czwartek, 30 czerwca 2011

PAKOWANIE!!! czas start!

Niedawno przypomniałam sobie króciutki fragment z autobiografii Julii Child: Statek, którym płynęła ze Stanów Zjednoczonych do Francji przybił do nabrzeża. Dźwig sprowadził na ląd auto Julii i jej męża Paula. Chłopaki od załadunku ochoczo wzięli wszystkie ich bagaże i wpakowali do bagażnika oraz na siedzenia. Paul robił przy tym miny wyrażające największe cierpienie. Gdy pakowanie się skończyło, powiedział Julii, że ma szybko wsiadać i czym prędzej odjechali. Zatrzymał się jednak kilka uliczek dalej. Po co? Żeby wyjąć wszystko - wszyściusieńko z auta i spakować od nowa. Tyle, że po swojemu!! Poprzednia opcja ułożenia bagaży tak bardzo mu nie pasowała, że aż go chyba parzyło :))) 

To było zupełnie, jakbym czytała o moim mężu. Albo moim tacie. Oni to uwielbiają inżynierskie podejście do pakowania. Oceniają kubaturę poszczególnych bagaży i najbardziej szczęśliwi są wtedy, gdy pomiędzy futerałem od gitary i wzmacniaczem (chodzi o mojego tatę) znajdzie się jakaś luka, gdzie doskonale wpasuje się torba z ubraniami. Lub maleńka kosmetyczka. Z kolei mój mąż uwielbia zdejmować koła wózka, składać stelaż i poszczególne elementy wózka rozkładać po wielu czeluściach naszego samochodu oraz w boksie dachowym... Ta czynność jednocześnie go denerwuje i uspokaja - tzn. na górze, w mieszkaniu denerwuje się na mnie, że tyle chcę zabrać, po czym, po zniesieniu wszystkiego na dół oddaje się swojej logistycznej pasji pakowania. Chwila namysłu... i paczka pampersów przejeżdża z boksa pod siedzenie pasażera. Druga chwila namysłu... i łóżeczko turystyczne Wojtusia jest obracane o 45 stopni, odsuwane o 15cm od boku bagażnika, a tam trafia namiocik Meli i paczka z psią karmą. Ha! Błysk w oku i duma, jak idealnie to obmyślił! 

Czy znacie taki program na Discovery o super kontenerowcach? Wszystkie kontenery są do siebie dopasowane co do milimetra, tak, że tworzą zwartą bryłę, a w komputerze jest zapis położenia poszczególnych ładunków. Plusy podróżowania z Kacprem są takie, że on też dopasowuje bagaże co do milimetra i mam świadomość tego, że przestrzeń nie mogła być lepiej wykorzystana. Mój mąż również ma w głowie wykaz położenia każdego drobiazgu. Minusy są takie, że gdy chcę coś wyjąć, to okazuje się, że torebka której potrzebuję jest na samym dnie dopasowanej grupy bagaży, a Kacper nie ma ochoty jej szukać, bo nie po to wszystko przez tyle minut ładował, żeby teraz to wywracać. W takim razie sama jej poszukam, mówię, i wtedy grymas przerażenia przebiega przez jego twarz. Przecież jeśli JA się do tego wezmę, to zaburzę układ idealny. A jaki on idealny, skoro kosmetyczka jest na dnie, bo tam powstała luka, która raziła mojego męża, jako źle zagospodarowana przestrzeń???

Dodam jeszcze tylko, że przestrzeń musi być należycie załadowana niezależnie od tego, czy jedziemy 2500km czy 25!

***********************
KOTLECIKI CIELĘCE Z CUKINIĄ I ZIOŁAMI PROWANSALSKIMI I SOSEM CONCASSE
  • 0,5 kg mielonej cielęciny
  • pół cukini
  • łyżka gotowej mieszanki ziół prowansalskich
  • łyżka posiekanej świeżej mięty
  • olej do smażenia (używam rzepakowy lub oliwę z wytłoczyn)
  • sól, pieprz
  • pół ząbka czosnku
  • 1 jajko
  • 1,5 łyżki bułki tartej
  • 1,5 łyżki mąki
na sos
  • puszka pomidorów krojonych
  • cebula
  • 2-3 łyżki masła
  • kilka liści bazylii

