wtorek, 31 maja 2011

ŚWIĘTO DZIECI!!!

Kanał MiniMini często nadaje u mnie w domu. Niestety bajki (całkiem przyjemne, edukacyjne - a jakże!) przerywane są reklamami. Co oczywiste, przed zbliżającym się dniem dziecka, reklamy przedstawiają ofertę zabawek lub pomysłów na prezent dla maluchów. O zgrozo! Brokatowa Barbie (zostań stylistką), rozkoszne (według reklamy) koniki z kryształkami Swarovsky'ego, pełno grających i aż mdłych od słodyczy zabaweczek... Największe wrażenie (oczywiście negatywne) zrobił na mnie mówiący Ken! W tle słychać narrację:
"Już jest! Mówiący Ken (Ken mówi; "Jesteś piękna!"), a dziewczyny w narracji chichoczą i podsumowują: Nasz mówiący Ken, zawsze wie co powiedzieć!!!

Jaka żenada. Mam przeogromną nadzieję, że moja córka nigdy nie zażyczy sobie mówiącego Kena!

Zastanawiam się nad wyprodukowaniem konkurencji, np. Kena, który - jak go spytam, które buty lepiej włożyć do tej sukienki - nie odpowie mi: "W obu parach wyglądasz pięknie!"

Zamiast tego fachowo oceni, że obie pary są świetne, ale do tej sukienki lepsze będą beżowe gladiatorki! Taki Ken chyba musiałby mieć coś wspólnego z Jacykowem lub Trinny i Susanah? :)))

W Dzień Dziecka szerokim łukiem omijam Zoo, Hula Kula, bajkolandie i kina... pozostaje fajny spacer, i choćby dwie godziny zabawy, ale skoncentrowane tylko na dziecku (czyli nie przerywane na wstawienie pralki, przygotowanie obiadu, rozmowę przez telefon - jak to często niestety bywa).

Prezenty...  moje dzieci dostały fantastyczną zabawkę, której funkcji właściwie nie da się wymienić, bo dziecko samo wymyśla kilkanaście nowych zastosowań już w pół godziny po otrzymaniu prezentu! Niestety nie jest to tani gadżet, ja miałam to szczęście, że mogłam wykorzystać sporą zniżkę w sklepie, w którym nabyłam nasze Bilibo :)


Wszystkim, wszystkim dzieciom życzę beztroskiego, radosnego i wesołego dorastania, pełnego przygód, ciekawych i odkrywczych ekspedycji. A przede wszystkim ogromu miłości - zarówno od rodziców, jak i dziadków, cioć, wujków, rodzeństwa i przyjaciół rodziny, która pozwala poczuć bezpieczeństwo i spokój!!!

Inne pomysły na wspaniałe prezenty?
Mam kilka - może na następne nadchodzące okazje...

Dla młodych przyrodników - zajrzyjcie tutaj, siatki i domki do obserwacji owadów, mini szklarnie do obserwacji wzrostu roślin, zabawki ogrodowe.

Dla marudzących przy jedzeniu - talerz Mr Food Face


 W nadchodzące upały polecam posilić się chłodnikiem - przepis pokazywałam tutaj.
A w coraz cieplejsze wieczory warto skusić się na:

SAŁATKA Z RUKOLI I PAPRYKI KARMELIZOWANEJ W OCCIE BALSAMICZNYM
  •  opakowanie rukoli
  • 2 żółte papryki
  • kilka ząbków czosnku
  • łyżka oliwy
  • 2 łyżki octu balsamicznego
  • opcjonalnie - grzaneczki
  •  
     
Czosnek posiekałam na plasterki, paprykę umyłam i pokroiłam w cienkie paski. Na patelni rozgrzałam oliwę i czosnek, gdy zaczął się smażyć - wrzuciłam paprykę i wlałam ocet. Całość powoli dusiłam na małym ogniu do czasu aż papryka była miękka, a ocet się porządnie zredukował i skarmelizował.

W misce wymieszałam umytą rukolę z karmelizowaną papryką. Przyprawiłam solą i pieprzem. Można dodać grzaneczki, żeby był jakiś dodatkowy chrupiący składnik. Lub posypać płatkami parmezanu. Bardzo lubię tę sałatkę, polecam! :)






niedziela, 29 maja 2011

Kolejny torcik...

