMI I SOSEM CONCASSE
  • 0,5 kg mielonej cielęciny
  • pół cukini
  • łyżka gotowej mieszanki ziół prowansalskich
  • łyżka posiekanej świeżej mięty
  • olej do smażenia (używam rzepakowy lub oliwę z wytłoczyn)
  • sól, pieprz
  • pół ząbka czosnku
  • 1 jajko
  • 1,5 łyżki bułki tartej
  • 1,5 łyżki mąki
na sos
  • puszka pomidorów krojonych
  • cebula
  • 2-3 łyżki masła
  • kilka liści bazylii

Mielona cielęcina jest u mnie "grana" bardzo często. Dzieci chętnie jedzą takie delikatne mięsko, więc co robić - często przyrządzam im kotleciki. Nie przepadam za tradycyjnym, wieprzowym kotletem mielonym. Parę miesięcy temu pokazywałam już moją wersję mieloniaka. Dziś nieco inaczej, z kawałkami cukinii i ziołami prowansalskimi.
W misce wymieszałam wszystkie składniki (mięso, przyprawy, posiekany czosnek, mąkę i bułkę tartą z jajkiem). Cukinię pokroiłam w drobniutką kostkę i wymieszałam z mięsem. Formowałam małe kotleciki, nieco spłaszczałam i smażyłam na rumiano. Przygotowałam sos: podgrzałam masło w rondelku, dodałam posiekaną cebulę i zezłociłam ją w tym maśle, wrzuciłam pomidory, doprawiłam solą i pieprzem, dodałam porwane listki bazylii. Kotleciki i sos podawałam z ryżem posypane miętą.
Gotowe!





wtorek, 28 czerwca 2011

SKRZYNIA SKARBÓW, czyli prawdziwie męska strefa

Faceci to niemożliwi gadżeciarze, akurat taką pasję (kolekcjonowania) jestem w stanie zrozumieć aż za dobrze...
Od kilkunastu dni obserwuję męża i szwagra podczas pracy przy remoncie i urządzaniu od nowa działki. Pobłażliwie się uśmiecham, gdy widzę jak porównują skrzynki z narzędziami, wymieniają się wkrętarką ("Ja nigdy nie kupiłem wkrętarki, Gośka mi nie pozwoliła"), na czas skręcają ramy łóżek, kombinują i majsterkują...
To jest coś zupełnie innego niż kolekcjonowanie ciuchów przez kobiety. Miłość do konkretnej sukienki czy pary butów nigdy nie jest tak trwała i tak doskonała, jak miłość mężczyzny do jego gadżetów do majsterkowania. Ta skrzynka z narzędziami, to jest kwintesencja męskości, symbol władzy w domostwie, niczym skrzynka z guzikiem do odpalania rakiet, którą, podobno, zawsze ma w Air Force One prezydent Stanów Zjednoczonych. Kobieta, nawet gdy wie, jak posługiwać się poszczególnymi narzędziami, nigdy nie dozna tych emocji, które odczuwa facet odkładając swoje klucze francuskie, imbusy, wkrętarki, śrubokręty, kątowniki, mierniki i inne cudeńka na właściwe miejsca w skrzyneczce. Wzajemna zazdrość - tu też skala jest inna. Można nie mieć spoilerów, czy turbiny w samochodzie, ale nie mieć wiertarki?! Trudno o większy obciach! No a sama praca z narzędziami? Żadna inna czynność domowa (bo skręcanie i naprawianie to przecież obowiązki domowe!) nie będzie nigdy wykonana z takim zapałem - tu kobiety nie dorównają mężczyznom... Mężczyzn podobno można godzinami błagać o prasowanie, mycie naczyń, odkurzanie, czy inne sprawy, ale gdy w grę wchodzi użycie młotka i wiertary, to aż kapcie im się palą! W tej dziedzinie chyba nigdy nie będzie równouprawnienia :)
Pozostaje mi tylko zamówić mężowi na urodziny zestaw końcówek "Bit kit" wkrętaki czy jakieś inne bajeranckie i niezbędne uzupełnienie zestawu do Multi Tool'a firmy Leatherman, który był bohaterem na blogu parę miesięcy temu...

 
MUSZLE MAKARONOWE ZAPIEKANE Z GRILLOWANĄ PAPRYKĄ I SEREM HALLOUMI
  • opakowanie muszli makaronowych
  • 2 czerwone papryki
  • puszka pomidorów
  • pół cukinii
  • 3-4 ząbki czosnku
  • kilka łyżek oliwy
  • 125g mozzarelli
  • garść czarnych oliwek
  • kilka suszonych pomidorów
  • pół cebuli (najlepiej czerwonej)
  • liście bazylii
  • igły rozmarynu
  • 2 łyżeczki suszonego oregano
  • kilka plastrów sera halloumi (opcjonalnie)

Czosnek i cebulkę podsmażyłam na oliwie, dodałam pomidory w puszce i obraną, posiekaną w kostkę cukinię, przekrojone na pół oliwki i posiekane suszone pomidory. Doprawiłam solą i pieprzem, dodałam połowę ziół. Paprykę pokroiłam w kostkę, skropiłam oliwą i wstawiłam do piekarnika pod grzanie górne - opcja grill. Ugotowałam makaron (odjęłam 3 minuty od czasu gotowania - potem jeszcze zapiekamy, więc makaron nie może być zbyt miękki). Gdy papryka była gotowa, naładowałam nią muszle makaronowe, całość zalałam sosem, ostrożnie wymieszałam i posypałam z wierzchu świeżymi ziołami i pokrojonym w kostkę serem mozzarella. Wstawiłam do piekarnika na jakieś 20 minut (200C) - pilnujcie, żeby się nie przypaliło. Na patelni usmażyłam plastry sera halloumi. gdy zapiekanka była gotowa nakładałam porcje na talerz i na wierzchu kładłam plastry halloumi. Można sobie darować zarówno halloumi jak i mozzarellę, a zamiast tego po zapiekaniu dodać pokruszoną fetę.








