poniedziałek, 8 października 2012

Masz wybór. Pasta con ricotta e limone...

 
 
 
Niedziela. Godzina 19.30. Wchodzisz na klatkę schodową i powoli zmierzasz na pierwsze piętro do swojego mieszkania. Twoje dwuletnie dziecko zagląda do skrzynki na listy i dwukrotnie krzyczy "Echo". A echo dwukrotnie odpowiada.
 
Nie tylko echo. Z mieszkania na parterze wyłania się ciężarna (rodzi za jakieś trzy miesiące, a w domu ma już półtorarocznego potomka - przyp.red.) i woła za tobą (przecież nie za twoim dzieckiem):
 
- Myślicie, że mieszkacie tutaj sami? Ja naprawdę mam już dosyć tych krzyków! Właśnie usypiam dziecko!!!
 
Co robisz?
 
a) odpowiadasz: moja mistrzyni!!! Jak to robisz, że usypiasz dziecko o 19.30?!!! Przy mega wysiłku, moją bandę zaganiam najwcześniej o 21:00!!! Mogę przyjść do ciebie na przeszkolenie matko najwspanialsza i wyśmienicie zorganizowana?!
 
b) zgryźliwie warczysz: od kiedy jesteśmy na ty? Nie ma jeszcze ciszy nocnej, więc daj mi kobieto spokój!
 
c) zaczynasz płakać z bezsilności i frustracji, że oto matka dzieciom, która za chwilę wyda na świat drugie młode i powinna czuć z tobą szczególne porozumienie i więź, tymczasem okazuje kompletny brak tolerancji (i kultury osobistej) i warczy na chłopczyka, który nie robi nic złego, tylko sobie dwa razy krzyknął. Czujesz gniew, irytację i niesprawiedliwość, że oto sprzątasz gówna po psie, czyścisz klatkę schodową, nigdy nie masz imprez i gości po nocach (jeśli wogóle są jacyś goście), jesteś porządną sąsiadką, a tu ktoś ci zwraca uwagę i tym kimś nie jest bezdzietny sfrustrowany emeryt, tylko MATKA DZIECIOM...
 
d) mówisz "przepraszam bardzo", bierzesz dziecko na ręce i szybko uciekasz do swojego mieszkania, gdzie w myślach stajesz znów przed sąsiadką i wypowiadasz z pewną miną prosto w jej oblicze odpowiedzi: a) i b) oraz zmodyfikowaną odpowiedź c) , wyobrażając sobie tę piękną scenę napieprzasz przy tym garnkami w zlewie i kopiesz ze złością worek na śmieci.

Którą odpowiedź wybierasz???

 
 
 
PASTA CON RICOTTA E LIMONE
  • 350g ricotty
  • skórka z połowy cytryny
  • garść liści bazylii
  • 2-3 łyżki oliwy
  • 4 łyżki parmezanu
  • sól, trochę pieprzu do smaku (może być biały)
  • ok.500g makaronu (penne, farfalle)
To jak odmiana pesto, tyle że bez orzeszków, czosnku, za to z ricottą. Przepis Valentiny Harris. Wszystkie składniki wrzucam do blendera i miksuję na gładką masę (zostawiam tylko trochę liści bazylii i skórki do posypania już na talerzu). Gotuję makaron, pod koniec gotowania dodaję do pesto ok.pół szklanki wody z gotowania makaronu. Po odcedzeniu makaronu mieszam go z sosem i podaję. Bardzo proste i pyszne!

wtorek, 4 września 2012

4 kg w dwa tygodnie... im gorzej się czujesz - tym lepiej wyglądasz.

 
 
 
 
...przed zastosowaniem - skonsultuj się z lekarzem i farmaceutą. Może być też z mamą siostrą, mężem lub przyjaciółką...
 
Żeby sporo i szybko schudnąć niezbędne jest przebywanie w hałasie znacznie przekraczającym dopuszczalne dla zdrowia normy. Towarzystwo czterolatki i dwulatka w ciągłym konflikcie, przez kilka godzin dziennie (lub całodobowo podczas urlopu) zagwarantuje Ci odpowiedni poziom.
 