Było ciężko... O tort dla swojego synka przyjaciółka poprosiła mnie już dawno temu, ale kilkudniowy wyjazd wszystko skomplikował. A może nie mój wyjazd tylko mój przyjazd, który zbiegł się w czasie z innym ważnym przyjazdem - prezydenta Obamy do Warszawy. Wiedziałam o "TYM" przyjeździe, oczywiście. Nie wiedziałam jedynie o tym, że prezydent zamieszka w hotelu Marriott, który stoi na drodze z Dworca Centralnego do mojego domu. Niczego nie świadoma wyszłam z podziemi koło hotelu i nie poznałam "krajobrazu" :) wszędzie bariery, policjanci, ochroniarze, samochody, śmigłowce, karetki, namioty, dziennikarze... zaczęłam przepychać się przez ten tłumek czując się coraz bardziej niepewnie. I nagle blokada - proszę iść Nowogrodzką naokoło - mówi policjant. Nie był to ton totalnie nieugięty, więc spróbowałam kokieteryjnie negocjować...

- Z tymi walizami...? Niech Pan zobaczy,  ja tylko tutaj kawałek, Emilii Plater do Wilczej i Koszykowej.

Uśmiechnęłam się jakoś, tzn. miałam nadzieję, że bardzo rozbrajająco, chociaż od kilkugodzinnej podróży i przeciskania się przez Warszawskie podziemia, a także dźwigania torby (co z tego, że LongChamp skoro nie ma kółek???) - wyglądałam potwornie i mój uśmiech w stronę policjanta był pewnie grymasem podobnym do miny, którą się przyjmuje podczas wysiłku towarzyszącego wydalaniu... o czym się przekonałam dopiero w domu, gdy zobaczyłam się w lustrze!
Policjant skonsultował się z kilkoma innymi przez krótkofalówkę i pozwolił mi przejść (tylko szybko).
Przeszłam więc puściusieńką ulicą - było to o tyle dziwne, że ulica była rzeczywiście totalnie pusta - czasem wracałam nią późnym wieczorem, ale zawsze stały tam nocne strażniczki - czy też beauties, jak je pieszczotliwie z mężem nazywamy, a dla innych możemy przyjąć, że po prostu prostytutki. Teraz nawet ich tam nie było. Wysoko przelatywały co jakiś czas patrolujące miasto helikoptery.
Po powrocie do domu bardzo szybko z wiadomości okazało się, że lepiej nie wychodzić ani nie wyjeżdżać na miasto - a z konsultacji tel. z moim mężem okazało się, że nie kupił (może dlatego, że kilka dni o to prosiłam) połowy składników na tort. A właściwie najważniejszego składnika - zupełnie białych pianek marshmallows... Na zrobienie tortu zostało kilka godzin :( Jak niepyszna ubrałam się, w warzywniaku pod domem kupiłam składniki na ciacho, następnie, eskortowana przez śmigłowiec z góry, przeszłam się do kilku kolejnych sklepów szukając białych pianek. W końcu zrezygnowana kupiłam dwa razy więcej opakowań pianek biało-różowych. Domyślacie się oczywiście, że pianki następnie cięłam nożyczkami na dwie frakcje - białe i różowe... ufff. Udało się i tak nieźle, jak na warunki i sytuację, w której się znalazłam. Wykupiłam wszystkie pianki z okolicznych sklepów, a i tak było ich trochę mało, więc główna powłoka tortu była trochę zbyt cienko rozwałkowana - prześwitywały przez nią wszystkie nierówności tortu...

Wnętrze tortu - ciasto marchewkowe z ananasem, przełożone kremem z serka Philadelphia. Pokazywałam je już tu i tu.
Masa lukrowa - ok. 350g białych pianek marshmallows + łyżka wody i cukier puder. Pianki roztopiłam w kąpieli wodnej z kilkoma łyżeczkami wody, podzieliłam na tyle porcji ile kolorów lukru chciałam otrzymać, dodawałam barwniki do każdej porcji i wyrabiałam dosypując sporą ilość cukru pudru, aż powstała masa o konsystencji plasteliny. Dalej można wałkować, wycinać i lepić figurki.

Barwniki: granatowy i niebieski oraz żółty, Wilton, aledobre.pl
czerwony, Squires kitchen, tortownia.pl

A oto efekt końcowy, ciacho na pierwsze urodziny Kamila :)






czwartek, 26 maja 2011

MAMA

Wyjechałam na kilka dni na Śląsk - moja mama przeszła tu poważną operację ortopedyczną, więc zostawiłam dzieci pod dobrą opieką i wsiadłam do pociągu by być razem z nią.

