Długo się zastanawiałam nad fenomenem popularności blogów w Polsce. Popularności pisania, bo z czytaniem jest nieco inaczej. Podobno Polska to blogowa potęga, zajmujemy bodajże czwarte miejsce w Europie pod względem liczby blogów na mieszkańca kraju :) gdzieś wyczytałam takie ciekawe statystyki, niestety nie pamiętam już gdzie :) ale gdy kogoś pytam, czy czyta jakieś blogi, odpowiada, że nie. No bo co tu czytać...?
Czytać można historie wszystkich ludzi, którzy nie mają szansy wypowiedzieć się w mediach i trafić do szerszej grupy odbiorców. A nierzadko mają ogromnie wiele do opowiedzenia. Niektórzy zwyczajne, nudne do bólu życie, opowiadają w tak ciekawy sposób, że wiercę się ze zniecierpliwienia i czekam na dalsze wpisy, jak dawniej na kolejne tomy Harry'ego Pottera! Inni mają arcyciekawe życie, pełne podróży, egzotycznego jedzenia (i egzotycznych chorób :)), nietypowych historii celnych, tubylczych, etc. Nawet kronikarski charakter opisu tych wydarzeń mi nie przeszkadza, bo forma przekazu jest w tych przypadkach drugorzędna.
Blog roku... jak w tym ogromie historii, słów, tytułów, osób i osobowości, wybrać ten jeden? Mam wrażenie, że mniejszym kłopotem jest wybór miss świata lub najlepszej aktorki, bo kandydaci w tych konkursach różnią się od siebie mniej niż poszczególni bloggerzy! Z zaciekawieniem śledziłam tegoroczne nominacje, głosowanie i wyniki. Zdumienie mnie ogarnęło, gdy zobaczyłam, że zwyciężczyni ma tak niewielu obserwatorów! Potwierdza się, że to ta jakość jest najważniejsza... nie tysiące fanów na facebooku, nagonionych dzięki konkursom z tandetnymi gadżetami w zamian za "polubienie". Brak reklam, czysta przestrzeń i te ważne słowa, osobiste, prywatne.
Prywatność... wszędzie słyszę, że to się tak bardzo chroni. "U mnie nie będzie moich danych", "u mnie nie będzie moich zdjęć" ,"nie będzie zdjęć moich dzieci" - tak czytam na wielu blogach. A dokładnie w tym samym czasie i miejscu, w tle słów, bardzo osobistych historii, o macierzyństwie, dzieciach, rodzinie, pracy, partnerze, własnej historii - atakują reklamy, konkursy, komercyjna otoczka.
Jakiś czas temu zgłaszali się do mnie reklamodawcy, z "atrakcyjnymi" ofertami: Pani zrobi konkurs, czytelnicy polubią funpage na facebooku (Pani i nasz), a nagrody - super - kubki, szlafroki, kapcie i ręczniki z logo sponsora. Pani ustali zasady... Bomba! A to przed chwilą wymienione, to nie zasady? A przez kogo ustalone, bo chyba nie przez mnie... Mimo, że jeszcze kilka miesięcy temu dopuszczałam jakąś dyskretną formę reklamy, to teraz zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o tym, że w moją osobistą przestrzeń, w sam środek moich słów, mojego śmiechu, frustracji, szczęścia lub smutku - ma się wbijać jakiś "sponsor" ze swoim komercyjnym przekazem, z konkursami.
Na sam koniec wypadałoby przyznać się do tchórzostwa, wyjaśnić, czemu się nie zgłosiłam, czemu nie kandydowałam w konkursie na bloga roku... każdy boi się odrzucenia. Ale najbardziej bałam się porównywania!!! Stania w szeregu razem z nieuleczalnie chorymi, dla których blog jest terapią, a także szansą na zbieranie funduszy do walki z chorobą. W szeregu z rodzicami chorych dzieci. W szeregu razem z bohaterami, którzy codziennie tym chorym pomagają - jak zwyciężczyni tegorocznej edycji, wolontariuszka z hospicjum. W szeregu z tymi, którym życie mija na przygodach, podróżach. W szeregu z tymi, którzy prowadzą bogate życie kulturalne, recenzują setki tytułów: książek, filmów, spektakli. Wśród nich miałabym się znaleźć ja, z lekko histerycznym stylem, ze specyficznym humorem, z dystansem do siebie, z moimi przepisami na kurczaka i ciacho, z moimi przemyśleniami na temat wychowania dzieci, relacji z innymi, opisami kobiecej rzeczywistości...
Jakoś nie mogłam, a dziś się cieszę, że się "nie skusiłam" :) A Wam dziękuję, że do mnie tu zaglądacie! Dziękuję, że klikacie "lubię" tak sami z siebie, że nie przyciągają Was tu komercyjne treści, czy "oferty". Że pytacie w komentarzach, gdzie jestem, kiedy długo nic nie wpisuję.
Zwyciężczyni tegorocznej edycji gratuluję nagrody i to nie jednej, ale aż trzech!!!
Wygooglajcie sami, kto to taki, jeśli jeszcze nie wiecie! Potem chętnie poznam Wasze opinie, będzie mi miło jeśli wpiszecie je w komentarzach u mnie!
A dziś, w ramach Czekoladowego Weekendu Bei...
CZEKOLADOWO-KOKOSOWE BROWNIE
- 1 szklanka mleka kokosowego
- 1 tabliczka gorzkiej czekolady (60% kakao)
- 3 jajka
- 2 szklanki mąki
- 1 szklanka cukru
- 100g masła
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
- szczypta soli
Mleko kokosowe wlałam do garnka i powoli podgrzewałam, dodałam masło, następnie czekoladę połamaną na kostki, podgrzewałam mieszając aż się rozpuści. Gdy czekolada się rozpuściła - mieszaninę ostudziłam, wbiłam jajka i dokładnie wymieszałam. Dodałam mąkę i cukier, ekstrakt i sól. Przelałam do kwadratowej formy i wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 190C na mniej więcej 15-20 minut - ciasto powinno być płynne w środku! Można przyrządzić je też w kokilkach jako gorące ciastka lub w innych muffinkowych foremkach. Poluję na naturalny ekstrakt kokosowy - na pewno wzbogaciłby smak i aromat tego ciasta. To mój autorski przepis i jestem zachwycona smakiem, ale uważam, że ciasto potrzebuje jeszcze dopracowania, by już totalnie powalić wszystkie zmysły - zatem kto chętny przyrządzić według moich wskazówek i dorzucić swoje porady???