Wtorek, godzina 18:40. Jestem bardzo osłabiona, ale samodzielnie siadam na krześle z kółkami i pozwalam się wieźć dwóm ratownikom. Mąż mnie goni, daje mi do ręki torebkę. Trzymam w ręce telefon komórkowy i proszę go: włóż do kieszeni torby. Mój mąż otwiera torbę możliwie najszerzej i ruchem głowy wskazuje, żebym sama wrzuciła go tam, gdzie ma być.
- Prawdziwy facet! - mówi ratownik i kiwa z uznaniem głową.
- Słucham? - pytam słabo.
- Prawdziwy facet nigdy nie włoży TAM ręki - mówiąc "tam" ratownik wskazuje dramatycznym gestem dłoni moją torebkę - do damskiej torebki - tłumaczy.
- Gdyby pan wiedział ile razy muszę TO trzymać - mój mąż doskonale udaje skargę w głosie i uśmiecha się, żeby rozładować sytuację.
- Mam na to świetny patent - odpowiada ratownik. - Kiedy żona mnie prosi, żebym potrzymał jej torebkę, wyjmuję z kieszeni worek foliowy i szczelnie zawijam!
Uśmiecham się z grzeczności. Widzę, że wyjechaliśmy już z przychodni i że na zewnątrz jest już zupełnie ciemno. Żegnam się z mężem, a panowie ratownicy mocują moje siedzisko we wnętrzu karetki. Suwane drzwi zamykają się, ratownik patrzy mi w oczy, następnie w kartę.
Uśmiecham się z grzeczności. Widzę, że wyjechaliśmy już z przychodni i że na zewnątrz jest już zupełnie ciemno. Żegnam się z mężem, a panowie ratownicy mocują moje siedzisko we wnętrzu karetki. Suwane drzwi zamykają się, ratownik patrzy mi w oczy, następnie w kartę.
- No dobra, kogo wieziemy? Pani Głowacka. Aha.
Wzdycha. Jeszcze raz patrzy mi w oczy i zachęca:
- Pani Głowacka, pani opowie jak to się stało, że się pani tak odwodniła, co? Słucham.
- Nie uwierzy pan - odpowiadam ze słabym cieniem kokieterii w głosie. Uśmiecham się z zakłopotaniem.
- No już, słońce, ja uwierzę we wszystko - ratownik nie daje za wygraną.
- To nie tak jak pan sobie myśli - zaczynam się tłumaczyć. - Mam grypę żołądkową...
5 kroplówek, lekarstwa, herbata - za wszystko można zapłacić kartą. Rozczarować ratownika, który myślał, że wiezie jakąś ostrą imprezowiczkę, odwodnioną po 72 godzinach balowania, który liczył, że wysłucha pasjonującej opowieści o niekończącej się zabawie, sex, drugs, rock&roll - spojrzeć mu w oczy i powiedzieć: to grypa żołądkowa - bezcenne!!!
Wzdycha. Jeszcze raz patrzy mi w oczy i zachęca:
- Pani Głowacka, pani opowie jak to się stało, że się pani tak odwodniła, co? Słucham.
- Nie uwierzy pan - odpowiadam ze słabym cieniem kokieterii w głosie. Uśmiecham się z zakłopotaniem.
- No już, słońce, ja uwierzę we wszystko - ratownik nie daje za wygraną.
- To nie tak jak pan sobie myśli - zaczynam się tłumaczyć. - Mam grypę żołądkową...
5 kroplówek, lekarstwa, herbata - za wszystko można zapłacić kartą. Rozczarować ratownika, który myślał, że wiezie jakąś ostrą imprezowiczkę, odwodnioną po 72 godzinach balowania, który liczył, że wysłucha pasjonującej opowieści o niekończącej się zabawie, sex, drugs, rock&roll - spojrzeć mu w oczy i powiedzieć: to grypa żołądkowa - bezcenne!!!
c.d.n.
*******
Wiele dni temu (w dzień kobiet) upiekłam przepyszne makaroniki. To moje trzecie podejście a zarazem pierwsze w pełni udane. Poprzednie makaroniki, które piekłam razem z Anną Marią, możecie zobaczyć tu. Ściśle trzymałam się reguł, które Anna Maria spisała tu. Nie wiem czy to kwestia mojego charakteru, pośpiechu lub jeszcze jakiegoś innego czynnika, ale makaroniki wyszły najlepsze, kiedy skorzystałam z nie sezonowanych białek, niemal wszystkie składniki wymieszałam w malakserze, nie stosowałam się do całej finezyjnej procedury. A może to po prostu odrobina szczęścia....
Tym razem sukces makaroników to nie tylko udany kształt samych ciasteczek (wyrośnięte, równe i z "falbanką". Przygotowałam fantastyczne nadzienie do przełożenia makaroników, z bazylią, ale na słodko. Do nadzienia dodałam kilka łyżeczek likieru z bazylii, który robiłam pod koniec lata - przepis tu.
MAKARONIKI BAZYLIOWO-CYTRYNOWE
- 110 g cukru pudru
- 60g migdałów blanszowanych
- 60g białek (ok.2 jajka)
- 40g cukru kryształu
Do masy makaronikowej dodałam też trochę soku powstałego po utłuczeniu liści bazylii w moździerzu, jednak nie zmienił on w widoczny sposób koloru ciasteczek.