Nie mam naszykowanych żadnych słodkości ani ciekawej potrawy... szpitalna dieta i tak nie pozwala na częstowanie pacjentów czymś odmiennym od wodnistej zupy i czerstwawego chlebka z masłem :(

Ale Dzień Matki, również moje święto, wymaga należytej oprawy - stąd króciutki cytat z Agathy Christie, której autobiografię właśnie czytam. Agatha, jako kilkuletnia dziewczynka posiadała kanarka, który pewnego dnia zniknął. Razem z mamą szukały go przez cały dzień, a wieczorem, gdy dziewczynka już była zbolała z rozpaczy - okazało się, że Złotko, siedział przez cały czas na karniszu...

"Oprócz radości z powodu powrotu kanarka odczułam wówczas jeszcze coś, a mianowicie silę milości matczynej i zrozumienie w trudnych chwilach. Pogrążona w czarnej rozpaczy ściskałam ją za rękę i była to moja jedyna pociecha. Jej dotyk miał jakąś magnetyczną, uzdrawiającą moc. W pokonywaniu choroby nikt jej nie dorównał. Potrafiła przekazać swoje siły witalne."

Ten opis, chociaż brzmi bardzo poetycko, wręcz kiczowo - jednak mnie wzruszył. Bo w tym przytulaniu przez matki swoich dzieci jest coś właśnie magnetycznego i uzdrawiającego. Coś kojącego, co powoduje, że w trudnych chwilach - mama jest najlepsza na wszystko.

Gdy znajomy wczoraj spytał mnie o sugestie, co kupić żonie, która pierwszy raz będzie obchodziła Święto Mamy - czy już wiecie co odpowiedziałam...? nie inaczej, niż:

 A piece of jewelery would be nice...

Wszystkim Mamom składam serdeczne życzenia!!! Wszystkiego Najlepszego!!!

A gdybym była w domu i mogła naszykować coś słodkiego dla mojej Mamy, zrobiłabym:
CZEKOLADOWE BABECZKI Z KASZTANAMI

bo moja Mama bardzo lubi słodkie pure z kasztanów

piątek, 20 maja 2011

JAK ZABRAĆ LODY NA PIKNIK?? ciasteczka lawendowe + nadrabianie zaległości z newsów o celebrytach :)



Wczoraj "zaliczyłam" dwie godziny cudownego relaksu: wizyta u fryzjera! Co tam hucząca obok suszarka, wyjątkowo gadatliwa sześciolatka, która przyszła z mamą, pył lakierów, farb i pełno innych bodźców, które normalnie mogą irytować, ale dla mnie są tak odmienne od "domowego" zgiełku, że brzmią jak muzyka. Błyskawicznie zaszyłam się w "archiwalnych" numerach Gali, Vivy, Twojego Stylu, Elle i innych tego typu pisemek i nadrobiłam spore zaległości. Zaczęłam od lutego!!! Dowiedziałam się o kilku nowych celebrytach, przeczytałam o szczegółach rozstania Dody z Nergalem, okazało się (z gigantycznego nagłówka Gali), że Doda lubi seks i orgazm - to wyznanie, niemożliwe do niezauważenia, wypisane wytłuszczonym drukiem i czerwoną czcionką było takie odkrywcze - czy to ma oznaczać, że Doda jednak jest taka jak wszyscy? No bo kto nie lubi?

Kolejny moment zatrzymania był wśród kartek magazynu In Style i moja ulubiona Kate Hudson w wywiadzie. Nie wiem co to za tendencja, że każdy z takich wywiadów zaczyna się mniej więcej tak samo. Napiszę z pamięci, chodzi przecież głównie o klimat przedstawiony w artykule. Kate stoi na podjeździe swojego domu. Segreguje zabawki, czy sprząta garaż. Głaszcze się po brzuchu (już to widzicie?!). Zaprasza mnie (dziennikarkę) do środka, po czym woła Rydera (pierwszego synka) i robi mu lemoniadę... sielska scenka, nie ma co. To taka codzienność w wydaniu gwiazdy.  No, ta lemoniada to była kropka nad i, ale przynajmniej nie było takich banałów, że Kate lubi seks.

Może kiedyś będę dziennikarką - wtedy zacznę tak (też pełno banałów, ale przynajmniej ze śmiechem, a nie z pawiem podchodzącym do gardła):
Kate w swoim domu ma miliony rzeczy, zabawek, kubków - wszystko piętrzy się w każdym możliwym kącie pomieszczenia. Syn jest uroczy, ale co chwila przeszkadza nam w rozmowie, domagając się lemoniady, włączenia bajki lub wyjścia na rower. Kate przedziera się rzez sterty ubrań i sprzętów do hokeja, żeby wydostać torbę na zakupy z pierwszymi elementami wyprawki dla drugiego dziecka. Przerzuca wszystko z jednego fotela na stół (lub jeszcze bardziej dramatycznie - na rozstawioną deskę do prasowania!) i wskazuje mi, że mogę tu usiąść. Pacyfikuje syna wyciągając z zamrażalnika gigantyczną porcję lodów, polewa czekoladowa i marsz na podwórko! Możesz wziąć game boya, ale tylko na pół godziny! - krzyczy. Zmęczona dotyka brzucha - to taki instynkt każdej ciężarnej. No, odwraca się do dziennikarki, to teraz możemy porozmawiać!

