poniedziałek, 7 marca 2011

BOSKI LEO...!



W ubiegłym tygodniu przytrafiła mi się czterodniowa seria wieczornego "odpadania" o 21.30. Dzień w dzień (poniedziałek, wtorek, środę, czwartek) zasypiałam razem z Melą lub głowa mi opadała koło łóżka Wojtusia, a Kacper tylko przychodził z ponurą miną mówiąc:
- Idź już spać do naszego łóżka.

W piątek moim głównym celem było przeczekać aż dzieci zasną i spędzić czas z mężem. Niestety on był czymś zajęty w kuchni i przy komputerze, a w tvn zaczął się film...
Był to "Krwawy diament", film z dużą ilością cierpienia, przemocy i nieszczęśliwym finałem. Od czasu pierwszego porodu zrobiłam się szczególnie wrażliwa na cierpienie dzieci, jednocześnie te sceny w filmach, historie w reportarzach, blogi i artykuły opisujące choroby czy trudne sytuacje życiowe dzieci - przyciągają mnie jak magnes, wkręcam się i muszę oglądać, chociaż mój mąż twierdzi, że to jakiś dziwny masohizm, który musi mi chyba najwidoczniej sprawiać przyjemność - skoro oglądałam ten film zamiast seksu! Ale on tylko tak gada, bo sam też się wkręcił i wolał oglądać :)

Następnego dnia przy śniadaniu omówiliśmy ze szczegółami karierę Leonardo DiCaprio, Boskiego Leo, i musiałam się Kacprowi przyznać, że oczywiście, że w 1996 roku się podkochiwałam, bo najpierw był "Romeo i Julia" a zaraz potem "Titanic"... ach... Stwierdziliśmy, że sława Titanica i "Niebiańskiej plaży" bardzo zaszkodziły Leo, bo to świetny aktor, a długo był zaszufladkowany jako bożyszcze nastolatek. Z resztą dalej z taką buźką po prostu nie może się wcielić w niektóre role, dlatego jakiś czas temu mało nie spadłam z krzesła, gdy dowiedziałam się, że zagra legendarnego dyrektora FBI - Hoovera...

Po tej porannej rozmowie moje myśli popłynęły z powrotem do 1996 roku, w którym - jako 12 latka miałam tak sprecyzowany gust jeśli chodzi o "typy" męskie. Cóż, wszystko się zmienia, więc moje typy także...
Przypomniały mi się dyskusje z siostrą, starszą o 7 lat, z którą spierałyśmy się kto jest bardziej przystojnym aktorem z "Ogniem i mieczem": z zawstydzeniem muszę przyznać, że obstawiałam Żebrowskiego, a siostra Domagarowa... O fuj! powiedziałam jej wtedy. Domagarow nie podoba mi się do dziś, ale Żebrowski także nie!!! W trakcie ewolucji nastoletniego gustu "zaliczyłam" etapy Josha Hartneta, Bena Aflecka (co za wstyd!), oczywiście, że Brada Pitta - który co prawda nie wychodzi "z mody", bo starzejąc się zyskuje nowe fanki :) , Matta Damona, Slasha z Guns'n'roses, Jona Bon Joviego, chyba też Robbiego Williamsa, Ricky'ego Martina (który przecież okazał się gejem!!!), Willa Smitha i wielu, wielu innych sławnych aktorów i piosenkarzy.

Dziś ze zdumieniem stwierdzam, że chyba miałam klapki na oczach, mózgu i uszach, bo większości z wyżej wymienionych nie uważam dziś za nawet odrobinę atrakcyjnych. Za to mogę dać sobie rękę uciąć, że gdybym teraz miała jakieś 14 lat, na bank byłabym na etapie Jamesa Franco!!! Ale mam 27 i zupełnie mnie nie rusza :))) Przeglądając zdjęcia z rozdania Oskarów stwierdzam, że dziś moje typy to Javier Bardem i  Christian Bale - pod warunkiem, że, tak jak na Oskarach, z wąsiskami i pokaźną brodą!! :)))

a Wasze typy??? Boski Leo?

