środa, 20 października 2010

ŻYCIOWA MĄDROŚĆ

„Panie Boże daj mi siłę, bym mógł zwalczyć trudności losu, na które mam wpływ,
Daj mi spokój ducha, bym mógł odpuścić te sprawy, których zwalczyć się nie da,
I daj mi mądrość, bym umiał odróżnić jedno od drugiego”
Tę maksymę usłyszałam kiedyś od jednej z moich najlepszych przyjaciółek – mojej mamy.
Moja mama przeczytała tysiące książek, biografii, artykułów – dysponuje zatem ogromną wiedzą życiową. Gdy bywa ze mną źle, dzieli się rozmaitymi maksymami, które zastosowane w praktyce przynoszą zbawienne skutki…
Jak rozumieć powyższy cytat??? Opowiem na przykładzie niezwykle banalnej sprawy, która jednak potrafi zatruć życie wielu milionom kobiet… Mowa o WYGLĄDZIE.
Od dziecka mam cienkie, delikatne włoski. Nigdy nie mogłam ich zapuścić, ale nie dlatego, że nie rosły. Dlatego, że co troszeczkę odrosły – szłam z mamą do fryzjera podciąć „by odżyły i się wzmocniły. Tej nadziei na „wzmocnienie” chwyciłam się jak brzytwy!  Przez cale życie nie miałam długich włosów, regularnie obcinałam, stosowałam maseczki, odżywki, tabletki witaminowe i inne cuda – by osiągnąć coś niemożliwego. W te wakacje usłyszałam od specjalisty, że to na nic, że to wszystko bzdura, ani ścinanie, szczotkowanie ani preparaty nic tu nie poradzą, bo taka moja uroda! Zamiast tego, można pocieniować włosy, kupić piankę, łagodny lakier czy coś tam innego i być zadowolonym, ustalić najwygodniejszą długość i po prostu się cieszyć!
Druga sprawa. Od wczesno nastoletniego wieku chodzę do kosmetyczki na oczyszczanie. Młode dziewczyny zachęca się do pielęgnacji cery, a kluczowe tutaj okazuje się słowo „właściwej”. Właściwej pielęgnacji. Na studiach to prawie zamieszkałam w Rossmannie, Sephorze i Superpharmie w poszukiwaniu nowości kosmetycznych, które zmatują cerę i obkurczą pory i dokonają jeszcze innych cudów. Zupełnie przypadkiem, również tego lata usłyszałam, że na pewne rzeczy, m.in. zatkane pory – również nic nie można poradzić. Po prostu taka moja uroda, będą się zatykać i koniec. Trzeba kupić jeden dobry krem, ale olać wszystkie inne maseczki/tabletki/toniki/peelingi   po prostu pewnych rzeczy nie da się obejść! Za to z moim typem cery później będę mieć zmarszczki J
Po tych dwóch rozmowach (z moją fryzjerką i dermatologiem) przeżyłam ogromne rozczarowanie. „Jak to nic się nie da zrobić???!!!”. A potem pomyślałam sobie: „Ufff” J
Co za szczęście! Jak dobrze jest się poddać J To jest ta rzecz, na którą nie mam wpływu – to jest coś, na czym się skupiałam i frustrowałam brakiem efektu. Tę energię mogłam skupić na czymś innym! Na czymś na co mam wpływ, ale nie umiałam odróżnić! A na co mam wpływ? No, na bardzo wiele rzeczy… Na przykład mogę schudnąć, dbać o mój angielski, zapisać się na włoski lub hiszpański, dbać o porządek… Ale wiecie co? Mam ochotę dodać czwarty punkt do tej maksymy:
„Panie Boże, pozwól mi przestać się oszukiwać, że zmienię coś na co, owszem,  mam wpływ… ale po prostu mi się nie chce” J

PS. Nie myślcie sobie, że jestem z tych, dla których wygląd to rzecz najważniejsza w życiu – chciałam po prostu pokazać, że jest tyle kobiet, które codziennie patrzą w lustro i są niezadowolone – nie dlatego, że mają ku temu powody, ale dlatego, że reklamy kosmetyków utwierdzają je w przekonaniu, że skoro można coś zmienić, to jest jakaś przyczyna, by to zmienić, a tą przyczyną są cienkie włosy, błyszcząca cera, etc. Przestańcie się zadręczać!!! J