TERAZ, TO JA SIĘ DOPIERO CZUJĘ TAK, JAKBYM CZYTAŁA O SOBIE!!!

Wielokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy (może nawet lat) dwoma słowami podsumowałam macierzyństwo: umożliwić niemożliwe...
Mela domaga się pikniku i w ten weekend jeśli pogoda dopisze, na pewno gdzieś się wyrwiemy. Lubimy rozmawiać o minionych i nadchodzących wydarzeniach, więc od kilku dni trwały "konsultacje" menu piknikowego. Co ze sobą weźmiemy?
LODY! powiedziała Mela...
Moim pierwszym obowiązkiem jest umożliwić niemożliwe, więc proszę bardzo, moja kochana dziewczynko:

LAWENDOWE CIASTECZKA "LODY"
  • 200g mąki
  • 100g masła
  • 70g cukru pudru
  • 1 jajko
  • łyżka kwiatów lawendy*
  • 1 łyżeczka ekstraktu lub cukru waniliowego

*kwiaty dałam w równej proporcji świeże z suszonymi

Wszystkie składniki wymieszałam, gotowe ciasto schłodziłam ok 1h w lodówce, następnie wałkowałam z córeczką (ona raczej maltretowała), wycinałyśmy kształty rożków z lodami i kilka tradycyjnych (koła, kwadraciki), układałyśmy na blasze z papierem do pieczenia i piekłyśmy w 190C przez ok. 7 minut.
Przepis zaczerpnęłam z bloga smaki imprezy. To po prostu kruche maślane ciasteczka, tyle że z dodatkiem lawendy. Zapach jest piękny w czasie pieczenia, po upieczeniu i ostudzeniu - gdybym nie wiedziała, że to z lawendą, nie wiem czy bym się domyśliła, ale na pewno były smaczne. W przepisie jest mało cukru, co jest dobre, gdy ma się w planach lukrowanie, jednak jeśli ciasteczka mają być "gołe" - proponuję dać 100g i nie pudru, tylko gruboziarnistego, trzcinowego lub posypać przed pieczeniem wierzch ciasteczek.

Lukier tradycyjny - cukier puder z odrobiną wody i barwnikami, moja kolekcja barwników jest z aledobre.pl i tortownia.pl. Fioletowy lukier to lody jagodowe, mamy też malinowe, śmietankowe i oczywiście czekoladowe!
Różne kolory lukrów trzeba nakładać w kilkunastominutowych odstępach czasowych, żeby lukry wyschły i kolory się nie zmieszały. Zabawa jest wspaniała, a radość dzieci - przeogromna. Takie lody z całą pewnością można zabrać na piknik :) nie roztopią się, więc dodaję do akcji "czas na piknik" oraz "Klub kwiatożerców 2011"













Czas na piknik

Klub Kwiatożerców 2011

środa, 18 maja 2011

Chłodno, chłodniej, chłodnik...!!!

Powiało chłodem! Ciągle czekam na lepszą pogodę, a moja córeczka chodzi z koszykiem po domu i pokrzykuje "Kto ma ochotę na piknik?!" :) z piknikiem trzeba niestety jeszcze poczekać.

Piknik to jeden z najlepszych pomysłów jaki wpadł kiedyś komuś do głowy! Na świeżym powietrzu, w pięknej scenerii wszystko smakuje lepiej. Marzy mi się kosz piknikowy z prawdziwego zdarzenia: dwie klapy, serwetki w krateczkę lub pepitkę, szklane kieliszki do szampana i talerze ze sztućcami przyczepione materiałowymi paskami na zatrzaski. Taki kosz to dziś rzadka gratka. Przejrzałam aukcje internetowe i oferty sklepów z akcesoriami kuchennymi i wszystko co widziałam, to nie było to!!! Komora termoizolacyjna??? To jakoś wcale nie pasuje mi do kosza vintage :) plastikowe kubeczki? ohyda! nie, niestety nigdzie nie znalazłam wymarzonego kosza...