Z napojów dozwolona jest kawa (np. w pracy, a na urlopie do godziny 12:00), potem wino lub niepasteryzowane piwo (bez oszustw - naprawdę można pić tylko kawę lub browara!)
 
 
 
Papierosy nie zaszkodzą, mniej więcej 10 dziennie. Lepszy efekt dają po kilkuletniej przerwie i długotrwałej fobii przed wdychaniem, choćby biernie, najmniejszej ilości dymu.
 
Gotować możesz jedynie rosół lub pomidorową, nawet jak temperatura jest wyższa niż 25C, bo przecież tylko to, niezależnie od pogody czy dnia tygodnia, jedzą Twoje dzieci. Po kilku dniach tracisz ochotę na pomidorową, po kilku następnych również na rosół. Nie masz czasu ani siły gotować cokolwiek innego.
 
 
 
Nastrój i nastawienie. To kluczowa kwestia. Musisz głęboko uwierzyć, że nic więcej już Cię w życiu nie czeka, a po urlopie 24h/dobę z dziećmi, to wrażenie się pogłębia. Jeśłi liczyłaś na to, że w czasie urlopu przeczytasz pierwszą książkę (od grudnia 2011), coś zwiedzisz lub choćby pójdziesz na romantyczną kolację, a jednak się rozczarowałaś, że to się nie powiodło... jeśli już nie pamiętasz jak to jest samotnie wejść do wanny i ogolić w spokoju nogi - wróżę Ci sukces w szybszym spaleniu zalegającego tłuszczu.
 
 
 
Wskazany jest codzienny spacer - jedyny możliwy, czyli w drodze z pracy do domu, najlepiej ze słuchawkami w uszach (muzyka jest drugorzędną kwestią, ale może pomóc taka, której lubiłaś słuchać podczas studiów, liceum, ale też wtedy kiedy wydawało Ci się, że największym szczęściem jest rodzina, mąż, dzieci, pies). Podczas spaceru trzeba zapewnić swojemu umysłowi regenerację, najlepiej przez projekcję rzeczy całkowicie nierealnych, np. ucieczka na Borneo i zatrudnienie się w centrum dla osieroconych orangutanów lub prowadzenie samotnie stacji benzynowej w środkowej Arizonie - miejsce nie gra roli, ale im większe zadupie i mniejsza szansa, że Twoja rodzina Cię tam odnajdzie - tym lepiej!
 
 
 
Ważne, żeby rodzina zauważyła, że jest z Tobą źle. Kiedy w myślach właśnie zamiatasz podjazd przed stacją benzynową w Arizonie i miotłą zabijasz przebiegającego przez asfalt skorpiona, napawasz się tą chwilą odosobnienia i pozwalasz myślom błądzić, okazuje się, że niepostrzeżenie nogi zaniosły Cię pod próg własnego mieszkania. Wchodzisz, rzucają Ci się na szyję stęsknione dzieci. Od razu z dzikim wrzaskiem, który stanowi przeogromny kontrast z cichym szelestem uciekającego skorpiona. Mąż, który już jakiś czas temu dostrzegł, że coś z Tobą nie tak - wita Cię parą przepięknych kolczyków Swarovskiego - najlepiej wtedy zacznij płakać, poczujesz do siebie przeogromny wstręt, który banalnie prosto zamienić we wstręt do jakiegokolwiek jedzenia! Kiedy już się wypłaczesz i uznasz, że jesteś niezasługującym na jakąkolwiek miłość i dobroć śmieciem, możesz po kryjomu zwymiotować resztkami tego co zjadłaś w pracy... odrobinę lepiej... Kiedy wychodzisz z toalety i przymierzasz te piękne kolczyki, próbujesz sobie wmówić, że rzeczywiście, bardzo poprawiły Ci humor.
 