Mielona cielęcina jest u mnie "grana" bardzo często. Dzieci chętnie jedzą takie delikatne mięsko, więc co robić - często przyrządzam im kotleciki. Nie przepadam za tradycyjnym, wieprzowym kotletem mielonym. Parę miesięcy temu pokazywałam już moją wersję mieloniaka. Dziś nieco inaczej, z kawałkami cukinii i ziołami prowansalskimi.
W misce wymieszałam wszystkie składniki (mięso, przyprawy, posiekany czosnek, mąkę i bułkę tartą z jajkiem). Cukinię pokroiłam w drobniutką kostkę i wymieszałam z mięsem. Formowałam małe kotleciki, nieco spłaszczałam i smażyłam na rumiano. Przygotowałam sos: podgrzałam masło w rondelku, dodałam posiekaną cebulę i zezłociłam ją w tym maśle, wrzuciłam pomidory, doprawiłam solą i pieprzem, dodałam porwane listki bazylii. Kotleciki i sos podawałam z ryżem posypane miętą.
Gotowe!





wtorek, 28 czerwca 2011

SKRZYNIA SKARBÓW, czyli prawdziwie męska strefa

Faceci to niemożliwi gadżeciarze, akurat taką pasję (kolekcjonowania) jestem w stanie zrozumieć aż za dobrze...
Od kilkunastu dni obserwuję męża i szwagra podczas pracy przy remoncie i urządzaniu od nowa działki. Pobłażliwie się uśmiecham, gdy widzę jak porównują skrzynki z narzędziami, wymieniają się wkrętarką ("Ja nigdy nie kupiłem wkrętarki, Gośka mi nie pozwoliła"), na czas skręcają ramy łóżek, kombinują i majsterkują...
To jest coś zupełnie innego niż kolekcjonowanie ciuchów przez kobiety. Miłość do konkretnej sukienki czy pary butów nigdy nie jest tak trwała i tak doskonała, jak miłość mężczyzny do jego gadżetów do majsterkowania. Ta skrzynka z narzędziami, to jest kwintesencja męskości, symbol władzy w domostwie, niczym skrzynka z guzikiem do odpalania rakiet, którą, podobno, zawsze ma w Air Force One prezydent Stanów Zjednoczonych. Kobieta, nawet gdy wie, jak posługiwać się poszczególnymi narzędziami, nigdy nie dozna tych emocji, które odczuwa facet odkładając swoje klucze francuskie, imbusy, wkrętarki, śrubokręty, kątowniki, mierniki i inne cudeńka na właściwe miejsca w skrzyneczce. Wzajemna zazdrość - tu też skala jest inna. Można nie mieć spoilerów, czy turbiny w samochodzie, ale nie mieć wiertarki?! Trudno o większy obciach! No a sama praca z narzędziami? Żadna inna czynność domowa (bo skręcanie i naprawianie to przecież obowiązki domowe!) nie będzie nigdy wykonana z takim zapałem - tu kobiety nie dorównają mężczyznom... Mężczyzn podobno można godzinami błagać o prasowanie, mycie naczyń, odkurzanie, czy inne sprawy, ale gdy w grę wchodzi użycie młotka i wiertary, to aż kapcie im się palą! W tej dziedzinie chyba nigdy nie będzie równouprawnienia :)
Pozostaje mi tylko zamówić mężowi na urodziny zestaw końcówek "Bit kit" wkrętaki czy jakieś inne bajeranckie i niezbędne uzupełnienie zestawu do Multi Tool'a firmy Leatherman, który był bohaterem na blogu parę miesięcy temu...

 
MUSZLE MAKARONOWE ZAPIEKANE Z GRILLOWANĄ PAPRYKĄ I SEREM HALLOUMI
  • opakowanie muszli makaronowych
  • 2 czerwone papryki
  • puszka pomidorów
  • pół cukinii
  • 3-4 ząbki czosnku
  • kilka łyżek oliwy
  • 125g mozzarelli
  • garść czarnych oliwek
  • kilka suszonych pomidorów
  • pół cebuli (najlepiej czerwonej)
  • liście bazylii
  • igły rozmarynu
  • 2 łyżeczki suszonego oregano
  • kilka plastrów sera halloumi (opcjonalnie)

