Jeśli nie spędziliście 3 lat i dwóch miesięcy w domu, zajmując się najsłodszą dziewczynką świata, spędzając z nią każdy dzień, obserwując jak rośnie, rozwija się, uczy chodzić, mówić, przeklinać (niezamierzone!), pouczać rodziców, nie patrzyliście jak bałagani, bawi się z psem, jest zazdrosna o braciszka i wypełnia co do minuty Wasz dzień - cóż... będzie Wam ciężko zrozumieć jak trudny był dla mnie początek września!!!
Przedszkole... super! Wiem, że to bardzo dobry kroki i potrzebne rozwiązanie. Szykowałam się długo, Mela też.
W nocy przed "Dniem Zero" obudziłam się i przypomnialam sobie opowieść przyjaciółki o jej traumie przedszkolnej: koło wieszaczka na ubranko miała znaczek kapusty. "Kapusta - głowa pusta" wołały za nią dzieci i dziś może nam się to wydawać śmieszne, ale biedaczka ciągle to pamięta. Przeraziłam się i z lekką histerią zaczęłam rozważać możliwe znaczki nad wieszaczkiem i zastanawiać się co zrobimy, gdy trafi się "nie ten". Co będzie fajne? Na pewno pociąg, samolicik, jabluszko. Gorzej z domkiem, wiaderkiem, łopatką i muchomorem. Już wiem! W razie czego kupię naklejkę z konikiem, lub cholernym Hello Kitty, czymkolwiek, byleby zasłonić ślimaka lub inny nietrafiony znaczek. Rozmyślałam tak dobre kilkadziesiąt minut. Nic innego nie przyszlo mi do głowy. Nie mogłam też wstać i szykować ubranek i kapci, bo tym zajmowałam się dwie noce wcześniej. Tak! Plan ubranka i zapasowych majteczek, piżamki i innych gadżetów był przyszykowany już wiele tygodni temu :)
Nie było nic do szykowania. Pozostało mi leżeć po ciemku i denerwować się, od czasu do czasu popłakiwać z żalem... Nie martwilam się o córeczkę (no poza tym znaczkiem). Martwiłam się o siebie. Gdzieś czytałam, że przez długi czas matka i niemowlę stanowią jedność. Czy aby u mnie ten czas nie przeciągnął się do trzech lat?!
To Kacper odprowadził Melcię do przedszkola. I dobrze. Ja bym tylko chlipała, robiła łzawe sceny i niepotrzebnie denerwowała dziecko. Czekałam na telefon. I na najważniejszą wiadomość: Mela ma śliczny znaczek i jest nim zachwycona. Zgadniecie jaki?!
ŚLIWECZKĘ!!!
Kamień z serca. Z zostawaniem (chętnym zostawaniem) trochę gorzej, ale to przyjdzie z czasem. Calą rodzinką próbujemy się ogarnąć w nowej sytuacji...
Tymczasem rysujemy śliweczki - najpiękniejszą narysował Meli jej dziadek.
I zajadamy się drożdżowym ciachem ze śliwkami węgierkami. Mamy miesiąc pod znakiem śliwki :)
CIASTO DROŻDŻOWE ZE ŚLIWKAMI I CYNAMONOWĄ KRUSZONKĄ
- 0,5kg mąki
- 200g masła
- 100g cukru
- 3 jajka
- 40g świeżych drożdży
- szklanka mleka
- szczypta soli
- 100g mąki
- 50g masła
- 50g cukru
- 2 lyżeczki cynamonu
Drożdże z połową mleka (podgrzanego), łyżką mąki i cukru lekko wymieszałam i pozostawiłam do wyrośnięcia. Do dużej miski wsypałam mąkę, cukier i sól. Mleko wymieszałam z jajkami trzepaczką (w przepisie jest by oddzielić żółtka od białek i ubić pianę z białek, ale to już lekka przesada!), roztopiłam masło i wlałam razem z mlekiem i jajkami do mąki. Wszystko wymieszałam, dodałam roztwór drożdżowy i wyrobiłam ciasto. Ciasto sobie wyrastało ok.40min w ciepłym miejscu, a ja w tym czasie wypestkowałam śliwki. Po wyrośnięciu przelałam ciasto do fajansowego naczynia do zapiekania - lubię piec ciasta właśnie w takiej formie. Na wierzchu ułożyłam śliwki. Potem przygotowałam kruszonkę, posypałam nią wierzch ciasta i śliwki.
Piekłam ok. 40min w 180stopniach.
jak ja lubię tu byc i podczytywac sobie.. i gdybym jeszcze tylko mogła tak kawałek tych słodkości skubnąc.
OdpowiedzUsuńja też od września zaprowadziałam swojego 3-latka do przedszkola, tylko że On wcześniej był u dziadków. Pisz, pisz jak Melcia radzi sobie w przedszkolu, z przyjemnością poczytam. Niestety mój Adasko był pierwsze 3 dni a od 6.09 wylądował znowu u dziadków na chorobowym :(
OdpowiedzUsuńSylwia
My mamy gruszkę, a więc też nieźle :-)) Fajnie, że Melcia chodzi do przedszkola, bo my mamy już prawie dwutygodniową przerwę chorobową :-(
OdpowiedzUsuńBędzie coraz lepiej. A ciasto pycha!
OdpowiedzUsuńJa pamiętam swoją, miałam bociana ;)
OdpowiedzUsuńA latorośle co będą miały? Się okaże :)
Śliwki są pyszne i zdrowe :)jaki fajowy znaczek się trafił!!
OdpowiedzUsuńZ wypiekami czekałam na finał tej historii. "żeby tylko nie kapusta! ani żaden "chłopski" (u nas chłopięce motywy też nie były lubiane przez dziewczynki ;) )". Całe szczęście, że śliweczka :) Pozdrów Melę, niech jej się dzielnie chodzi do przedszkola :) (a mamie dzielnie zostaje w domu :)!
OdpowiedzUsuńdrozdzowe ze sliwkami smkauje przepysznie:)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak w przedszkolu ważne były te znaczki:) Do dziś pamiętam mój z muchomorkiem:)
OdpowiedzUsuńFajnie, że ten blog nie jest monotematyczny. Dla mnie najbardziej ciekawe są te krótkie relacje z życia, lecz przy okazji smaczne fotki również przyciągają mój wzrok. Estetyka tego miejsca w sieci bardzo zachęca, aby tu wracać. Ma Pani tzw. czuja wychowaczego, więc pohamuję swoje belferskie zapędy i nie będę się tu wymądrzać ;) Króciutko: Posty wskazują na to, że na nową drogę życia wyposażyła Pani Córeczkę nie tylko w zapasowe ubranka i kolorowe gadżety, ale także w coś szczególnego, co nie wszystkie maluszki mają szczęście wynieść z domu rodzinnego. Z takim bagażem Melcinych doświadczeń będzie dobrze, nie ma innej opcji :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystkie miłe komentarze :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńwrzesień, trudny czas na "usamodzielnianie się mam"...bo nasze dzieciaki sobie daja świetnie radę:) wspaniale tu zagladac, podczytywac fajne teksty i podpatrywac smaczne danka. pozdrawiam. MamaD.
OdpowiedzUsuńJakoś nie pamiętam swojego znaczka... A co złego jest w znaczku z muchomorem? Nawet jest piosenka o takowym:
OdpowiedzUsuńPo to twój z kapciami worek
Ma naszyty muchomorek
Byś kierował się z tym workiem
Do wieszaczka z muchomorkiem
Bo..
W życiu liczy się porządek..!
Pozdrawiam :-)