 
 
W takich chwilach naprawdę ciężko cieszyć się z powoli odzyskiwanej sylwetki sprzed pierwszej ciąży... W takich chwilach, kiedy wszyscy w kółko powtarzają, że przecież masz wspaniałego męża, cudowne, zdrowe dzieci, mieszkanie, samochód, pracę - więc chyba sobie kpisz, że czujesz się nieszczęśliwa - bo przecież nie ma powodu, i czego kurwa więcej od życia chcieć - jesteś na najlepszej drodze do nirvany i do jeszcze szybszego spalania tłuszczu. Nerwy, wyrzuty sumienia i wszystkie te wyniszczające uczucia - spalają nagromadzone latami kalorie, kolejne gramy uciekają z Twojego ciala z prędkością cyferek w matriksie!!!
 
 
 
Budzisz się następnego dnia i zachodzisz w głowę, jak to możliwe, że jeszcze parę tygodni temu drżałaś na myśl o zjedzeniu zupy z kostką rosołową z glutaminianem sodu i unikałaś konserwantów, spulchniaczy, piłaś litrami zieloną herbatę, jadłaś jagody goji i inny uświęcający pokarm, a teraz wychodzisz z pracy zaciągać się dymem, co wieczór popijasz i niweczysz efekty zdrowej diety - ot tak!
 
Postanawiasz na nowo dbać o niezbędne minimum witamin, przeciwutleniaczy i właściwy procent żywności ekologicznej w diecie. W myślach obliczasz ile szklanek zielonej herbaty, awokado i tabletek witaminowych spowoduje odnowę po ostatnich tygodniach szalonej równi pochyłej. Kilogramy lecą. Mimo, że na buzi i w dupsku efekty są widoczne gołym okiem, to wszyscy dookoła, w domu i w pracy, widzą tylko twarz i to co można z niej wyczytać - nieprzespane noce, milczenie i symptomy depresji.
 
 
 
Nie wiem jeszcze jak zakończyć taką dietę. Jak przejść etap powrotu do normalności. Jak nie wrzucić z powrotem dwunastu, lub jak nie zejść poniżej 47kg (chociaż to brzmi zbyt pięknie, żeby miało się ziścić!!!)
 
W takich chwilach można jedynie przejrzeć wszystkie piękne i apetyczne zdjęcia potraw, które przygotowałaś przed spadkiem formy, przed brakiem treści niezbędnej do wypełnienia pomniejszonej formy. Widzisz dżemy, drożdżowe chleby i nie czujesz zachwytu ani apetytu. To znaczy, że następne tygodnie mogą zabrać Cię do rozmiaru S prędzej niż myślisz...
 
 
 
dżem morelowy - Zuzanna Wiciejowska
chleb Sherstone Loaf - podpatrzony u Moniki Waleckiej
 
 
P.S. mocno przymrużone oko jest niezbędne dla zachowania dystansu wobec tego tekstu. Ach... Desperate Housefife...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Jak i czemu kręcimy. Popołudnie z Anną Marią i wspaniale lawendowe lody…


W pewne niedzielne popołudnie wymieniłyśmy z Anną Marią kilka sms-ów...
- Kręcimy razem?!

- Oczywiście!



U każdej z nas, w kuchni, obroty zaczęła maszynka do kręcenia lodów! Efekty? Zaraz je poznacie...


Tymczasem wsłuchajcie się w zawiłości kręcenia, zakręcenia i pokrętności ludzkiego ciała i umysłu!

***

Uwielbiam słowa o wielu znaczeniach. Ubrane w rozmaite konteksty przekazują odmienne emocje, stany, polecenia, komunikaty.

Kręcić się. Kręcić. Kręcenie. To jedno z nich. Jedno ze słów, które oddaje niewiarygodnie wiele. Kręcenie towarzyszy mi przez całe życie i baaardzo kusi mnie, żeby trochę podsumować, jak to u mnie z tym kręceniem było.



Od wczesnego dzieciństwa byłam krętaczem. Wymyślałam niestworzone historie, straszyłam braci wilkami i smokami w lesie, a mamie opowiadałam, że w szkole ukruszył mi się ząb i sklejono mi go w gabinecie pani pielęgniarki. Mania wymyślania objawiała się z niespotykanym rozmachem, ale dla zmylenia czujności słuchaczy, przeplatała się z całym szeregiem faktów i zdarzeń prawdopodobnych. Mimo częstych wpadek, jawnego nakrycia na wymyślaniu, szłam w zaparte i kręciłam dalej.