*************************

Weekend był pod znakiem tortu na chrzciny Wojtusia. Cała impreza to tylko my i rodzice chrzestni z żoną/mężem - bo gdybym miała zaprosić całą, 30-osobową rodzinkę - chyba bym padła gdzieś pod zlewem lub koszem na śmieci wśród obierków i skorupek jajek. Ale za to Kacper miałby czym poczęstować gości :)

Dawno się tak nie zaharowałam w kuchni, jak przy tym nieszczęsnym torcie. Dekorowanie lukrem plastycznym to niezła zabawa, ale można dekorować także zwykłe ciasta - ja natomiast "Goodbye" mówię tortom biszkoptowym, przekładanym jakimiś masami czekoladowo-maślanymi, bo nawet nie chcę liczyć ile nabrudziłam naczyń, jak się namęczyłam z tym cholernym biszkoptem, który wyrósł tylko z jednej strony, tak, że nie dało się go przeciąć na 3 warstwy, jedynie cudem na 2, z masą maślaną, która się stopiła od nie do końca ostudzonego biszkopta i wypłynęła bokami, zabierając ze sobą część malin - porażka. Po wstawieniu do lodówki okazało się, że coś nam się zepsuło i zamiast 4C było 10C!!!

Na koniec tylko powiem, że goście, czyli rodzice chrzestni z małżonkami mówili, że im bardzo smakowało, za to gdy przesłałam kawałek mojej mamie i siostrze - obie zgodnie stwierdziły, że jeszcze nigdy nie jadły czegoś tak okropnego, ciężkiego, takiej tłustej niesmacznej masy, jednym słowem ohyda. Czyżby goście kłamali???
Hmmm.

Oto link do strony z przepisem na torcicho - mi smakowało, naprawdę! Przepis Anny Olson, która prowadzi kilka programów w Kuchni tv - warto oglądać, bo to doświadczona restauratorka i mistrzyni cukiernictwa.

TORT Z BIAŁEJ  CZEKOLADY - kliknijcie w link, tam jest przepis.

Wszystko co pójdzie źle w gotowaniu - prawie zawsze - da się jakoś naprawić: zbyt cienki, klapnięty z jednej strony biszkopt "zreperowałam" napychając go z cieńszej strony większą ilością kremu i owoców (użyłam mrożonych malin). Inne nierówności również zaszpachlowałam kremem. Wyszło ok. Dekorowanie tortu to była czysta przyjemność i choć na ogół jestem niedokładna i robię wszystko na oko, tutaj byłam niezwykle precyzyjna i jak jakaś cholerna perfekcjonistka wymierzałam paski lukru z centymetrem w ręku! Wzorek miał być chłopięcy, ale bez symboli religijnych. Trochę mi się dostało, że niepotrzebnie te migdały w cukrze, ale już było za późno by coś zmienić. Jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego, na pewno będę dekorować stylem angielskim ponownie - zmienię jedynie tort, bo ten jest zbyt skomplikowany. Na moje urodziny zrobię przekładane ciasto marchewkowe i zobaczę jak wyjdzie obkładanie lukrem w tym przypadku. Oto efekty mojej pracy:



piątek, 4 marca 2011

Ciałko oversize...

Moje biedne ciałko już jakiś czas temu zaokrąglilo się nieco powyżej normy i jest lekko hmmm... oversize??? Co kilka dni razem z mężem pokrzykujemy głośno:

- Dość tego!!! (a Mela woła "Gość tego!" :))) Od jutra nie jemy pieczywa i słodyczy!!!
- Masz absolutną rację kochanie! I trzeba też wykluczyć makaron, ryż i wogóle wszystkie węglowodany przetworzone... gotowaną marchew i wszystko co ma wysoki indeks glikemiczny.
- To co my, k..wa, będziemy jeść?!!
- Nie wiem. Coś się wymyśli...?
- Ale trzeba zacząć od jutra.
- Nie kochanie, lepiej od poniedziałku. Zróbmy trzynastkę (dieta kopenhaska, masakra, ale skuteczna!)
- Żadnej trzynastki. Idę z psem.
- Ok. zobacz czy jest kolejka po pączki "U Wróbla"...
.......

