piątek, 7 stycznia 2011

Ciężko jest być blondynką!

willgrovewhite.com


Niektórzy uważają, że blondynki mają w życiu łatwiej, że swoim głuptaskowatym urokiem lub "zwalaniem" wszystkiego na swój kolor włosów mogą więcej osiągnąć, niż inni. To nie prawda! Blondynki mają przechlapane! Bo zawsze prędzej czy później trafią na takich, którzy za wszelką ceną będą chcieli im udowodnić brak inteligencji, będą się pastwić, gdy nie potrafią czegoś zrobić, będą próbowali pokazać innym jakie to te blondynki są głupie...

Czasem też po prostu jest nam ciężko po prostu dlatego, że rzeczywiście coś jest takiego w charakterze blondynek, że spontaniczne i niemądre wypowiedzi same cisną się na usta - krótko: jest nam bardzo łatwo się zbłaźnić i coś co uszło by na sucho brunetce, nie będzie niezauważone, gdy powie to blondynka! A oto moja historia:

W czasie służbowego wyjazdu mojego męża rozchorował się nam pies - męskie psie sprawy, na których się nie znam, zabrałam go do weterynarza. Przydzielono nam gabinet, a tam młody, przystojny lekarz, no ale cóż, trzeba powiedzieć co mnie sprowadza. Z rosnącym zakłopotaniem (które czasem błędnie jest odbierane jako kokietowanie!!!) zaczęłam opowiadać co się z przyrodzeniem mojego pieska działo, opisywać wszystko starając się za wszelką cenę używać właściwych biologicznych określeń jak penis czy członek, a gdy skończyłam i poczułam prawdziwą ulgę - dopiero miało się zacząć piekło!

- Czy umie Pani odciągnąć napletek? (Ha?! że co?)
- No nie umiem... U PSA! (czemu, czemu to dodałam!??)
- Nie szkodzi (gość wcale się nie speszył!) - zaraz pokażę jak to zrobić.
- Czy to... konieczne?
- Obawiam się, że tak...

Poprosił, żebym podeszła, wziął moją rękę, dotknął nią przyrodzenia mojego psa i spytał czy wyczuwam jakieś zgrubienie? Cholera!!! Przez całą straszliwą minutę macaliśmy sobie siurasa mojego biednego pieska, a ja nie wiem jak to się stało, że nie zapadłam się pod ziemię ze wstydu, zażenowania i nie wiadomo czego jeszcze!!! Czy myślicie, że gdybym była brunetką to by mnie nie spotkało? Podejrzewam, że brunetka nigdy nie dała by do zrozumienia, że potrafi odciągnąć napletek, ale nie u psa - może sama jestem sobie winna? A może ponieważ przywykłam do traktowania jak głuptasek, to nie zdałam sobie sprawy z tego, że weterynarz pokazał mi co na prawdę jest konieczne dla wyleczenia zapalenia napletka mojego psa (którego nabawił się godzinami "dymając" swoje psie legowisko), i nie było w tym żadnego poniżającego moją głupotę podtekstu? Tak rzeczywiście było, bo później trafiliśmy na tego weterynarza jeszcze wiele razy i za każdym razem był bardzo profesjonalny :)

Wniosek jest taki, że blondynki same ściągają na siebie poczucie, że popełniły coś głupiego, a reakcja uroczego zawstydzenia tylko utwierdza innych, że rzeczywiście zrobiły coś głupiego - zagmatwane prawda? Po prostu blondynkom brak tupetu i pewności siebie, by po wypowiedzeniu czegoś brnąć dalej naprzód, bez jakiegokolwiek wstydu czy zakłopotania :)



PRZEKĄSKA Z SUSZONYCH POMIDORÓW

Zaczął się karnawał i dobry czas na zapraszanie gości i dobre jedzenie. Przy dużej liczbie gości nic nie sprawdza się lepiej niż drobne zakąski, najlepiej nadziane na wykałaczki co nie wymaga rozkładania sztućców. Talerze z zakąskami można porozstawiać w wielu miejscach i każdy przechodząc coś sobie "chapsnie". Dziś pokażę wam jak z rękoma całymi w oleju przyszykowałam szaszłyczki z suszonych pomidorów, które kiedyś widziałam w programie Antonio Carlucciego. Na ok. 24 sztuki potrzebne będą:

  • słoik suszonych pomidorów w oleju
  • słoik kaparów
  • 10dkg parmezanu lub grana padano
  • pęczek świeżej bazylii
  • pudełko wykałaczek
Pomidory i kapary wyjmuję ze słoików na talerz, zrywam listki bazylii a ser kroję w małą kostkę, nie większą niż kapary. Każdego pomidorka precyzyjnie rozwijam, układam na nim listek bazylii, następnie jednego kapara i kawałeczek serka, po czym zawijam wzdłuż i przeszywam wykałaczką, by powstał taki tobołek. Spora część tobołków się rozpada jeśli brzegi pomidorów są miękkie, ale nie szkodzi - ważne by całość się trzymała w jakikolwiek sposób i by zawartość tobołka nie wyleciała. Gotowe szaszłyczki układam na talerzyku, posypuję pokruszonym serem i dekoruję listkami bazylii. Gotowe!











środa, 5 stycznia 2011

MISTRZ KIEROWNICY

 
Ostatnie kilkanaście dni to dla mnie niezła szkoła! Jestem fatalnym kierowcą, ściślej mówiąc dosyć rzadko jeżdżę samochodem i na dodatek mam żałosny brak orientacji w terenie! Mój mąż śmieje się, że gdyby we własnym domu założył mi sweter na głowę i zakręcił kilka razy w kółko, to pewnie nie trafię z kuchni do łazienki :)) Osobie doskonale ogarniającej otoczenie i wszystkie charakterystyczne punkty orientacyjne, ciężko sobie wyobrazić, że gdy wsiadam do windy, nie umiem wskazać, gdzie przed wejściem zaparkowałam! Ok, teraz mogę pokazać gdzie mniej więcej jest Wisła lub Pałac Kultury (mieszkam w północnym Śródmieściu Warszawy), ale na pewno nie trafię z pokazaniem innych ważnych miejsc lub kierunków. Tak się złożyło, że w ubiegłym tygodniu byłam głównie kierowcą - jeździłam do mojego taty do szpitala położonego kilkadziesiąt kilometrów pod Warszawą. Powiem tylko, że gdyby nie GPS w komórce - nigdy bym tego nie dokonała! Fatalne poczucie upływającego czasu (ciągle się spóźniam) i brak pamięci wzrokowej (jadąc czwarty raz tą samą drogą potrafię źle zjechać z ronda lub skręcić w złym kierunku), czynią ze mnie najgorszego kierowcę - bo technicznie jest całkiem ok :) Błędnie zakładając czas dojazdu i popełniając kilka pomyłek kierunkowych na trasie - biedaczysko - mój tata często trochę czekał aż dojadę... Ale opłaciło się - te dni były świetnym treningiem! Nawiasem mówiąc straszny ze mnie leń, bo z reguły zbyt często wykorzystuję Kacpra, by on prowadził, biedak miał "jazdę za darmochę" tylko w czasie moich ciąż :) przez to przyzwyczaiłam się do zbyt rzadkiej jazdy, a on sam widząc, że kiepsko sobie radzę, nie pozwalał mi prowadzić z dziećmi np. na krajowej siódemce (i chwała mu za to!), jedynie podczas wakacji na austriackich i włoskich autostradach miałam swoje chwile chwały - podejrzewam, że Kacper po prostu nie mógł darować sobie tego widoku, gdy w różowej sukience i z letnimi blond lokami przyjmuję z pokorą obelgi od włoskich raptownych kierowców! :) łajdak z mojego męża!