Moja dziewczynka marzy o pikniku, bo w wielu bajkach koce i koszyki pojawiają się jako główny motyw. Najczęściej w Tom&Jerry :) a czy pamiętacie także "Przekąskę o północy"? Mój ulubiony odcinek tej kreskówki. Kilka dni temu oglądałam go z Melą po raz kolejny i zapragnęłam pokrzepić się "retro deserem" - z wczesnego dzieciństwa pamiętam kawiarnie w Warszawie, gdzie w szklanych gablotach stały desery:  bita śmietana z rodzynkami, budyń z bitą śmietaną i kolorowe galaretki z bitą śmietaną i rodzynkami. Nie wiem, czy to skromne menu deserowe wynikało z braku pomysłów, braku możliwości, czy z jakichś jeszcze innych czynników, ale ja te deserki uwielbiałam. I teraz patrząc na Jerry'ego, który zakradł się do lodówki i wylądował na porcji galaretki z kremem, popędziłam do sklepu i kupiłam składniki na takie samo cudeńko. Deser a la PRL :)

Jeszcze w ubiegłym tygodniu było kilka rzeczywiście upalnych dni. W tym to okresie udałam się do warzywniaka po składniki na rewelacyjny chłodniczek. Ponieważ ostatnio unikam telewizora jak ognia - nie poznałam pesymistycznej i wybitnie nie-chłodnikowej prognozy na nadchodzące dni. Przepis jednak pokazuję mimo wszystko - za kilka dni znów ma być upalnie, a wtedy już będziecie wiedzieli co zrobić na obiad!!! Nawet więcej! Przepis dodaję do akcji Usagi "Czas na piknik", ponieważ chłodnik można wlać do termosu, by zachował właściwą temperaturę, spakować jajka na twardo, posiekany szczypiorek i koperek w pudełeczku i lekkie, nietłukące miseczki i gotowa wspaniała, orzeźwiająca potrawa do spożycia nad brzegiem rzeki, jeziora czy w lesie...

CHŁODNIK
  • 2 pęczki młodych buraczków
  • 1L bulionu
  • szklanka śmietany
  • szklanka maślanki
  • szklanka jogurtu greckiego
  • ogórek
  • ząbek czosnku
  • pęczek szczypiorku
  • pęczek koperku
  • 4 jajka
Do litra wody wsypałam łyżkę bulionu w proszku bez glutaminianu sodu. W tym gotowałam oskrobane młode buraczki z łodygami i kilkoma liśćmi. Gdy zmiękły - ostudziłam je, następnie zmiksowałam z dodatkiem kilku kolejnych liści botwinki i ogórkiem oraz ząbkiem czosnku. Dodałam równe ilości Śmietany, jogurtu i maślanki. Doprawiłam solą i pieprzem. Jajka ugotowałam na twardo i ostudziłam. Wymieszany i doprawiony chłodnik nakładałam na talerz, posypywałam szczypiorkiem i koperkiem, podawałam z jajkiem pokrojonym w podłużne ćwiartki (1 jajko na porcję). Gotowe :)






Czas na piknik


poniedziałek, 16 maja 2011

MOC MUZEÓW. Faszerowane ziemniaki doskonałe...

Jaki jest stan polskich muzeów? Od lat podśmiewamy się trochę z żalem, trochę z sympatią i opowiadamy o swojej wizycie w warszawskim muzeum ziemi. Gdy weszliśmy, to kobiety sprawujące nadzór nad eksponatami mało nie zemdlały ze szczęścia, że oto przyszli zwiedzający, którzy nie są tu obowiązkowo na jakiejś szkolnej wycieczce. Że przyszliśmy sobie z własnej woli w środku dnia, w środku tygodnia, w środku roku. Oprócz nas nie było żadnych zwiedzających. Prawie za rękę, a mojego męża to na pewno za rąbek bluzy, kobiety prowadziły nas do sali meteorów i z ogromnym podnieceniem pokazały nowe eksponaty. Mój mąż, który w dzieciństwie często bywał w muzeum ziemi, tłumaczył mi następnie, ze ten entuzjazm jest chyba spowodowany tym, że ta nowa część wystawy to pierwsza rzecz jaka się zmieniła w tym muzeum od 20 lat... smutne!

Jak przyciągnąć zwiedzającego? Morskie akwarium w Gdyni słono kosztuje, jednak moja trzylatka była zachwycona zarówno częścią "żywą", jak i tablicami edukacyjnymi, planszami i modelami. A pod koniec zwiedzania na dzieci czeka największa atrakcja: nisko zamontowane, bardzo płytkie akwarium z flądrami, jesiotrami i babką byczą, gdzie można "pogłaskać" rybę!