Czosnek i cebulkę podsmażyłam na oliwie, dodałam pomidory w puszce i obraną, posiekaną w kostkę cukinię, przekrojone na pół oliwki i posiekane suszone pomidory. Doprawiłam solą i pieprzem, dodałam połowę ziół. Paprykę pokroiłam w kostkę, skropiłam oliwą i wstawiłam do piekarnika pod grzanie górne - opcja grill. Ugotowałam makaron (odjęłam 3 minuty od czasu gotowania - potem jeszcze zapiekamy, więc makaron nie może być zbyt miękki). Gdy papryka była gotowa, naładowałam nią muszle makaronowe, całość zalałam sosem, ostrożnie wymieszałam i posypałam z wierzchu świeżymi ziołami i pokrojonym w kostkę serem mozzarella. Wstawiłam do piekarnika na jakieś 20 minut (200C) - pilnujcie, żeby się nie przypaliło. Na patelni usmażyłam plastry sera halloumi. gdy zapiekanka była gotowa nakładałam porcje na talerz i na wierzchu kładłam plastry halloumi. Można sobie darować zarówno halloumi jak i mozzarellę, a zamiast tego po zapiekaniu dodać pokruszoną fetę.








środa, 22 czerwca 2011

Smak i zapach. ZMYSŁY część 2.

Chodźmy stąd, bo tu śmierdzi!
Moja córeczka musiała to gdzieś usłyszeć, zapamiętała także grymas, jaki przybiera na twarz osoba, która najwyraźniej się czegoś brzydzi...

Czy kierujecie się w życiu zapachem??
Ja wącham wszystko, od kosmetyków, przez jedzenie, środki czystości, a nawet ubrania w sklepie - jakby to był jakiś dodatkowy test jakości!!! Na podstawie zapachu decyduję, w którym miejscu usiąść w pociągu, którą alejką pójść w parku, gdzie usiąść na kawę - jestem baaardzo wyczulona na zapachy otoczenia! Niestety z powodu mało atrakcyjnego zapachu NIGDY nie skusiłam się na sery pleśniowe, a mój mąż żartuje sobie ze mnie, że nigdy nie będę mistrzem kuchni skoro odrzucam gorgonzolę!!!

Taaak, zapach ma znaczenie. Nie jesteśmy drapieżnikami, nie polujemy na zwierzynę, nie gardzimy padlinką - chyba nie jest to najważniejszy zmysł człowieka.

Bardzo ciekawe doświadczenia nad działaniem zmysłów węchu i smaku pokazywał w swoich kulinarnych programach Heston Blumenthal. Udowodnił, że czucie smaku nie jest możliwe bez zapachu. Z zatkanym nosem nie odróżnimy ponoć gotowanego jabłka od gotowanej cukinii (obie potrawki w postaci pure). Każdy kto miał kiedyś silny katar wie, że wówczas jedzenie nie ma smaku :( Samo czucie smaku, np. gumy do żucia, jest uzależnione od ilości cukru - Heston pokazał, że gdy guma traci smak, trzeba zjeść odrobinkę cukru, wówczas smak "powróci" - do czasu, aż ponownie zużyje się cały cukier... Z tego programu dowiedziałam się także czemu jedne produkty współgrają z innymi, podczas gdy połączenie innych jest niesmaczne. Czemu czekolada dobrze komponuje się z miętą a fatalnie z bazylią? Okazuje się, że substancje zawierające aldehydy i ketony o zbliżonej liczbie atomów węgla dobrze się ze sobą komponują smakowo.
Taaak, aldehydy i ketony... czy wspominałam kiedyś, że z wykształcenia jestem biologiem??? aldehydy i ketony to jedne z najprostszych pojęć, które były do ogarnięcia podczas zajęć z chemii organicznej :)  Nikt nie musi pamiętać "czym są", chyba, że będziecie chcieli obejrzeć program Hestona i dowiedzieć się, czemu czekolada pasuje również do serów pleśniowych... Polecam!

Na zakończenie mała ciekawostka - czasem nieźle jest błysnąć tajemniczą wiedzą zarezerwowaną dla studentów biologii i lekarzy :)
U niemowląt i malutkich dzieci kubki smakowe są rozmieszczone również na zewnątrz jamy ustnej - naokoło buzi i na policzkach. Dlatego dzieci umorusane czekoladką, jeden z najsłodszych, najbardziej uroczych "obrazków" - to nie jest wina złej koordynacji, to nie dlatego, że dzieci nie potrafią trafić do buzi. Po prostu one czują smak czekolady na całym pysiaczku!!

