wtorek, 4 września 2012

4 kg w dwa tygodnie... im gorzej się czujesz - tym lepiej wyglądasz.

 
 
 
 
...przed zastosowaniem - skonsultuj się z lekarzem i farmaceutą. Może być też z mamą siostrą, mężem lub przyjaciółką...
 
Żeby sporo i szybko schudnąć niezbędne jest przebywanie w hałasie znacznie przekraczającym dopuszczalne dla zdrowia normy. Towarzystwo czterolatki i dwulatka w ciągłym konflikcie, przez kilka godzin dziennie (lub całodobowo podczas urlopu) zagwarantuje Ci odpowiedni poziom.
 
Z napojów dozwolona jest kawa (np. w pracy, a na urlopie do godziny 12:00), potem wino lub niepasteryzowane piwo (bez oszustw - naprawdę można pić tylko kawę lub browara!)
 
 
 
Papierosy nie zaszkodzą, mniej więcej 10 dziennie. Lepszy efekt dają po kilkuletniej przerwie i długotrwałej fobii przed wdychaniem, choćby biernie, najmniejszej ilości dymu.
 
Gotować możesz jedynie rosół lub pomidorową, nawet jak temperatura jest wyższa niż 25C, bo przecież tylko to, niezależnie od pogody czy dnia tygodnia, jedzą Twoje dzieci. Po kilku dniach tracisz ochotę na pomidorową, po kilku następnych również na rosół. Nie masz czasu ani siły gotować cokolwiek innego.
 
 
 
Nastrój i nastawienie. To kluczowa kwestia. Musisz głęboko uwierzyć, że nic więcej już Cię w życiu nie czeka, a po urlopie 24h/dobę z dziećmi, to wrażenie się pogłębia. Jeśłi liczyłaś na to, że w czasie urlopu przeczytasz pierwszą książkę (od grudnia 2011), coś zwiedzisz lub choćby pójdziesz na romantyczną kolację, a jednak się rozczarowałaś, że to się nie powiodło... jeśli już nie pamiętasz jak to jest samotnie wejść do wanny i ogolić w spokoju nogi - wróżę Ci sukces w szybszym spaleniu zalegającego tłuszczu.
 
 
 
Wskazany jest codzienny spacer - jedyny możliwy, czyli w drodze z pracy do domu, najlepiej ze słuchawkami w uszach (muzyka jest drugorzędną kwestią, ale może pomóc taka, której lubiłaś słuchać podczas studiów, liceum, ale też wtedy kiedy wydawało Ci się, że największym szczęściem jest rodzina, mąż, dzieci, pies). Podczas spaceru trzeba zapewnić swojemu umysłowi regenerację, najlepiej przez projekcję rzeczy całkowicie nierealnych, np. ucieczka na Borneo i zatrudnienie się w centrum dla osieroconych orangutanów lub prowadzenie samotnie stacji benzynowej w środkowej Arizonie - miejsce nie gra roli, ale im większe zadupie i mniejsza szansa, że Twoja rodzina Cię tam odnajdzie - tym lepiej!
 
 
 
Ważne, żeby rodzina zauważyła, że jest z Tobą źle. Kiedy w myślach właśnie zamiatasz podjazd przed stacją benzynową w Arizonie i miotłą zabijasz przebiegającego przez asfalt skorpiona, napawasz się tą chwilą odosobnienia i pozwalasz myślom błądzić, okazuje się, że niepostrzeżenie nogi zaniosły Cię pod próg własnego mieszkania. Wchodzisz, rzucają Ci się na szyję stęsknione dzieci. Od razu z dzikim wrzaskiem, który stanowi przeogromny kontrast z cichym szelestem uciekającego skorpiona. Mąż, który już jakiś czas temu dostrzegł, że coś z Tobą nie tak - wita Cię parą przepięknych kolczyków Swarovskiego - najlepiej wtedy zacznij płakać, poczujesz do siebie przeogromny wstręt, który banalnie prosto zamienić we wstręt do jakiegokolwiek jedzenia! Kiedy już się wypłaczesz i uznasz, że jesteś niezasługującym na jakąkolwiek miłość i dobroć śmieciem, możesz po kryjomu zwymiotować resztkami tego co zjadłaś w pracy... odrobinę lepiej... Kiedy wychodzisz z toalety i przymierzasz te piękne kolczyki, próbujesz sobie wmówić, że rzeczywiście, bardzo poprawiły Ci humor.
 
 
 
W takich chwilach naprawdę ciężko cieszyć się z powoli odzyskiwanej sylwetki sprzed pierwszej ciąży... W takich chwilach, kiedy wszyscy w kółko powtarzają, że przecież masz wspaniałego męża, cudowne, zdrowe dzieci, mieszkanie, samochód, pracę - więc chyba sobie kpisz, że czujesz się nieszczęśliwa - bo przecież nie ma powodu, i czego kurwa więcej od życia chcieć - jesteś na najlepszej drodze do nirvany i do jeszcze szybszego spalania tłuszczu. Nerwy, wyrzuty sumienia i wszystkie te wyniszczające uczucia - spalają nagromadzone latami kalorie, kolejne gramy uciekają z Twojego ciala z prędkością cyferek w matriksie!!!
 