środa, 22 czerwca 2011

Smak i zapach. ZMYSŁY część 2.

Chodźmy stąd, bo tu śmierdzi!
Moja córeczka musiała to gdzieś usłyszeć, zapamiętała także grymas, jaki przybiera na twarz osoba, która najwyraźniej się czegoś brzydzi...

Czy kierujecie się w życiu zapachem??
Ja wącham wszystko, od kosmetyków, przez jedzenie, środki czystości, a nawet ubrania w sklepie - jakby to był jakiś dodatkowy test jakości!!! Na podstawie zapachu decyduję, w którym miejscu usiąść w pociągu, którą alejką pójść w parku, gdzie usiąść na kawę - jestem baaardzo wyczulona na zapachy otoczenia! Niestety z powodu mało atrakcyjnego zapachu NIGDY nie skusiłam się na sery pleśniowe, a mój mąż żartuje sobie ze mnie, że nigdy nie będę mistrzem kuchni skoro odrzucam gorgonzolę!!!

Taaak, zapach ma znaczenie. Nie jesteśmy drapieżnikami, nie polujemy na zwierzynę, nie gardzimy padlinką - chyba nie jest to najważniejszy zmysł człowieka.

Bardzo ciekawe doświadczenia nad działaniem zmysłów węchu i smaku pokazywał w swoich kulinarnych programach Heston Blumenthal. Udowodnił, że czucie smaku nie jest możliwe bez zapachu. Z zatkanym nosem nie odróżnimy ponoć gotowanego jabłka od gotowanej cukinii (obie potrawki w postaci pure). Każdy kto miał kiedyś silny katar wie, że wówczas jedzenie nie ma smaku :( Samo czucie smaku, np. gumy do żucia, jest uzależnione od ilości cukru - Heston pokazał, że gdy guma traci smak, trzeba zjeść odrobinkę cukru, wówczas smak "powróci" - do czasu, aż ponownie zużyje się cały cukier... Z tego programu dowiedziałam się także czemu jedne produkty współgrają z innymi, podczas gdy połączenie innych jest niesmaczne. Czemu czekolada dobrze komponuje się z miętą a fatalnie z bazylią? Okazuje się, że substancje zawierające aldehydy i ketony o zbliżonej liczbie atomów węgla dobrze się ze sobą komponują smakowo.
Taaak, aldehydy i ketony... czy wspominałam kiedyś, że z wykształcenia jestem biologiem??? aldehydy i ketony to jedne z najprostszych pojęć, które były do ogarnięcia podczas zajęć z chemii organicznej :)  Nikt nie musi pamiętać "czym są", chyba, że będziecie chcieli obejrzeć program Hestona i dowiedzieć się, czemu czekolada pasuje również do serów pleśniowych... Polecam!

Na zakończenie mała ciekawostka - czasem nieźle jest błysnąć tajemniczą wiedzą zarezerwowaną dla studentów biologii i lekarzy :)
U niemowląt i malutkich dzieci kubki smakowe są rozmieszczone również na zewnątrz jamy ustnej - naokoło buzi i na policzkach. Dlatego dzieci umorusane czekoladką, jeden z najsłodszych, najbardziej uroczych "obrazków" - to nie jest wina złej koordynacji, to nie dlatego, że dzieci nie potrafią trafić do buzi. Po prostu one czują smak czekolady na całym pysiaczku!!

MAŚLANKOWE NALEŚNIKI Z JAGODAMI I TRUSKAWKAMI

To jedno z tych wspaniałych dań, które na zawsze zostają w pamięci jako idealne śniadanie. Zawsze obiecywałam sobie, że moje dzieci będą jadły takie super śniadania :) ...lub kolacje!
na ok. 6 grubych naleśników (przepis Anny Olson):

  • 2 jajka
  • szklanka maślanki
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 i 1/2 szklanki mąki
  • 2 łyżki roztopionego masła
  • 250g jagód
  • kilka posiekanych truskawek
Opcjonalnie: ekstrakt waniliowy lub cynamon i gałka muszkatołowa do smaku. Ja tym razem nie użyłam tych potraw. Do posypania cukier puder, do podania świeże owoce sezonowe.

Jajka wymieszałam z maślanką, dodałam przesianą mąkę z proszkiem i solą, cukier - wszystko wymieszałam, na koncu dodałam stopione masło. Odstawiłam na 15 minut. Następnie wsypałam umyte i osuszone owoce. Rozgrzałam patelnię i przetarlam ją ręcznikiem papierowym nasączonym odrobiną oleju (słonecznikowy, rzepakowy, oliwa - bez znaczenia). Nabierałam chochlą spore porcje, bo naleśniki mają być grube (prawdziwe pancakes!). Smażyłam około 2 minuty, po obróceniu jeszcze minutę i gotowe!

Posypywalam cukrem pudrem i dekorowałam owocami. Pycha!









Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...