MAŚLANKOWE NALEŚNIKI Z JAGODAMI I TRUSKAWKAMI

To jedno z tych wspaniałych dań, które na zawsze zostają w pamięci jako idealne śniadanie. Zawsze obiecywałam sobie, że moje dzieci będą jadły takie super śniadania :) ...lub kolacje!
na ok. 6 grubych naleśników (przepis Anny Olson):

  • 2 jajka
  • szklanka maślanki
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 i 1/2 szklanki mąki
  • 2 łyżki roztopionego masła
  • 250g jagód
  • kilka posiekanych truskawek
Opcjonalnie: ekstrakt waniliowy lub cynamon i gałka muszkatołowa do smaku. Ja tym razem nie użyłam tych potraw. Do posypania cukier puder, do podania świeże owoce sezonowe.

Jajka wymieszałam z maślanką, dodałam przesianą mąkę z proszkiem i solą, cukier - wszystko wymieszałam, na koncu dodałam stopione masło. Odstawiłam na 15 minut. Następnie wsypałam umyte i osuszone owoce. Rozgrzałam patelnię i przetarlam ją ręcznikiem papierowym nasączonym odrobiną oleju (słonecznikowy, rzepakowy, oliwa - bez znaczenia). Nabierałam chochlą spore porcje, bo naleśniki mają być grube (prawdziwe pancakes!). Smażyłam około 2 minuty, po obróceniu jeszcze minutę i gotowe!

Posypywalam cukrem pudrem i dekorowałam owocami. Pycha!









poniedziałek, 20 czerwca 2011

ZMYSŁY część 1.

Człowiek to przedziwna istota, która odbiera świat wieloma zmysłami. To niesamowite jak trudno jest nam żyć bez jednego ze zmysłów, a jednocześnie pozostałe zmysły mogą zastąpić brakujący. Nie wiem, który ze zmysłów jest mi najdroższy, najbardziej cenny i czy wogóle zastanawianie się nad tym ma sens. 

Zmysł słuchu? Podobno mężczyźni to wzrokowcy, a kobiety - raczej słuchowcy. Ja jestem zdecydowanym słuchowcem, mam doskonałą pamięć słuchową - jak Truman Capote :) Łatwiej mi skoncentrować się na czytanej na głos książce i audycji niż na filmie i programie tv. Muzyka działa na mnie dużo bardziej niż sztuki wizualne. Jak bardzo dźwięki oddziałują na wyobraźnię? Ostatnio pisałam o podróży pociągiem. Gdy stałam na peronie przyszło mi na myśl wspomnienie z dzieciństwa - zawsze marzyłam, by zobaczyć jak wygląda tajemnicza pani, która siedzi w kabinie i zapowiada przez megafon pociągi :))) Jej głos towarzyszy wszystkim podróżnym, ale nigdy nikt jej nie widział... W ulubionej kreskówce Meli - Stacyjkowie, również jest taka bohaterka - nazywa się Viola i nigdy jej nie widać, ujęcia pokazują jedynie megafon, z którego słychać głos Violi. Słyszeć głos i nie widzieć jego źródła - to magiczne i bardzo intrygujące. Nigdy nie zdecydowałam się, by wyszukać w internecie jak wygląda Marzena Chełminiak z Radia Zet, której głos i audycje uwielbiam. Rozczarowałam się, gdy zobaczyłam jak wyglądają Marek Starybrat i Jarek Budnik. Wizualizacja tych głosów odebrała mi coś, czego nie umiem opisać, jakąś przyjemność słuchania :) To tak, jak wszyscy chcieli zobaczyć kim jest mężczyzna, którego głęboki, poruszający głos zasłynął podczas pierwszej edycji Big Brothera. Gdy potem zaangażowano go do jakiegoś teleturnieju, widzowie byli rozczarowani, nie wiadomo czemu - być może głos nie korespondował z jego wyglądem...