W sobotnią warszawską noc muzeów oddaliśmy dzieci "na przechowanie" do mojej mamy i umówiliśmy się na zwiedzanie muzeów z zamierzeniem takim, że między jednym a drugim punktem na trasie, będzie pit stop na piwo! Kolejki były potworne i przyznam, że jedyne co skłoni mnie do wyjścia w następną noc muzeów, to atmosfera miasta tętniącego życiem do późnej nocy, czego na co dzień nie ma - a szkoda! Udało nam się w nie najgorszym tłoku i wcale bez kolejki zajrzeć do muzeum techniki w Pałacu Kultury i aż żałuję, że nie miałam ze sobą aparatu fotograficznego, bo stare pralki ręczne i pierwsze automatyczne, kuchenki i inne "gadżety" ówczesnych gospodyń uświadomiły mi, że nie mam prawa narzekać na prace domowe!

Po pierwszej przerwie na piwo większość naszej grupy nalegała na niedawno otwarte muzeum erotyki. Tym byłam wyjątkowo rozczarowana. Podśmiewaliśmy się, że może zobaczymy jakiś pierwszy XIX wieczny wibrator, ale eksponaty to w większości stare ryciny i regulaminy prostytucji, czy wycinki z ostrzeżeniami przed chorobą weneryczną ze starych gazet. Ciekawa obserwacja jest taka, że na rycinach przedstawiono każdy rodzaj seksu: kobiet z mężczyznami i z kobietami, mężczyzn z kobietami i z mężczyznami, obu płci ze zwierzętami, seks młodzieży pod okiem i instrukcją dorosłych... Nie było nigdzie seksu z ciężarnymi, czyli ten ze zwierzętami to nie była perwersja ani dewiacja w porównaniu ze stosunkiem z brzuchatą? nieźle... pod koniec trafiłam na jakąś gablotkę i uradowana zawołałam Kacpra, że oto znaleźliśmy "pradawne" wibratory, ale okazało się, że to amulety płodności!!! :)))))

Na tym zakończyliśmy. Moja mama się podśmiewa, że muzeum seksu i techniki to dziwne połączenie jak na jedną noc...

******************************

FASZEROWANE ZIEMNIAKI II
  • 1,5kg ogromnych ziemniaków grilowych
  • 0,25kg żółtego sera*
  • pół paczki mrożonego groszku
  • 2-3 łodygi selera naciowego
  • 2-3 marchwie
  • sól, pieprz, oliwa


* dobrze, by ser był słony i ostry, ale może być zwykła gouda lub jakiś inny.

SOS JOGURTOWY
  • opakowanie jogurtu greckiego
  • ząbek czosnku
  • ogórek
  • łyżka oliwy
  • sól, pieprz


Niedawno, w czasie pobytu w Gdańsku, upatrzyłam na ryneczku te gigantyczne ziemniaki, których koło siebie dawno nie widziałam. Uwielbiam faszerowane ziemniaki! Pokazywałam już przepis z cebulką, serem i boczkiem, zajrzyjcie tutaj. Wiem, że to danie niektórych przeraża, ale naprawdę robi się je szybko. Najdłużej trwa pieczenie całych ziemniaków (posmarowane odrobiną oliwy, posypane solą i pieprzem, około 1,5h w 180-190C), ale podobno można je włożyć na 10 minut do mikrofali na dużą moc i efekt będzie taki sam jak po upieczeniu - nie wiem, nie próbowałam. Po upieczeniu (piec można nawet 2 dni przed faszerowaniem) trzeba schłodzić ziemniaki, przekroić na pół i wyjmować miąższ dużą łyżką - przy dobrze upieczonych jest to bardzo proste i szybkie. Do miąższu dolewam łyżkę oliwy i dodaję startą na dużym oczku marchew, posiekany seler naciowy, pół paczki mrożonego groszku i część startego sera. Farsz dokładnie mieszam i nakładam do pustych łupinek ziemniaczanych. Na koniec posypuję jeszcze warstwą sera żółtego i jeszcze raz do piekarnika, na jakieś pół godziny, 180-190C. Podczas pieczenia robię szybki sos jogurtowy, czyli mój ulubiony "jogórek". Ziemniaczki są wegetariańskie, zdrowe i przepyszne. Najlepsze na gorąco, ale ciekawe tez na zimno! Polecam, wypróbujcie, aha pierwszy raz zobaczyłam ten przepis u Rachel Ray w "30 minute meals".