Po mieście dojadę prawie wszędzie, ale strasznie pękam przed podmiejskimi dróżkami, gdzie trzeba pamiętać wszystkie reguły pierwszeństwa, nie ma świateł i poboczy.... :) nie pomaga mi też myśl, że maskę samochodu otwierałam chyba tylko podczas egzaminu na prawo jazdy (jednego z, bo podchodziłam aż 6 razy!!!), nie wspominam już o zmianie koła lub innych czynnościach związanych z obsługa auta - od dobrych dwóch lat nie nalewałam płynu do spryskiwaczy, bo zawsze robi to Kacper - i bądź tu człowieku samodzielny!

Dziś proponuję przepis na pyszną rybkę, dostałam go kiedyś od koleżanki.

SOLA W SOSIE CYTRYNOWO-ŚMIETANOWYM

  • 0,5 kg filetów soli
  • 1 duża biała cebula
  • 150 ml białego wina
  • sok i skorka z 1 cytryny
  • 200 g śmietany 22%
  • 30g masła
  • łyżka oliwy
  • 0,5 łyżeczki gałki muszkatołowej
  • 1 łyżeczka cukru
  • sól
  • pieprz
  • 200g ryżu jaśminowego
Cebulę siekam na grube kawałki i wrzucam na patelnię z masłem i oliwą - musi się jedynie zeszklić. Układam na cebuli filety soli i dolewam kieliszek wina, gotuję przez 10 minut na słabym ogniu. Dodaję śmietanę i sok z cytryny, sól, pieprz i gałkę muszkatołową. Gotuję aż sos zgęstnieje. Niestety w czasie mieszania ryba pokruszy się na kawałki, będzie bardziej przypominała gulasz niż filety, ale tak się dzieje i trudno - nie zmienia to wspaniałego smaku! W osobnym garnku gotuję ryż, po ugotowaniu wykładam go na talerz do podawania i na wierzch wykładam rybę. Do dekoracji używam skórki cytrynowej, mam swój ulubiony gadżet kuchenny, który wycina piękne serpentynki ze skórki. Po bokach talerza kładę też ćwiartki cytrynowe. Gotowe :) ta ryba jest na prawdę pyszna - zwłaszcza dla antyfanów ryby - przez dużą ilość soku z cytryny zniwelowany jest cały rybi zapach, dla których jest to powód do unikania ryb. Spróbujcie!















poniedziałek, 3 stycznia 2011

DOMOWA BOGINI



W ubiegły poniedziałek dostałam mailem informację z empik.com, o czasowej, 30% wyprzedaży książek. Bez namysłu dodałam do koszyka 2-gą książkę Nigelli "How to be a Domestic Godess". Jeszcze jej nie miałam w swojej kolekcji, bo nigdy nie widzialam na półkach naszych księgarni, a z zamawianiem jej skądś było zawsze trochę zachodu. To książka w całości poświęcona wypiekom - ponieważ to właśnie pieczenie ciast, muffinków i babeczek ma być tą sztuką, która zrobi z Ciebie bóstwo. Może i trochę przesadzone, ale w moim przypadku to prawda. Jest jedno danie, które ewidentnie należy do wypieków, chociaż nie jest słodkie. Natomiast jego efekt uzależniający męża ode mnie jest tak silny, że bez wątpienia to czyni ze mnie boginię naszego domostwa. Mowa tu o domowej pizzy, ale takiej jaką na prawdę Włosi wypiekają w swoich domach. Taką pizzę robiła moja mama, w czasach, gdy w mieście nie było ani jednej pizzerii. Co prawda jej pizza była na grubym cieście, ja zaś robię taką cieniutką jak naleśnik. Ale to, że korzystam z przepisu mamy to kolejny element bycia domową boginią - to jest dziedziczne!!! Podziwiam i pielęgnuję swój nowy notes z przepisami i już zapowiedziałam mężowi, że aktualnie jest to jeden z najważniejszych dokumentów w domu, który trzeba ratować w razie pożaru!!! Spiszę tam kawał mojej historii wyrażonej potrawami, które przyszykowałam dla moich bliskich, a kiedyś przekażę go mojej córce lub synkowi (które z nich będzie bardziej lubiło gotować?!). Tak jak notes, który ciocia Kacpra ma po jego Babci, która wspaniale gotowała. Pożółkłe kartki, zakapane sosem do pieczeni lub zabrudzone rozmąconym jajkiem - to jest prawdziwy skarb i w jego posiadaniu może być tylko aktualna kulinarna bogini danego rodu!!!