Pączków już nie było. Na szczęście. I ja, biedna, siedze teraz i obmyślam jak by tu się odchudzać... Pisałam już Wam kiedyś o wszystkich dietach, przez które przeszłam, i o wszystkich, których efekty popsułam obżerając się do granic możliwości (ogromnych możliwości) w jednej i drugiej ciąży!!! To jest taki podstęp natury - cała uwaga skupia się wokół brzucha, że nawet samej nie sposób zauważyć, jak rośnie dupsko!!!

No nic... trzeba jeszcze raz przez to przejść, więcej ćwiczeń i jakoś to będzie. Tymczasowo muszę mocno ograniczyć (bo przecież nie kompletnie wyeliminować) takie pyszne i smaczne rzeczy jak muffinki, ciastka, czekoladę, i pełno innych pyszności. Nie zrezygnuję z makaronów, bo według mnie to bzdura, że bardzo tuczą. Po prostu musimy z moim kochanym mężem przestrzegać jednej, podstawowej, rygorystycznej zasady: jeśli w przepisie jest podane, że porcja jest dla 6-ciu osób, to niech ten posiłek starczy nam na 2-3 dni, a nie na jeden obiad plus "WIECZORNE WYJADANIE Z GARNKA", bo:

- Przecież chciałem/am go umyć i już schować kochanie...

Jakby przewidując kulinarne i dietetyczne trzęsienie ziemi, które miało nawiedzić nasz dom - szybko zdążyłam jeszcze we wtorek zrobić nowe muffinki. Wykorzystałam przepis Nigelli z "How to be a domestic goddess" - uwaga - muffiny są bezjajeczne i bezcukrowe, więc, żeby nie było zbyt "light" - zrobiłam do nich cudowną polewę, z przepisu Anny Olson.

Chciałam zrobić jakieś oryginalne muffinki, bo koło mojego domu już od blisko roku, funkcjonuje pierwsza w Warszawie muffiniarnia, o wdzięcznej nazwie "Goodies". Przechodziłam koło tego miejsca setki razy, ale dopiero niedawno tam weszłam - bo drzwi mają tak wąskie, że nie mogę wjechać nawet z pojedynczym wózkiem!!! Witryna wygląda imponująco, muffiny są przepięknie ozdobione i wyglądają smakowicie. Ale na tym koniec! Ich smak to ogromne rozczarowanie... Mdła polewa, gąbczasty środek, "Mamuniu lipa" powiedzała moja córeczka.

Ale uświadomiło mi to, jak fajnie można kombinować z ozdabianiem muffinów i cup cakes, jak przepięnie wtedy wyglądają. Chciałam się przekonać, że można takie same, a nawet lepsze zrobić samemu w domu. Można takie śliczne ciasteczka przynieść komuś w prezencie, włączyć je do jakichś tematycznych imprez - możliwości jest mnóstwo. A tak wyglądają moje muffiny na pożegnanie karnawału:



BEZJAJECZNE MUFFINY BANANOWE
  • 30g masła
  • 60g miodu
  • pół łyżeczki ekstraktu waniliowego
  • 2 duże, dojrzałe banany
  • 150g mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • pół łyżeczki sody
  • pół łyżeczki cynamonu
  • szczypta soli
Masło, miod i wanilię pidgrzałam w garnku aż do rozpuszczenia i ostudziłam. Banany rozgniotłam widelcem, dodałam przestudzone msalo z miodem i wsypałam wszystkie sypkie skladniki. Nigella podkreśla, żeby nie mieszać wszystkiego zbyt starannie. Masa ma być kleista i grudkowata. Podane składniki wystarczą na 12 muffinów. Piekłam w papierowych foremkach, w 190C około 20-25 minut - te muffinki bardzo się zrumienią, ale tak ma być.