Jako osoba skrajnie zakręcona posiadam wyraźne, widoczne znamiona tegoż zakręcenia – loki! Które dla zmyłki od roku wytrwale i stanowczo prostuję. To trochę walka z wiatrakami, trochę działanie na przekór naturze, a może trochę… chęć ekspresji i dążenia do uproszczenia własnego, pokręconego „JA”.


Kręcenie odnosi się także do wielu wymiarów bliskich, osobistych kontaktów z innymi ludźmi.

Najwyższym zaufaniem obdarzamy tych, u których zawsze, bez względu na wszystko – możemy liczyć na szczerość. Ja, prawdopodobnie z tchórzostwa, ale też pewnej szczególnej wrażliwości, wstrzymuję się z ujawnianiem przykrej prawdy i drażliwych opinii. Tak potwornie ciężko mi to przychodzi, że brnę, kręcę i motam się wśród omijających tematów, jedynie muskając meritum sprawy. Tylko w szczególnych okolicznościach ważę się na „prawdę prosto z mostu” i słowo „prosto” ma tu niezwykle ważne znaczenie.

Kręcenie „z kimś” może także oznaczać niewinny flirt, wesołe zagadywanie, towarzyską otwartość. Oj tak, o tej stronie swojej natury napisałam już kiedyś baaardzo wiele.

Na koniec – kręcenie może też określać czyjąś pasję oraz …pożądanie. To co mogę przyznać z całą pewnością – to, że jestem totalnie zakręcona na punkcie jedzenia, gotowania i cudownego towarzystwa.



Dziękuję Ci, Aniu za nasze zakręcone popołudnie i pokręconą znajomość. Za bardzo spontaniczne i wesołe chwile w kuchni, u każdej z nas, razem, ale jednak osobno, wirtualnie, podzielone sporą odległością. Wciąż nie wiem, jaki smak lodów przygotowałaś i ta zagadkowa atmosfera kręci mnie jeszcze bardziej!!!

Tymczasem, zapraszam Was na…

LODY POMARAŃCZOWO-LAWENDOWE

  • 200ml śmietanki 30-36%
  • 200ml tłustego mleka
  • 5 żółtek
  • 3 łyżki cukru trzcinowego (początkowo, potem może być potrzebne więcej)
  • 3-5 łyżek miodu z kwiatów pomarańczy
  • kwiaty oberwane z ok.10 gałązek lawendy
  • skórka starta z jednej pomarańczy



Kwiatki lawendy (użyłam suszonej) delikatnie oberwałam, umyłam i osuszyłam, zalałam śmietanką i mlekiem i odstawiłam na godzinę do „przegryzienia”. W międzyczasie oddzieliłam żółtka od białek (białka zamroziłam – wykorzystam je do Pavlovej, jak tylko nadarzy się najbliższa okazja), starłam skórkę z pomarańczy i przyszykowałam resztę składników.  Po godzinie zaczęłam powoli podgrzewać mieszaninę mleka i śmietanki z lawendą, dodałam miód z kwiatów pomarańczy, skórkę z pomarańczy i początkowo niewiele cukru. Do miski z żółtkami dodawałam stopniowo gorącej mieszaniny, na sam koniec bardzo ostrożnie przelałam żółtka do gorącej śmietanki i szybko wymieszałam. Wtedy jest dobry moment na ostateczne spróbowanie masy – trzeba pamiętać, że po zmrożeniu słodki smak traci intensywność, dlatego masa jeszcze przed kręceniem lodów powinna nam się wydawać dość słodka. Jeśli tak nie jest można dodać więcej miodu lub cukru trzcinowego (ja dałam jeszcze jedną „od serca” łyżkę miodu). Kiedy masa lekko ostygnie, trzeba ją solidnie schłodzić – kilka godzin w lodówce. Po tym czasie przelałam ją do zmrożonej uprzednio (przez 12 godzin) misy maszyny do kręcenia lodów i włączyłam urządzenie. Po 30 minutach lody były gotowe, cudowna, przepyszne i niezwykłe!! Spróbujcie sami przygotować domowe lody, niekoniecznie z użyciem maszynki. Jest z tym trochę zachodu, ale efekty.. bardzo kręcą!!!



wtorek, 31 lipca 2012

Pomidorowo-malinowy...