Przy każdym przepisie w moim notesie zapisuję, kiedy przyrządziłam danie, jaka to byla okazja, komu z rodziny i przyjaciół smakowało, a komu nie, jakie były ich sugestie alternatywnego przyrządzenia. Proszę Was o to samo! Przy moich wpisach komentujcie jak najwięcej - co byście zmienili, proponujcie inne dodatki, proporcje, inne połączenia dań głównych z dodatkami. To będą dla mnie cenne wskazówki.

DOMOWA WŁOSKA PIZZA

Ciasto
  • 1 kg mąki pszennej
  • 14 g suszonych drożdży
  • 1 łyżka soli
  • 1 łyżka cukru
  • kilka łyżek oliwy
  • 2 szklanki ciepłej wody
Drożdże z cukrem, wodą i oliwą mieszam w miseczce i odstawiam, żeby wyrosły. W drugiej misce przesiewam mąkę i sól, a po paru minutach dodaję wyrośnięty rozczyn drożdżowy. Wyrabiam na gładką i elastyczną masę, wkładam do miski, przykrywam ściereczką i odstawiam do wyrośnięcia (niestety to trwa co najmniej 40 minut, miejsce musi być ciepłe, bez przeciągów). Następnie dzielę ciasto na części (z tej porcji mąki wychodzi kilka blatów ciasta) i wałkuję na grubość naleśnika. Następnie przekładam na blachę przykrytą papierem do pieczenia i nakładam sos pomidorowy i pozostałe składniki. Niezbędny jest ser mozzarella, reszta składników - według uznania, na zdjęciach widać podstawowe dodatki, ponieważ w noworoczny weekend dostęność wielu towarów żywnościowych jest ograniczona...

Sos pomidorowy
  • 4 ząbki czosnku
  • garść świeżych liści bazylii
  • łyżeczka suszonego oregano
  • sól
  • pieprz
  • oliwa
  • 3 puszki rozdrobnionych pomidorów bez skóry (pulpa)
  • łyżeczka cukru
Czosnek przeciskam przez praskę i podsmażam w garnku na oliwie. Dodaję suszone oregano, pomidory z puszki, świeże liście bazylii podarte na strzępy, sól, pieprz, cukier - dokladnie mieszam i podgrzewam kilkanaście minut aż sos zgęstnieje.

Moje ulubione warianty składników pizzy:

1) Szynka, czarne oliwki, mozzarella, świeża bazylia, szuszone pomidory
2) Tuńczyk, zielone oliwki, mozzarella, czerwona cebulka
3) Wędzony łosoś, mozzarella, kapary, świeża rukola
4) Mozzarella, salami, papryczki peperoni

Gdy przychodzą goście - lubię robić pizzę przy nich - ustawiam miseczki z dodatkami na blacie i każdy może mi powiedzieć, co mam położyć na jego pizzy. To świetny pomysł, a na dodatek robi wrażenia. Poza tym lubię spędzać czas w kuchni razem z bliskimi - nic tak nie jednoczy jak wspólne przyrządzanie posiłku!

NAJWAŻNIEJSZA JEST TEMPERATURA!!! Jak tylko wyrobicie ciasto trzeba od razu zacząć nagrzewać piekarnik na najwyższej temperaturze, bo tylko wtedy pizza będzie cienka, czyli taka prawdziwa i wloska. Jeśłi jednak lubicie taką pizzę-bułę, o grubym spodzie, wtedy temperatura pieczenia może wynosić 180-190C. W moim piekarniku pizza jest dobra po max. 15 minutach. Jeśłi pozostaną Wam resztki ciasta, zróbcie z nich bułeczki posmarowane oliwą i posypane świeżym lub suszonym rozmartnem.

Po wypróbowaniu tego przepisu nic już nie będzie jak dawniej!!!


























Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...