Mama zwróciła mi kiedyś uwagę na bardzo interesujący fakt: dziecko, któremu urwie się rączka od ukochanej laleczki, rozpacza tak samo jak ktoś, kto właśnie stracił bliskich. Dla dziecka uszkodzenie ukochanej zabawki jest czymś najbardziej dramatycznym, czego, póki co, doświadczyło w swoim króciutkim życiu. W miarę dorastania i poznawania, gromadzenia doświadczeń, przeżywamy coraz więcej, niestety również więcej dramatów. Kalibrujemy przeżywanie tych dramatów, wypracowujemy coś w rodzaju skali. Odwołany seans w kinie martwi nas jedynie odrobinę, większym zmartwieniem jest zepsuty samochód, zaś u szczytu trosk, największym dramatem są choroby i odejście najbliższych.
Jeśli ktoś żyje wyłącznie swoim życiem, to ma wystarczająco wiele problemów i zmartwień związanych z utrzymaniem się i dbaniem o siebie i najbliższych. Słusznie czyni jeśli zamyka się na wieści z zewnątrz, bo właściwie wcale nie pomagają w prowadzeniu własnego życia. Niestety tak się nie da. Mamy gazety, internet i telewizję. Dzięki temu mózgi każdego z nas są codziennie prane wielokrotnie, a najzręczniejszą techniką, która zaburza właściwe pojmowanie i klasyfikowanie wydarzeń na tej skali dramatu, jest przemieszanie treści komunikatów. Mamy reklamy z modelkami, które prawie mają orgazm wmasowując ekstrakt z kiwi i mango w imponujące włosy (których kondycja wzrośnie o 68%), mamy tańce z gwiazdami, seriale, turnieje, mamy wreszcie wiadomości o Madzi z Sosnowca, o sukcesach Radwańskiej, o ACTA i Palikocie. Dramat i powaga miesza się ze śmiesznością i błahostkami. Każdy kto ogląda telewizję dłużej niż 45 minut pod rząd - musi doświadczyć potwornej sraczki informacyjnej i nie zdziwię się wcale jeśli będzie miał kłopoty z uporządkowaniem tych doznań.
Od wielu tygodni nie oglądałam dziennika. Nie zaglądałam na portale informacyjne. Przerzuciłam się na czytanie tygodników, które wyławiają te ważniejsze wydarzenia i nie mają aż tak tabloidowego charakteru. Nie zaglądają w ludzkie dramaty i nie napawają się tym. Przerzuciłam się też na blogi, które piszą zwykli ludzie, nie skażeni dziennikarskim wypaczeniem w relacjonowaniu rzeczywistości.
Niestety dramat przez wielkie "D" dogania mnie mimo to. Raz jeden jedyny zajrzałam na gazeta.pl. Miałam ogromnego pecha. Komunikaty na tej stronie zmieniają się bardzo szybko, zastępują je świeższe newsy, niemal po chwili. Ja trafiłam akurat na ten, o chłopcu z Syrii. Chłopcu w wieku mojego Synka, który umiera. Materiał reporterski pierwsza klasa, bez dwóch zdań. Na początku materiał wcale mnie nie rusza. U mnie skala dramatu jest wypaczona. Widziałam już śmierć z bardzo bliska i matkę która do ostatnich sekund trzymała w rękach głowę syna. Nagranie z CNN powinno mną wstrząsnąć, ale jedynie mnie zasmuca. Później irytuje. Nie szukam wrażeń w internecie. Nie mogę czymś takim zaprzątać swojej uwagi. Weszłam na chwilę, bo chciałam sprawdzić prognozę pogody. Ludzie! Przecież ja jutro muszę iść do pracy i zarabiać na utrzymanie swojej rodziny. Wiem, że jest taki kraj jak Syria, tak, słyszałam, że ludzie tam giną. I teraz ktoś chce to wylać na mnie, zrzucić, obciążyć mnie gigantyczną winą! To nie moja wina, to nie wina żadnego z Was!!! To okrucieństwo, to coś tak potwornego, że nikt z nas nie może sobie tego wyobrazić. Ojciec, który tuli maleństwo, aż ono przestaje oddychać. To ma mi dać do myślenia? To ma sprawić, że będę lepszym człowiekiem?! To ma zmobilizować mnie do działania?! A co ja mogę?! Co ja znaczę wśród reżimów, planów nuklearnych, wojny o złoża ropy?
Jadę do centrum handlowego. Potrzebuję jakieś pierdoły dla moich dzieci. Tak, rajstopki, majteczki, coś tam jeszcze do ubrania. Chodzimy z mężem w milczeniu. Od czasu do czasu łza spływa mi po policzku. Bo ja tu, na tym konsumpcjonistycznym zachodzie, kupuję ubrania made in Bangladesh. A w tym samym czasie do szpitala w Syrii być może przyjechało inne ciężko ranne dziecko...
Wieczorem chcę zasnąć. Zamykam oczy. Wchodzę do obskurnego pokoiku przerobionego na prowizoryczną salę operacyjną. Ktoś mnie zatrzymuje, mówi, żebym nie szla dalej, bo nie zniosę tego widoku.
- Przecież chcieliście, żebym zobaczyła - odpowiadam.
Podchodzę i zanoszę się dzikim, zwierzęcym szlochem, bo na stole leży ciałko chłopca, ale z twarzyczką mojego Syna.
Czy tego chcieliście???!!! Czy to właśnie sprzedajecie w swoich newsach?! Czy ten dramat każdego rodzica, ten koszmar, który będzie prześladował nas wszystkich, którzy widzieli nagranie - czy to chcieliście osiągnąć?! Dziennikarka zginęła następnego dnia, w kolejnym zamachu. Nie wiem, czy jej życzenie się spełniło. Tak, jestem poruszona, tak, jestem wstrząśnięta. Tak, jestem potwornie bezradna. Tak, chcę zapomnieć. Jutro rano wstać do pracy i nie myśleć o dramatach ludzi żyjących dziesiątki tysięcy kilometrów stąd. Tak, to krótkowzroczne. Tak, przyszło mi żyć w takich czasach. Nie, nie czuję, żebym mogła coś na to poradzić. Tak, chcę, żeby te zasłyszane okropności spływały po mnie, żeby mnie nie ruszały. Tak, wiem, że tak się nie da. Tak, chcę być trochę jak z kamienia. Jestem z kamienia, ale z pękniętym sercem. Jestem zepsutym kamieniem. Kamieniem, który pękł i jest teraz jeszcze bardziej wystawiony i mniej odporny na dramat przez wielkie "D"... Nie, nie jestem za to wdzięczna mediom, nie cieszę się, że pokazują prawdę!!! Nic mi nie uświadomiliście! Zapewniliście mi kilka bezsennych nocy - to wszystko! I bez Was bym umiała odróżnić, co jest dramatem i przeżyć to w skupieniu, z trwogą i szacunkiem dla czyjegoś cierpienia, czego Wy już nie potraficie...