Przez ostatnie kilkanaście dni MÓJ głos zmienił się kilka razy - chorowałam na zapalenie oskrzeli i najpierw miałam kłopoty by wydobyć z siebie jakiekolwiek dźwięki, następnie od okropnej chrypy zbliżałam się do swojego naturalnego brzmienia. Kilka środkowych dni chrypy - to było to! Miałam inny głos, byłam, innym człowiekiem :) Naprawdę! Zauważyłam to w sklepie, w rozmowach z rodziną i przyjaciółmi - gdy mówiłam wszyscy przyglądali mi się w jakiś szczególny sposób, jakby podejrzewali czy to na pewno ja...? Mój tata żartował, że przez telefon wydaje mu się jakby rozmawiał z rockową wokalistką, a mąż dzwonił kilka razy dziennie z pracy i twierdził, że bardzo mu się to nowe brzmienie podoba, że jest niesłychanie seksowne!!! :)

Ja również dobrze się czułam z taką ciekawą, intrygującą chrypką, mimo że mówienie sprawiało mi trudność. Ale cieszę się, że wracam do normy :) to tak, jakby szara myszka przebrała się w jakąś strojną kreację, odważną, szaloną i zwróciła na siebie uwagę tłumów, ale po powrocie do domu zdjęła i założyła klasyczną małą czarną a la Jackie Kennedy :))) żeby się czymś bardzo wyróżniać - trzeba przecież ogromnej charyzmy... Zmiana na kilka dni - to było osobliwe doświadczenie... taka mała zmiana, a jak pobudziła zmysły innych!


Zmysły powrócą w następnych postach. Może się wydawać pewne, że gotująca Desperate Housewife nie może żyć bez zmysłu smaku!

CIASTO DROŻDŻOWE Z TRUSKAWKAMI I KRUSZONKĄ

nie ma nic lepszego na letnie pobudzenie zmysłów. Nie wymaga komentowania!
  •  0,5kg mąki
  • 100g cukru
  • szczypta soli
  • 40g drożdży
  • 200g masła
  • 3 jajka
  • szklanka mleka
  • 250g (lub więcej) truskawek
na kruszonkę
  • 50 g masła
  • 100g mąki
  • 50g cukru

Z drożdży, polowy mleka, łyżeczki cukru i mąki zrobiłam zaczyn, odstawiłam na 15 minut. W misce wymieszałam mąkę, cukier i sól. W garnku roztopiłam masło, dodałam mleko, ostudziłam, wbiłam jajka i wymieszałam. Połączyłam z mąką, dodałam zaczyn, wymieszałam dokładnie. To nie jest ciasto do wyrabiania - jest lejące i wystarczy wymieszać. Ciasto musi wyrastać przez około godzinę - nie może stać w przeciągu. Po wyrośnięciu ciasto przelałam do form - z zapasem na wyrastanie! Na wierzchu ułożyłam truskawki, posypałam kruszonką. Piekłam w 190C około 45 minut. Nie wolno otwierać piekarnika w czasie pieczenia, grozi solidnym zakalcem, chyba że lubicie :)








środa, 15 czerwca 2011

Najseksowniejsza kobieta... hmmm...

Przeglądam "zaległości"... Gala, Viva i te klimaty. Okazuje się, ze Jennifer Lopez została uznana za najpiękniejszą i najseksowniejszą kobietę na Ziemi. O gustach się nie dyskutuje - takie rankingi to bzdura, pewnie bym jedynie "odnotowała" ten fakt, gdyby nie pełne sprzeczności dyskusje na forach internetowych i glosy oburzonych. Czym oburza Jennifer? Wielkim dupskiem. Chodzi o to, że ta latynoska i bezdyskusyjnie atrakcyjna kobieta ma... jakby to ująć - ma na czym usiąść. Widać to zwłaszcza na koncertach na żywo, oglądanych w HD. Nie widać tego prawie wcale na licznych sesjach zdjęciowych - i o to chodzi przeciwniczkom J.Lo. Twierdzą, że ona udaje taką równiachę z sąsiedztwa, że w wywiadach opowiada o tym, że jest normalną kobietą, że też ma problemy z cerą, cellulitem, że przytyła w ciąży, etc. Po czym, jak skarżą się forumowiczki - na okładkach pism i swoich płyt ukrywa ten cellulit, kiepską cerę i prezentuje się jak bóstwo. Nie wiem czy to efekt dobrze dobranego stroju, na pewno sporo photo shopa... Kumacie o co chodzi? Bo ja tu widzę gigantyczną HIPOKRYZJĘ!!! Laski zawistne chciałyby, żeby jak ktoś ma cellulit, fałdki na brzuchu czy coś tam jeszcze innego - żeby to pokazywał. Bo jak inaczej wytłumaczyć taką zaciekłość???