wtorek, 10 maja 2011

Pół-dupki

Kilka ostatnich dni byłam w Gdańsku. Mieszka tam rodzina mojego męża, więc często jeździmy do Starej Oliwy. Wszyscy nas pytają "Jak było nad morzem?" - a my... prawie wcale nie chodziliśmy na plażę. To co najbardziej lubię w tej części Polski to lasy... Wiele lat temu moją i Kacpra - naszą wspólną pasją, było obserwowanie dziko żyjących zwierząt, fotografowanie ptaków i łażenie po mniej uczęszczanych leśnych zakamarkach. Często robiliśmy wypady w różne leśne rejony Polski. Naszą największą dumą są własne zdjęcia jednego z najrzadszych i bardzo trudnych w obserwacji gadów polskich: węża gniewosza. Ale Kacpra miłością zwasze były i zawsze pozostaną ptaki. Znajomym opowiadamy zabawną anegdotę:

Pewnej zimy, na Mazurach, spędzaliśmy Sylwestra w stacji terenowej Uniwersytetu Warszawskiego, w towarzystwie zacnego grona biologów, ekologów, ornitologów, etc. Kacper był wniebowzięty, bo wreszcie mógł dopytywać o ptaki, jak je podejść, jak rozpoznać i zrobić dobre zdjęcia. W lesie, w ramach bardzo na poziomie studenckiego żartu, zrobił mi zdjęcie, kiedy poszłam w krzaczki siusiu! Na szczęście grube zimowe ubrania mnie w większości zasłoniły, jednak na zdjęciu uwidocznił się goły półdupek! Od razu, dumny ze swojego dowcipu, pokazał mi to zdjęcie, ja się zaśmiałam, kazałam skasować i już po chwili zapomnieliśmy o sprawie, bo na polanie, przy jakiejś padlinie ukazał się orzeł bielik. Następnie Kacper zrobił zdjęcia jeszcze jakimś innym ptakom, o których nie mieliśmy zielonego pojęcia, więc po powrocie do bazy pobiegł do jednego ze znajomych ornitologów i pokazał mu na wyświetlaczu aparatu zdjęcia, które zrobił w lesie.

- Przewiń w lewo, tam jest więcej zdjęć - zachęcił znajomego.

Na pewno już wiecie co było dalej, ale opiszę:

- O, tu widzę bielik. Świetnie.
- Dalej są jeszcze kruki.
- A to co? - zdziwił się ornitolog.
- A to jest dupa.

Na początku wogóle nie zrozumiałam o co chodzi, ale szybko przypomniałam sobie "leśną" sytuację. I wszyscy w trójkę wybuchnęliśmy takim śmiechem, że ledwo łapaliśmy oddech. Sylwester był bardzo udany, obserwacje ptaków - również. A tamat mojego półdupka na zdjęciu powracał w czasie nocy sylwestrowej jeszcze kilka razy, przynajmniej był powodem gromkich śmiechów, a to poprawiało humory w nocy, gdy z powodu strasznej wichury zostaliśmy pozbawieni prądu.

**********

Co jeszcze kojarzy mi się z półdupkami. Żółta literka "M" zapowiadająca rychłe napotkanie na swej drodze McDonaldsa. Raz jeden jedyny wzięłam Meli jakiś zestaw happy meal i to byl największy błąd. Teraz moje dziewczynka jak pod wpływem jakichś metafizycznych zdolności budzi się akurat wtedy, gdy mijamy szyld z żółtymi półdupkami, krzyczy: "FRYTKI!!!" i już nie ma dyskusji...

KURCZAK CURRY Z MIĘTĄ I GROSZKIEM
  • podwójna pierś kurza
  • puszka groszku konserwowego
  • średnia cebula
  • ząbek czosnku
  • garść listków mięty
  • 1-2 łyżki gotowej przyprawy curry lub: łyżka kurkumy, pół łyżeczki cynamonu, łyżeczka nasion kolendry, łyżeczka nasion kminu rzymskiego, łyżeczka startej gałki muszkatołowej i dwa goździki - wszystko to wrzucam do moździerza i tłukę na papkę - lepsze od gotowej przyprawy curry Kamisu, bo bez glutaminianu sodu.
  • łyżeczka bulionu w proszku bez glutaminianu sodu
  • 2 saszetki ryżu jaśminowego (używam Kupiec)

Tuż przed świętami (mówię o Wielkanocy, od której jeszcze nie minął miesiąc, a ja mam wrażenie, że chyba pół roku), mój szlachetny mąż przygotował taką potrawkę, która była wyjątkowo prosta, a bardzo smaczna. Pokroił kurczaka w kostkę, podsmażył posiekaną cebulkę i czosnek, dodał kurczaka, bulion w proszku i połowę listków mięty wraz z groszkiem. Ugotował ryż i wszystko razem wymieszał, na koniec posypał świeżą miętą. Gotowe!