Bardzo zagadkowy, domowy sorbet. Malinowo...- pomidorowy!
 

SORBET POMIDOROWO-MALINOWY

  • 0,3-0,4 kg świeżych malin
  • 2 małe lub 3 średnie pomidory (dowolny gatunek, ja użyłam malinowych)
  • kilka łyżek miodu
  • łyżeczka soku z cytryny
  • 2-3 łyżki cukru trzcinowego


Pomidory sparzyłam, obrałam ze skóry, pokroiłam w części i wrzuciłam do blendera razem z przebranymi malinami. Całość zmiksowałam bardzo dokładnie, po czym przecedziłam przez sito. Doprawiłam sokiem z cytryny, cukrem i miodem i przelałam do zmrożonej misy maszyny do kręcenia lodów. Sorbet „kręci się” przez mniej więcej 30-40 minut. Smakuje przepysznie, ale najlepiej „po przegryzieniu” czyli po kilku dniach w zamrażalniku. Dla mniej odważnych proponuję początkowo zmniejszyć ilość pomidorów w stosunku do malin. Pomidory bardzo podkręcają intensywność smaku malinowego i z całą pewnością to świetne połączenie. Jednak niektórym zbyt wcześnie wyjawiłam skład i ci nieszczęśliwcy ze strachu nie zdecydowali się nawet spróbować!

 

wtorek, 17 lipca 2012

Wychować mężczyznę. Plus... Jagodzianki!!!




W pracy towarzyszą mi ciekawe i intrygujące kobiety… To one mi uświadamiają jak wielkie wyzwanie przede mną! Wychowanie syna!


Przeczytałam wiele poradników dotyczących wychowania dzieci, rodzeństwa, karmienia piersią, żywienia dzieci – nigdzie nie ma słowa o tym,  jakie zadania stoją przed matkami chłopców.


Synku: nie wiem jak to ugryźć, nie wiem jak zacząć. Byłoby idealnie gdybyś:


Był czuły i wrażliwy, ale jednocześnie nie był maminsynkiem ani pizdusiem. Był zdecydowany i stanowczy, ale pozwalał kobiecie uważać, że to ona ma wpływ na kluczowe sprawy. Wiedział, że gdy podczas kłótni krzyczy: „Zostaw mnie w spokoju!” lub „Nie waż się mnie dotykać!”, to musisz szybko i stanowczo, mocno ją przytulić i obejmować tym twardym męskim ramieniem, aż zmięknie i wypłacze z siebie całą frustrację i żale. Musisz dawać oparcie, ale pozwalać na niezależność. Chciałabym, żebyś wiedział, że lekka, kokieteryjna zazdrość o nią jest konieczna, bo pokazuje, że ci zależy, ale nie można przekroczyć pewnej granicy, bo to już jest ograniczanie i zamykanie w klatce. Sam staraj się imponować jej koleżankom, ale nie dawaj zbyt wielu powodów do zazdrości o siebie, bo to zły demon każdego związku i obyś nigdy nie przekonał się jak wiele może zniszczyć! Mimo to szarmancja wobec jej przyjaciółek jest wskazana, ale umiarkowanie! Chodzi o to, żeby one jej zazdrościły Ciebie… Chciałabym, żebyś miał swoje zdanie, ale wiedz mi, że jeśli powiesz przed wieczornym wyjściem – „Kochanie, w każdej sukience wyglądasz pięknie”, to usłyszysz, że kłamiesz, bo chcesz już szybko wyjść z domu.