 
 
Budzisz się następnego dnia i zachodzisz w głowę, jak to możliwe, że jeszcze parę tygodni temu drżałaś na myśl o zjedzeniu zupy z kostką rosołową z glutaminianem sodu i unikałaś konserwantów, spulchniaczy, piłaś litrami zieloną herbatę, jadłaś jagody goji i inny uświęcający pokarm, a teraz wychodzisz z pracy zaciągać się dymem, co wieczór popijasz i niweczysz efekty zdrowej diety - ot tak!
 
Postanawiasz na nowo dbać o niezbędne minimum witamin, przeciwutleniaczy i właściwy procent żywności ekologicznej w diecie. W myślach obliczasz ile szklanek zielonej herbaty, awokado i tabletek witaminowych spowoduje odnowę po ostatnich tygodniach szalonej równi pochyłej. Kilogramy lecą. Mimo, że na buzi i w dupsku efekty są widoczne gołym okiem, to wszyscy dookoła, w domu i w pracy, widzą tylko twarz i to co można z niej wyczytać - nieprzespane noce, milczenie i symptomy depresji.
 
 
 
Nie wiem jeszcze jak zakończyć taką dietę. Jak przejść etap powrotu do normalności. Jak nie wrzucić z powrotem dwunastu, lub jak nie zejść poniżej 47kg (chociaż to brzmi zbyt pięknie, żeby miało się ziścić!!!)
 
W takich chwilach można jedynie przejrzeć wszystkie piękne i apetyczne zdjęcia potraw, które przygotowałaś przed spadkiem formy, przed brakiem treści niezbędnej do wypełnienia pomniejszonej formy. Widzisz dżemy, drożdżowe chleby i nie czujesz zachwytu ani apetytu. To znaczy, że następne tygodnie mogą zabrać Cię do rozmiaru S prędzej niż myślisz...
 
 
 
dżem morelowy - Zuzanna Wiciejowska
chleb Sherstone Loaf - podpatrzony u Moniki Waleckiej
 
 
P.S. mocno przymrużone oko jest niezbędne dla zachowania dystansu wobec tego tekstu. Ach... Desperate Housefife...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Jak i czemu kręcimy. Popołudnie z Anną Marią i wspaniale lawendowe lody…


W pewne niedzielne popołudnie wymieniłyśmy z Anną Marią kilka sms-ów...
- Kręcimy razem?!

- Oczywiście!



U każdej z nas, w kuchni, obroty zaczęła maszynka do kręcenia lodów! Efekty? Zaraz je poznacie...


Tymczasem wsłuchajcie się w zawiłości kręcenia, zakręcenia i pokrętności ludzkiego ciała i umysłu!

***

Uwielbiam słowa o wielu znaczeniach. Ubrane w rozmaite konteksty przekazują odmienne emocje, stany, polecenia, komunikaty.

Kręcić się. Kręcić. Kręcenie. To jedno z nich. Jedno ze słów, które oddaje niewiarygodnie wiele. Kręcenie towarzyszy mi przez całe życie i baaardzo kusi mnie, żeby trochę podsumować, jak to u mnie z tym kręceniem było.



Od wczesnego dzieciństwa byłam krętaczem. Wymyślałam niestworzone historie, straszyłam braci wilkami i smokami w lesie, a mamie opowiadałam, że w szkole ukruszył mi się ząb i sklejono mi go w gabinecie pani pielęgniarki. Mania wymyślania objawiała się z niespotykanym rozmachem, ale dla zmylenia czujności słuchaczy, przeplatała się z całym szeregiem faktów i zdarzeń prawdopodobnych. Mimo częstych wpadek, jawnego nakrycia na wymyślaniu, szłam w zaparte i kręciłam dalej.

Jako osoba skrajnie zakręcona posiadam wyraźne, widoczne znamiona tegoż zakręcenia – loki! Które dla zmyłki od roku wytrwale i stanowczo prostuję. To trochę walka z wiatrakami, trochę działanie na przekór naturze, a może trochę… chęć ekspresji i dążenia do uproszczenia własnego, pokręconego „JA”.


Kręcenie odnosi się także do wielu wymiarów bliskich, osobistych kontaktów z innymi ludźmi.