Migdały mieliłam w blenderze razem z cukrem pudrem na drobny proszek. Po zmieleniu dwukrotnie przesiałam, aby upewnić się, że nie zostały żadne grudki. Białka ubiłam na sztywno mikserem, pod koniec ubijania dodałam cukier. Do ubitych białek przełożyłam sproszkowane migdały z cukrem pudrem i dokładnie wymieszałam. Radzę przejrzeć cytowany powyżej wpis Anny Marii zawierający dokładne wskazówki, dzięki którym łatwo rozpoznać, czy masa jest już gotowa.
Gotową masę przełożyłam do rękawa cukierniczego. Blachę wyłożyłam papierem do pieczenia, na którym odrysowałam idealne kółka (można wydrukować matrycę - również w cytowanym wpisie A-M) lub przerysować kółka za pomocą nakrętki od wody lub jakiegoś innego przedmiotu (kółka mogą mieć ok 2,5cm średnicy). Masę wyciskałam z rękawa na przygotowane wzory kółek - trzeba bardzo się starać, żeby kółka wychodziły symetryczne - to jest klucz do sukcesu!! Nierównomiernie nałożona masa krzywo wyrasta, kapelusze makaroników wówczas pękają i są brzydkie.
Wyciśnięte kółeczka powinny obsychać przez pół godziny na blaszce. Z podanej ilości masy wychodzi około 60 kółeczek (czyli po sklejeniu 30 gotowych makaroników), trzeba przygotować 2 blachy.
Po obsuszeniu makaroniki wstawiłam do piekarnika na 8-10 minut (170C).
Po wyjęciu z piekarnika makaroniki przełożyłam do naczynia i zostawiłam na noc bez przykrycia. Nadzienie można nakładać po kilkunastu godzinach.
Krem bazyliowy z mascarpone:
opakowanie (250g) serka mascarpone
pół pęczka (same liście) bazylii
skorka z polowy cytryny + 2 łyżeczki soku (lub więcej jeśli lubisz)
2-3 łyżki cukru pudru (według uznania, ja nie chciałam zbyt słodkiego kremu)
opcjonalnie: 2 łyżki likieru z bazylii (może być też limoncello)
W moździerzu roztłukłam liście bazylii z odrobiną soku z cytryny na płynną, jednolitą papkę. Wymieszałam z serkiem mascarpone, dodałam skórkę cytrynową, likier i cukier. Wymieszałam dokładnie, można znów doprawić większą ilością soku lub cukru. Gotową masę nakładałam na jedno ciasteczko (łyżeczką), z wierzchu przyklejałam drugie - gotowe!
P.S. Jeśli za pierwszym razem wyjdzie ci coś takiego:
... nie przejmuj się i próbuj ponownie!!!
Nadzienie bazyliowe - mocno zielone nie wyszło, ale dokładam się do ...
"Zielono mi" !!!, które po raz kolejny się odbywa dzięki PinkCake - dziękujemy :)
Oszzz... ciarki mnie przeszły!! To Ci dało do wiwatu!! Zdrowia!
OdpowiedzUsuńO jejku! Dobrze, że już Cię nawodnili!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję że ledwie wróciłaś do zdrowia pomyślałaś o przyłączeniu się do Zielonej zabawy. To jest dopiero bezcenne!
Ściskam mocno i dbaj o siebie!
U nas też grypa żołądkowa zaszalała, myślałam, że mi męża zabije. Masakra.
OdpowiedzUsuńA co do makaroników chyba- nigdy nie będę miała cierpliwości. Ale chętnie bym ich pojadła, to oczywiste. :-)
A to dowód na to, że migdy nie wiadomo, kiedy i co Cię trafi...;-P
OdpowiedzUsuńNo , i wiesz Gosiu, z całym szacunkiem, ale Ty nie wyglądasz na taką, co się odwodniła po ostrym balangowaniu;-)
Podejrzewam,że nawet po grypie żołądkowej, byłoby ciężko Cię z tym procederem niecnym powiązać;-P
Tak na oko...;-)))
Dużo zdrówka!
Zdrówka życzę! Przerażająca ta historia, zwłaszcza że sama niedawno przeszłam taką grypę. Nie jest to najlepsze wspomnienie jakie mam.
OdpowiedzUsuńCo do makaroników to gdy tylko zobaczę je gdzieś na blogu mówię sobie w weekend wypróbuję, ale przychodzi sobota, a ja mam już tyle innych przepisów do wypróbowania, że ciasteczka idą z odstawkę... przepis dodaję do ulubionych i mam nadzieję, że niedługo wypróbuję :)
Przeżyc nie zazdroszczę, ale juz makaronikó to tak:)
OdpowiedzUsuńUrocze makaroniki. Lubię bazylię w różnych połączeniach, ale w takim jeszcze nie próbowałam. Zdrowia!
OdpowiedzUsuńtwoje brownie zrobila liska z white plate, zrodla oczywiscie nie podala
OdpowiedzUsuńJak dla mnie rewelacja, bym pożarła nawet tę pierwszą "mniej udaną" wersję. Bardzo ciekawy pomysł, na pewno wypróbuję !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
żarłoczna Pożeraczka ;)