Czy nie jest to normalne, że na zdjęciach, które mają obiegać cały świat, Jennifer chce wyglądać jak najlepiej? Według mnie to normalne... Gdy zamieszczam swoje zdjęcia na blogu, facebooku, lub oprawiam jakieś do powieszenia nad kanapą w domu - to takie, na których wyglądam korzystnie, ładnie, wybieram najlepsze z wakacji, ślubu, urodzin córeczki. Przecież byłoby to co najmniej dziwne, gdybym celowo wybrała takie, na którym krzywo się uśmiechnęłam lub usiadłam z rozplaskanym na krześle udem, że wygląda jak zapaśnika sumo! Nawet sobie żartujemy z mężem, jak robi mi zdjęcia z dziećmi w wannie, proszę go, żeby powiedział czy piana zakrywa mi fałdki :))) Przecież moje dzieci nie spojrzą na zdjęcie oprawione, a potem na takie ukryte w jakimś folderze na pulpicie i nie powiedzą: patrz, mama to taka hipokrytka, wybrała zdjęcie na którym wygląda chudo, a tak na prawdę to przecież baleronik!!!

Cieszę się, że wybrali Jennifer - o niej z całą pewnością można powiedzieć, że jest za co złapać i jest apetyczną kobitką, w przeciwieństwie do anorektycznych ciałek wielu modelek i aktorek o równie ślicznych buziach. Nigdy nie ceniłam J.Lo jako wokalistki, tak sobie coś tam miauczy wysokim głosikiem do całkiem przyjemnych, nieskomplikowanych melodii, ale ogólnie odbieram ją pozytywnie. A zawistne laski namawiam, żeby w akcji protestu "Zabierzmy J.Lo tytuł najseksowniejszej kobiety świata" przyznały, np. na facebooku, przed wszystkimi czy mają takie obciskające gacie korygujące sylwetkę i czy w nich chodzą na wesele przyjaciółki (jak ja dwa tygodnie temu!!!) oraz, żeby pokazały, również na facebooku zdjęcia przed i po włożeniu tego cudnego wynalazku!!! Pozdrawiam!

Nie ma to jak przejść od obciskających gaci korygujących sylwetkę do czegoś na słodko...
Dopadło mnie paskudne zapalenie oskrzeli, wiec pokazuję kolejne danie z początku czerwca - teraz dużo odpoczywam, ale już mnie baaardzo korci, by znów coś piec i gotować - lato w pełni, to cudowny moment dla fanów dobrej kuchni!!!

TARTA Z BUDYNIEM ZE ŚWIEŻYCH TRUSKAWEK I RABARBAREM
ciasto
  • 150g mąki
  • 1/4 łyż. proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 60g cukru pudru
  • 125g masła
  • 1 żółtko

nadzienie
  • 2 jajka
  • 2 żółtka
  • 50g cukru pudru
  • 4 łyżki mąki/skrobi kukurydzianej lub ziemniaczanej
  • 300ml mleka
  • 300ml śmietanki kremówki
  • szklanka truskawek posiekanych na kawałki
na wierzch
  • 2-3 łodygi obranego rabarbaru posiekanego na plasterki
Składniki ciasta połączyłam, wyłożyłam gotowym ciastem formę do tarty i schłodziłam (albo 15 min w zamrażalniku albo godzinę w lodówce). Upiekłam w 190C (około 15min) i odstawić.

Jajka i żółtka wymieszałam z cukrem i mąką ziemniaczaną. W garnku podgrzewałam powoli śmietankę z mlekiem. Gdy była na granicy wrzenia odstawiłam ją z kuchenki i wlałam masę jajeczną cały czas mieszając. Dodałam truskawki i zagotowałam mieszając. Odstawiłam na bok.