 i jeszcze dla zainteresowanych polską przyrodą:

gniewosz plamisty, nad Odrą, fot. Kacper Głowacki

Bielik, pojezierze mazurskie, fot. Kacper Głowacki

W Polsce żyje mnóstwo pięknych i rzadkich gatunków zwierząt. Obserwowanie ich w naturze jest niesamowitym przeżyciem. Nigdy nie zapomnę, gdy pierwszy raz zobaczyłam bielika "na żywo". Wiosna się na dobre rozkręcila, weźcie dzieci w ciekawe miejsca, pożyczcie lornetki, wysmarujcie się przeciwko kleszczom i ruszajcie podziwiać, poznawać i szanować przyrodę!

piątek, 6 maja 2011

TORT URODZINOWY "TRZMIEL"

Pisałam już w ubiegłym tygodniu o pierwszych urodzinach mojego synka... Serdecznie Wam dziękuję za wszystkie przemiłe życzenia, które zamieszczaliście w komentarzach!

Dziś pokazuję, nie ukrywam, że z dumą :) tort, który zrobiłam dla Wojtusia w niedzielę. Miało być zdecydowanie mniej Nigelli, ale okazało się, że jeśli chodzi o przepisy na ciasta czekoladowe - jest niezawodna! Tort jest z "Nigella gryzie" a przepis na masę plastyczną z pianek marshmalow znalazłam na moich wypiekach.

Tort był obłędnie pyszny, wedlug mnie najlepszy jaki można przyrządzić dla tak małego dziecka - nie nasączany ponczem ani innym alkoholem, zawiera dużo gorzkiej czekolady, oczywiście, że duuuużo cukru, ale pierwsze urodziny rządzą się swoimi prawami :)

TORT URODZINOWY TRZMIEL

na ciasto
  • 400g mąki
  • 250g cukru
  • 100g cukru trzcinowego
  • 50g kakao
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 0,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżka ekstraktu waniliowego lub 2 łyżki cukru waniliowego
  • 150ml śmietany 18%
  • 175g rozpuszczonego masła
  • 125ml oleju roślinnego
  • 3 jajka
  • 300ml zimnej wody

na polewę
  • 175g czekolady o zawartości min. 70% kakao
  • 250g masła
  • 275g cukru pudru
  • 1 łyżka ekstraktu waniliowego lub 2 łyżki cukru waniliowego

W jednej misce zmieszałam wszystkie składniki sypkie, a w drugiej ubiłam jajka, dodałam przestudzone masło, śmietanę, olej i wodę. Połączyłam wszystko razem i przelałam do formy o średnicy 26cm. Nigella zaleca użycie dwóch foremek 20cm, ale takowych nie posiadam :(

Piekłam w 190C około 45 minut, po wyjęciu i ostudzeniu przekroiłam ciasto na dwa blaty. Odlożyłam do całkowitego przestudzenia.
W tym czasie rozpuściłam czekoladę na polewę, wymieszałam z miękkim (nie stopionym!) msałem, ekstraktem i cukrem pudrem (dałam 200g). Powstalą polewą posmarowałam oba blaty, a po złożeniu ich w tort - także boki i wierzch ciasta.

380g pianek marshmallo rozpuściłam w kąpieli wodnej z 3 łyżkami wody, podzieliłam na dwoe części - chciałam uzyskać masę w dwóch kolorach, więc kilka łyżek przełożyłam do małej miseczki i dodałam barwnik fioletowy (Squires kitchen z tortownia.pl), do reszty barwnik żółty (Wilton, z aledobre.pl).
Na podaną ilość rozpuszczonych pianek potrzebne jest 800g!!!cukru pudru. Jestem mistrzynią prowizorki, więc gdy 1 maja wszystko jest zamknięte, a ja nie mam cukru pudru w wystarczającej ilości - odpalam blender i rozdrabniam zwykly cukier :)
Do masy wsypywalam partiami cukier puder i wyrabiałam jak ciasto na pizzę :)

Gdy masa była gotowa - nie lepiła się i stała się bardzo plastyczna - rozwałkowałam żółty blok na 0,5mm placek i obłożyłam tort. Z fioletowej masy po rozwałkowaniu wycięłam pasy i zrobiłam wzór jak ciało bączka - ulubionego, jak dotąd, pluszaka Wojtusia :) Gotowe!











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...