Najwyższym zaufaniem obdarzamy tych, u których zawsze, bez względu na wszystko – możemy liczyć na szczerość. Ja, prawdopodobnie z tchórzostwa, ale też pewnej szczególnej wrażliwości, wstrzymuję się z ujawnianiem przykrej prawdy i drażliwych opinii. Tak potwornie ciężko mi to przychodzi, że brnę, kręcę i motam się wśród omijających tematów, jedynie muskając meritum sprawy. Tylko w szczególnych okolicznościach ważę się na „prawdę prosto z mostu” i słowo „prosto” ma tu niezwykle ważne znaczenie.

Kręcenie „z kimś” może także oznaczać niewinny flirt, wesołe zagadywanie, towarzyską otwartość. Oj tak, o tej stronie swojej natury napisałam już kiedyś baaardzo wiele.

Na koniec – kręcenie może też określać czyjąś pasję oraz …pożądanie. To co mogę przyznać z całą pewnością – to, że jestem totalnie zakręcona na punkcie jedzenia, gotowania i cudownego towarzystwa.



Dziękuję Ci, Aniu za nasze zakręcone popołudnie i pokręconą znajomość. Za bardzo spontaniczne i wesołe chwile w kuchni, u każdej z nas, razem, ale jednak osobno, wirtualnie, podzielone sporą odległością. Wciąż nie wiem, jaki smak lodów przygotowałaś i ta zagadkowa atmosfera kręci mnie jeszcze bardziej!!!

Tymczasem, zapraszam Was na…

LODY POMARAŃCZOWO-LAWENDOWE

  • 200ml śmietanki 30-36%
  • 200ml tłustego mleka
  • 5 żółtek
  • 3 łyżki cukru trzcinowego (początkowo, potem może być potrzebne więcej)
  • 3-5 łyżek miodu z kwiatów pomarańczy
  • kwiaty oberwane z ok.10 gałązek lawendy
  • skórka starta z jednej pomarańczy



Kwiatki lawendy (użyłam suszonej) delikatnie oberwałam, umyłam i osuszyłam, zalałam śmietanką i mlekiem i odstawiłam na godzinę do „przegryzienia”. W międzyczasie oddzieliłam żółtka od białek (białka zamroziłam – wykorzystam je do Pavlovej, jak tylko nadarzy się najbliższa okazja), starłam skórkę z pomarańczy i przyszykowałam resztę składników.  Po godzinie zaczęłam powoli podgrzewać mieszaninę mleka i śmietanki z lawendą, dodałam miód z kwiatów pomarańczy, skórkę z pomarańczy i początkowo niewiele cukru. Do miski z żółtkami dodawałam stopniowo gorącej mieszaniny, na sam koniec bardzo ostrożnie przelałam żółtka do gorącej śmietanki i szybko wymieszałam. Wtedy jest dobry moment na ostateczne spróbowanie masy – trzeba pamiętać, że po zmrożeniu słodki smak traci intensywność, dlatego masa jeszcze przed kręceniem lodów powinna nam się wydawać dość słodka. Jeśli tak nie jest można dodać więcej miodu lub cukru trzcinowego (ja dałam jeszcze jedną „od serca” łyżkę miodu). Kiedy masa lekko ostygnie, trzeba ją solidnie schłodzić – kilka godzin w lodówce. Po tym czasie przelałam ją do zmrożonej uprzednio (przez 12 godzin) misy maszyny do kręcenia lodów i włączyłam urządzenie. Po 30 minutach lody były gotowe, cudowna, przepyszne i niezwykłe!! Spróbujcie sami przygotować domowe lody, niekoniecznie z użyciem maszynki. Jest z tym trochę zachodu, ale efekty.. bardzo kręcą!!!



wtorek, 31 lipca 2012

Pomidorowo-malinowy...

Bardzo zagadkowy, domowy sorbet. Malinowo...- pomidorowy!
 

SORBET POMIDOROWO-MALINOWY

  • 0,3-0,4 kg świeżych malin
  • 2 małe lub 3 średnie pomidory (dowolny gatunek, ja użyłam malinowych)
  • kilka łyżek miodu
  • łyżeczka soku z cytryny
  • 2-3 łyżki cukru trzcinowego


Pomidory sparzyłam, obrałam ze skóry, pokroiłam w części i wrzuciłam do blendera razem z przebranymi malinami. Całość zmiksowałam bardzo dokładnie, po czym przecedziłam przez sito. Doprawiłam sokiem z cytryny, cukrem i miodem i przelałam do zmrożonej misy maszyny do kręcenia lodów. Sorbet „kręci się” przez mniej więcej 30-40 minut. Smakuje przepysznie, ale najlepiej „po przegryzieniu” czyli po kilku dniach w zamrażalniku. Dla mniej odważnych proponuję początkowo zmniejszyć ilość pomidorów w stosunku do malin. Pomidory bardzo podkręcają intensywność smaku malinowego i z całą pewnością to świetne połączenie. Jednak niektórym zbyt wcześnie wyjawiłam skład i ci nieszczęśliwcy ze strachu nie zdecydowali się nawet spróbować!

 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...