POLEWA Z BIAŁEJ CZEKOLADY
  • 100g białej czekolady
  • 120g masła
  • 50g cukru pudru
  • szczypta soli
  • łyżeczka ekstraktu waniliowego
To jest masakra kaloryczna!!! Czekoladę rozpuściłam w kąpieli wodnej i wymieszałam z miękkim masłem trzepaczką. Dodałam sól, cukier puder i wanilię. Gotową masę schładzałam w lodówce, wyjęłam kilka minut przed wykorzystaniem. Niestety zepsuł się mój rękaw cukierniczy, więc nakladałam masę na muffinki zwyklą łyżką, próbując nadać jej lekko piramidkowaty, skręcony kształt (jak lody włoskie!). Partię masy czekoladowej zabarwiłam różowym barwnikiem spożywczym. Na koniec ozdobiłam muffinki różnymi posypkami: srebrnymi lub złotymi perełkami cukrowymi, kolorowym maczkiem, jadalnymi cekinami w kształcie gwiazdek. Idealne zakończenie karnawału i idealne pożegnanie ze słodyczami przed dietą...










środa, 2 marca 2011

Śledzik...

W ubiegłym tygodniu minęło, nie zauważone przeze mnie, pół roku mojego blogowania. Co za przeoczenie! Powinien być jakiś pół-torcik i pół-żarcik, ale byłam wtedy na feriach z dziećmi i zapomniałam...

Za to przypomniałam sobie wczoraj i zaczęłam rozmyślania na temat należytej formy uczczenia tego wydarzenia! Niestety nie bardzo mam na to czas w tym tygodniu - szykuję jakieś smaczne "danka" na chrzciny mojego synka, które będą w niedzielę. Przymierzam się, żeby zrobić mój pierwszy (tak na prawdę to drugi, ale mam nadzieję, że pierwszy udany) tort w stylu angielskim. Zamówiłam lukier plastyczny z tortowni w błękitnym i granatowym kolorze - zobaczymy jak wyjdzie...

A tymczasem pokażę Wam smakowity obiadek, który jedliśmy kilkanaście dni temu: Kacper przywiózł z Gdańska pół zamrażalnika ryb, między innymi filety śledzia. Nigdy nie jadłam świeżego śledzia i długo zastanawiałam się jak go przyrządzić? Akurat pojawiły się młode ziemniaczki (właściwie to zapomniałam spytać naszą sprzedawczynię skąd pochodzą???z resztą - nie ważne! W końcu to młode ziemniaczki!) - a na oknie cudem przy tych mrozach utrzymała się malutka sadzonka świeżego tymianku. Więc decyzja zapadła.

FILETY ŚLEDZI W TYMIANKU

  • filety świeżego śledzia
  • garść listków tymianku
  • sól
  • pieprz
  • bulion w proszku
  • kilka łyżek mąki
  • olej rzepakowy
To Kacper uparł się na tę mąkę - stwierdził, że tak filety będą bardziej chrupiące. Ja wolę przyrządzać ryby na patelni grillowej bez mąki, ale trudno :)
Filety obtoczyłam najpierw w oleju wymieszanym z tymiankiem, solą i pieprzem, a następnie w mące wymieszanej z bulionem w proszku. Na patelnię z rozgrzanym olejem rzepakowym - parę minut z obu stron i gotowe!
Młode ziemniaczki trochę oczyściłam szczotką do paznokci (mam w kuchni jedną przeznaczoną specjalnie do młodych warzyw!), wrzuciłam do naczynia żaroodpornego z oliwą, sporą ilością posiekanego tymianku, solą i pieprzem. Do piekarnika na co najmniej godzinkę i gotowe!
Do tego "kupna" surówka z buraczków - pisałam już Wam kiedyś o moim uzależnieniu od buraczków Marwitu? Ta sałatka ma jakieś idealne proporcje!
No i oczywiście "Jogórek", czyli jogurt grecki ze startym ogórkiem i czosnkiem. Prosty, ale smaczny obiadek.

P.S. świeży śledź - o czym przekonałam się oczywiście dopiero 2 tyg temu - ma cholernie, ale to cholernie dużo drobniutkich ości.
- Nie ma problemu! - powiedział mój mąż, po czym urwał kawał ciabatki i rzekł:
- Widzisz to? (kawał buły) - to jest zapychacz. Jak będziesz jeść na raz rybę i ciabatę, to dasz radę z tymi ośćmi.

Dzięki za radę, kochanie :)

Jeśli nie macie świeżego śledzia prosto z Gdańska - to dobrze! Możecie użyć mrożonych filetów dorsza, mintaja, halibuta lub sandacza. Będą idealne ze świeżym tymiankiem.







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...