Ważne, żebyś odróżniał sukienkę od spódnicy, warkocz od kucyka i różowy od fioletowego. Ale pistacjowy od seledynowego lub łososiowy od różu indyjskiego – to już jest zarezerwowane dla gejów, i prawdziwym samcom, macho to nie przystoi.





Ulegaj kobiecie w mniej istotnych sprawach, jako ten mądry, który wie kiedy i umie odpuścić, ale zachowaj swoje zdanie w istotnych dla ciebie kwestiach. Nie daj się wcisnąć pod pantofel, bo stracisz szacunek. Mów prawdę, ale nie zawsze. Pomóż w podejmowaniu decyzji, ale nic nie narzucaj Nie ryzykuj utraty zaufania. Bądź z reguły przewidywalny, ale czasem zaskakuj. Nie wstydź się słabości, humorów, żalów, frustracji, ale też szczęścia, radości, euforii.


Nie bój się ojcostwa i nie daj się zepchnąć do roli tego mniej ważnego, bo gdyby nie Ty, to potomstwa nie było by wcale. Wypełniaj rolę ojca, ale podkreślaj znaczenie matki. Dziel się obowiązkami, ale zrozum i uszanuj decyzje podjęte pod wpływem instynktu samicy.


Musisz być zabawny i lubić imprezy, ale nie przesadnie, bo nikt nie chce się wiązać z hulaszczym imprezowiczem – to oznaka niedojrzałości i braku nastawienia na założenie rodziny i ustatkowanie się. Musisz być inteligentny, mądry i oczytany, ale nie możesz być skoncentrowanym na nauce i polityce nudziarzem. Najlepiej, żebyś był dowcipny, okazywał swoje poczucie humoru w towarzystwie, ale jednocześnie wystrzegaj się bycia błaznem. Zapracuj na szacunek i autorytet, ale przy tym nie bądź zimny i nieprzystępny.



A może po prostu bądź sobą, realizuj swoje pasje, obracaj w swoim towarzystwie, ciesz się życiem na swój sposób, a gdy Ją poznasz, to po prostu naucz się kompromisu?


Może kiedyś wyjdziesz na pierwsze piwo z tatą i zadasz mu to ważne pytanie:


- Tato, jak zrozumieć kobiety?


A on pewnie odpowie:


- Synku, nie trać życia na zrozumienie kobiet ogółem, bo ja od dwunastu lat staram się zrozumieć jedną. Gdyby porównać moją znajomość Mamy do życia naukowego, to ja dopiero niedawno obroniłem licencjat, a teraz robię magisterkę. Za kilkadziesiąt lat, gdy będę sędziwym seniorem – zostanę może profesorem. Kobiety są zagadkowe i intrygujące, bywają obłudne, zawistne, okrutne, ale jednocześnie serdeczne, czułe, troskliwe. Są zdolne do ogromnego poświęcenia, współczucia, znoszenia bólu, są kreatywne i trzeba je kochać, podziwiać i szanować. To, o czym mówi Mama – weź to do serca, ale kieruj się tymi swoimi, własnymi uczuciami. Bo inaczej się nie da. Pamiętaj, żeby unikać zero-jedynkowego schematu myślenia. Wiedz, że jest wiele wyjść z jednej sytuacji, a prawda, taka z głębi serca, jest tylko jedna i ona potrafi czasem zdziałać cuda. Bo gdy ona pyta:


- Czy możemy wreszcie przestać udawać, że nie widzisz mojej blizny, rozstępów, cellulitu? Czy możesz już mnie nie okłamywać, że dla ciebie to nie widoczne, że ci nie przeszkadza?!!


To nie odpowiadaj tak, jak ci się wydaje, że ją zadowolisz: Nie wiem, o co ci chodzi, ja naprawdę tego nie dostrzegam!


Odbij piłeczkę zgodnie z własną, męską, urażoną dumą, pokaż, że ty nie jesteś jak kobieta, że jesteś facetem, który ma prawo do własnego zdania i własnego postrzegania rzeczywistości i odbierania bodźców, w tym jej ciała, na własny sposób:


- A czy ty możesz wreszcie zaakceptować, że ja to widzę, ale lubię, akceptuję, kocham i podziwiam?