Rabarbar umyłam, obrałam i pokroiłam w plasterki. Na koniec na upieczony spód wylałam budyń truskawkowy, na wierzchu ułożyłam wzór z plasterków rabarbaru, posypałam niewielką ilością cukru i piekłam jeszcze mniej więcej 15-25 minut w 165C. Rabarbar ma być lekko twardawy, wtedy najlepiej czuć jego kwaskowatość i fakturę. Gotowe!




poniedziałek, 13 czerwca 2011

Granice ludzkiej wytrzymałości

Granice wytrzymałości człowieka zadziwiają, a to, co zadziwia najbardziej, to, że u każdego ta granica leży gdzie indziej. Jedni są zdolni wytrzymać głód, zimno i ogromny wysiłek fizyczny, inni są wytrzymali na ból, jeszcze inni są obojętni na wzruszające sceny i cierpienie innych, ale za to mdleją na widok najmiejszej ilości krwi. Wielu twardzieli na pewno wymiękłoby w moim domu. Harmider powstały z udziałem dwójki nieustannie jędolących lub hałasujących dzieci i psa wystawia mój organizm na próbę tak ciężką jak wspinaczka na Mount Everest. Z resztą chyba sama Martyna Wojciechowska, którą szczerze podziwiam, powiedziała w jednym z zywiadów, że zdobycie Korony Ziemi jest latwiejsze niż wychowanie dziecka... Cóż, być może tak jest...

Jakie są moje granice? Wytrzymuję dużo, chociaż moje dzieci przez większość dnia są rozkoszne... Lecz gdy mieszkamy z dziećmi trzeci tydzień u mojej mamy, gdzie pomagamy jej po operacji, gdy dwoje dzieci pod rząd się rozchoruje, a ja się zarażę od nich i też jestem chora, gdy od 5:40 rano jestem na nogach, bo tak wstaje mój kaszlący synek, gdy kursuję między butelką mleka, zupką, apteką, wycieraniem glutów z małych nosków, podawaniem antybiotyku i innych lekarstw (hitem jest wkraplanie trzylatce kropli do oczu!!!), dbam, żeby mama miała herbatę i obiad, a pod koniec tego wszystkiego włożę synka na 10 minut do kojca, by chwilę odpocząć i po tych 10 minutach wracam i zastaję cały kojec wymazany gównem - dokładnie powcieranym w materacyk, podusię i zabawki - tutaj właśnie leży moja granica wytrzymałości i z głośnym płaczem biegnę do mamy...

Nie wytrzymam. Nie mam już siły. Niech leży w tym gównie, bo ja już nie mam siły tego wszystkiego teraz sprzątać... łkałam mamie koło łóżka..

Stopniowo rozpoczęłam odgównianie strefy, zaczęłam od kąpieli Wojtusia, a potem prania zabawek i pościeli. Kilka dni po tym wydarzeniu śmiejemy się tylko, że wagoniki z bajki "Stacyjkowo", które tego dnia znajdowały się w kojcu, zamiast pryzmy węgla, załadowano pryzmą gówna...

Szybko się uspokajam i wszystko wraca do cudownie chaotycznej normy. Następnego dnia Wojtuś chyba się zorientował, że robienie kupy w łóżeczku turystycznym to chyba za dużo - że aż na tyle nie może sobie pozwolić, w związku z czym uraczył mnie jedynie obsiusianiem prześcieradełka i kawałka podusi, świeżo upranej i wysuszonej po wczorajszym gównianym show!

Gdy dzieci chorowały nie miałam zbyt dużo czasu by ugotować coś oryginalnego i robić aktualnych wpisów na blogu. Niestety zaraziłam się od dzieci i muszę poodgrzewać trochę starych kotletów, czyli dań z przed kilkunastu dni, których nie miałam szansy pokazać wcześniej na blogu. Ostatni moment przed końcem sezonu szparagowego sklonił mnie do zrobienia bardzo prostej i przepysznej zapiekanki:

SZPARAGI ZAPIEKANE Z POMIDORKAMI KOKTAJLOWYMI
  • wiązanka zielonych szparagów (kilkanaście lodyg)
  • opakowanie pomidorków koktajlowych (0,5kg)
  • kilka łyżek oliwy
  • garść świeżego rozmarynu
  • sól, pieprz
  • płatki parmezanu do podania
Szparagi umyłam, osuszyłam i obrałam. Położyłam w naczyniu do zapiekania i wymieszałam z oliwą, posypałam solą i pieprzem. Pomidorki umyłam, ponakłuwalam i obtoczyłam w oliwie z przyprawami. Posypalam posiekanym rozmarynem, jedną łodyżkę ulożyłam na wierzchu dania. Warzywa wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do ok. 200C na jakieś pół godziny (właściwie to trzeba sprawdzać, czy szparagi są już miękkie, może wystarczy krócej piec). Gdy pomidorki puściły dużo soku i skórka się przyrumieniła - zapiekanka byla gotowa. Trzeba odczekać chwilę, by nie była tak potwornie gorąca (jak jest duży upał to można odczekać nawet dłużej) i posypać wierzch zapiekanki płatkami parmezanu, grana padano lub pecorino - każdy z tych serów będzie bardzo dobry. Smacznego!