A dziś proponuję wspaniałe danie z rybki
Kotleciki z łososia
Potrzebne będą
Ścinki łososia, lub mielony łosoś (ok.80dag, do kupienia w sklepach rybnych, Ew. można kupić mrożone kostki i rozdziubać widelcem)
Czerwona cebulka
Czosnek (jeden ząbek) – jeśli zauważycie danie bez czosnku – zaalarmujcie mnie, może nie wypiłam kawy przed pisaniem J
Jajko
Bułka tarta (3-4 łyżki)
Sól
Pieprz
Oliwa lub olej rzepakowy
Wszystkie składniki wrzucam do miski i dokładnie mieszam. Następnie rozgrzewam patelnię z oliwą lub olejem rzepakowym. Formuję kotleciki i układam na patelni, natychmiast też zmniejszam ogień. Smażę po kilka minut z każdej strony. To brzmi groźnie, że to takie smażone danie, ale jest bardzo delikatne i dobre dla dzieci. Smacznego!












piątek, 15 października 2010

Dzięki Bogu (i rządowi RP) za urlop tacierzyński !!! :-)
Wyjechaliśmy na kilka dni do Gdańska, wracam we wtorek pełna pomysłów na nowe dania z RYBAMI w roli głównej.
Pozdrawiam!!!






czwartek, 14 października 2010

Diety, diety...

Pamiętacie taką scenę z "Przeminęło z wiatrem", gdzie dwie służące ściskają Scarlett gorsetem?? Przypomniało mi się to dziś, bo próbowałam wbić się w trochę mniejszy kostium kąpielowy - też będę potrzebowała pomocy dwóch osób, żeby go założyć, a jak już będzie na mnie, to jedynie najlepsi spece od materiałoznastwa mogą przewidzieć jak długo wytrzyma w szwach!!!! :))) to taki mały sukcesik, kolejny kg w dół :) do ukochanych dżinsów sprzed pierwszej ciąży jednak jeszcze baaardzo daleko...

Odchudzanie... to drażliwy temat! Odkąd sięgam pamięcią - albo jestem na diecie, albo "w przeciągu" ze świadomością, że od zaraz powinnam na niej być. Razem z mężem przerobiliśmy już Montignac, South Beach, Kopenhaską,  nie łączenia węglowodanów z czymś tam, nie łączenia białka z czymś tam innym, dietę 1000 kcal, żp, on ostatnio Ducana, i wiele wiele innych. Najdziwaczniejsza o jakiej słyszałam to stosowana jakiś czas temu przez moją ciocię - zaraz się uśmiejecie, na prawdę nie wiem skąd to wytrzasnęła: przez kilka dni piła galon wody z pieprzem cayenne i łyżką syropu klonowego!!!

Najlepsze efekty osiągnęłam stosując dietę South Beach, ale ostatnio nie mam wystarczająco silnej woli, by zacząć jej pierwszy etap, czyli żadnych węglowodanów - a węglowodany to coś co ja i Kacper kochamy najbardziej!!! Pieczywko, makarony, ciasta, oj szkoda gadać! A jednak w zeszłym tygodniu waga znowu drgnęła w doł, a jadłam chyba same cholerne węglowodany, które są dosłownie wszędzie!!! Te dwa kilogramy mniej to już na prawdę coś! Dlatego postanowiłam "odkurzyć" stary kostium do plywania :)))

Moja biedna Melcia, z powodu moich kompleksów, była na basenie tylko kilka razy. Ostatnio kładła się w wannie, w tej wodzie po kolanka i udawała, że "Mela pływa na basenie". Postanowiłam wziąć się w garść! Od przyszłego tygodnia będziemy chodziły pływać (hmmm raczej pluskać)!

Jedyne co mnie jeszcze martwi...
ale będę na pływalni, nie na pełnym morzu ;)

A dziś proponuję bajecznie łatwy przepis (aż wstyd tak to nazwać) na rybkę!
Mój szwagier kupił mi ostatnio w Macro filety Barramundi - nowość na polskim rynku. Jest to ryba należąca do okoniowatych, naturalnie występuje u wybrzeży Australii, ale obecnie w Polsce założono hodowlę. Prawie wcale nie ma ości drobnych, przez co jest zalecana dla dzieci, ma bardzo delikatne mięsko i dobry smak. Moje filety (ze skorą) posmarowałam oliwą, posypałam solą i pieprzem i grillowałam na patelni grilowej przez kilka minut z każdej strony. Podaję z ziemniaczkami, które pokazywałam już tutaj i sałatką, na którą przepis jest tutaj. Polecam i życzę smacznego!




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...