środa, 8 czerwca 2011

MINESTRONE W SAM RAZ DLA DZIECI


Mój mąż codziennie po powrocie z pracy droczy się ze mną rzucając hasła, typu:

- Kochanie, błagam, powiedz, że na obiad jest rozgrzewający rosół!!!
albo
- Zrobisz mi herbatę?
- Mogę się do ciebie przytulić? Strasznie zmarzłem wracając!

Dodatkowo cały czas podśmiewa się, że dla dzieci, w te upały,  na obiad robię zupy! To prawda, ale ja podaję je w temperaturze pokojowej (która niestety jest DOŚĆ wysoka) i upieram się, że to najlepszy sposób na karmienie dzieci w upały: zupa uzupełnia płyny, dostarcza miękkich, zdrowych jarzyn, nie jest jakimś ciężkostrawnym mięsem - a co najważniejsze - moje dzieci chętnie ją jedzą! To zupełnie wystarczający argument - trzeba robić to, co dzieci lubią.

Najwięksi szczęściarze, to, według mnie dzieci, które urodziły się późną jesienią i na wiosnę są wystarczająco duże, by móc jeść młode warzywa i próbować świeżych krajowych owoców. Moja córeczka urodziła się latem, więc gdy zaczęłam podawać jej pierwsze niemleczne pokarmy - niewiele było do zaoferowania w środku zimy. Z kolei dzieci urodzone latem mogą się "załapać" na sezon dyniowy :)

Dla moich dzieci często robię zupkę, którą nazywam oszukanym minestrone. To po prostu zupa jarzynowa, nie na mięsie - kawałki dowolnych świeżych warzyw kroję w kostkę i gotuję w wodzie z dodatkiem ekologicznego bulionu w proszku, bez glutaminianu sodu. Dodaję zioła z balkonowego ogródka: liście bazylii, tymianku i rozmarynu. Cieszę się, że Mela i Wojtuś lubią takie zupki - wszyscy znajomi mojej mamy pytają, czy to na pewno moje dzieci - zasłynęłam w dzieciństwie tym, że jadłam tylko zupę pomidorową, a gdy natrafiłam na pływający kawałek warzywa - kończyło się to histerią i końcem posiłku!

Wszystkim rodzicom niejadków polecam wczesną "warzywną kampanię reklamową". Bawimy się w sklep, czytamy książeczki, razem kroimy i gotujemy. To faktycznie wspomaga warzywny apetyt :)

MINESTRONE

na 2 dni dla dwójki lub na raz dla 4 osób
  • 2 młode marchwie
  • 1 różyczka kalafiora
  • 1 różyczka brokuła
  • 2 młode ziemniaki
  • 1 łodyga zielonego szparaga
  • 1 pomidor bez skóry
  • ok. 7-10cm kawałek cukinii
  • kawałek kalarepki
  • liście bazylii, tymianku, rozmarynu
  • 1 łyżeczka bulionu w proszku bez glutaminianu sodu
  • łyżka oliwy
Warzywa umyłam, pokroiłam w kostkę i wrzucałam kolejno do gotującej się wody z bulionem. Na pierwsze 5 minut marchewka z ziemniakami i kalarepką, potem brokuł, kalafior i cukinia ze szparagiem, na końcu pomidor i zioła. Na samym końcu dodalam trochę oliwy. Zupę należy przygotować wcześniej, żeby zdążyła ostygnąć zanim dzieci zgłodnieją :)









Urocza książeczka do nabycia w Ikei, według mnie 2 lata+
Seria "Obrazki dla maluchów", wyd.Olesiejuk
DUKTIG Komplet warzyw, 14 szt.
komplet pluszowych warzyw do zabawy, Ikea
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...