***

Uda ci się Synku, musisz po prostu pamiętać, że wszelkie teorie są w opisach relacji damsko-męskich nietrafione. Sprawny matematyk podczas rozwiązywania skomplikowanych równań posługuje się intuicją. Tak samo w sferze uczuć. Przez jakiś czas będę z Tobą, później obok. Chętnie odpowiem na pytania, może coś zasugeruję, pomogę, jeśli będę mogła. Ale już teraz mnie to przeraża i frustruje, że w tej jednej, jedynej dziedzinie życia, nie możesz zdać się na mnie. Musisz poradzić sobie sam. A to zadanie, sprostanie nieprecyzyjnym i dziwacznym wymogom kobiet… jest prawie nierealne.




JAGODZIANKI



Drożdżowe bułeczki z jagodami – znacie coś pyszniejszego…?

  • 750-1000g mąki
  • 100g cukru
  • szczypta soli
  • 40g drożdży
  • 150g masła
  • 3 jajka
  • ¾ szklanki mleka
  • 2 szklanki jagód

na kruszonkę

  • 50 g masła
  • 100g mąki
  • 50g cukru

drożdży, połowy mleka, łyżeczki cukru i mąki zrobiłam zaczyn, odstawiłam na 15 minut. W misce wymieszałam mąkę, cukier i sól. W garnku roztopiłam masło, dodałam mleko, ostudziłam, wbiłam jajka i wymieszałam. Połączyłam z mąką, dodałam zaczyn, wymieszałam dokładnie. To ciasto jest początkowo lejące, dlatego podana w przepisie ilość mąki może się zmieniać. Na początku zużyj ¾kg mąki, potem stopniowo dosypuj aż uzyskasz ciasto, które nie klei się do rąk. Jeśli mimo dodania znacznej ilości mąki, dalej się klei – nie przejmuj się, odstaw do wyrastania, zawsze możesz dodać więcej po wyrośnięciu. Ciasto musi wyrastać przez około godzinę - nie może stać w przeciągu, najlepiej przykryte ściereczką i w ciepłym miejscu. W tym czasie z masła, cukru i mąki zrobiłam kruszonkę ucierając składniki między palcami. Po wyrośnięciu wyrobiłam ponownie (ewentualnie można wtedy dodać jeszcze trochę mąki), od ciasta odrywałam kulki wielkości moreli (małej nektarynki), formowałam w płaski krążek, na środek nakładałam łyżkę jagód i zlepiałam dokładnie. Układałam na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem, zlepieniem w dół. Smarowałam jajkiem roztrzepanym z łyżką zimnej wody, posypałam kruszonką. Piekłam w 180C około 15-20 minut. Smacznego!

środa, 13 czerwca 2012

Truskawki w roli głównej

ale też w drugoplanowej...

Ostatnio mam nieco mniej czasu na gotowanie, a tym bardziej robienie zdjęć i blogowanie.

Czasem jednak warto przypomnieć kilka zeszłorocznych niezłych przepisów do wykorzystania. Oto moje ulubione przepisy z wykorzystaniem najlepszych, polskich truskawek:


Klasyka, czyli Pavlova z truskawkami



W przypadku bezy, tarty i ciasta drożdżowego najlepsze jest to, że od truskawek dopiero się zaczyna :) zaraz będą jagody, potem maliny, wiśnie, śliwki... Zmieniamy owoce sezonowe przez całe lato. Ostatnie ciasto, to drożdżowe - właśnie wyrasta w moim piekarniku...


Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim postem!

Do "przeczytania" wkrótce!

Pozdrawiam serdecznie :)

wtorek, 12 czerwca 2012

P-O-L-S-K-Aaaaaaaa!!!



Piątek, ósmy czerwca 2012. Przychodzę do biura z dyskretnym rysunkiem flagi narodowej na policzku. Nie mogę powstrzymać uczucia niepokoju i podniecenia - za kilka godzin coś bardzo ważnego zacznie się w Polsce.

***

Środa, 18 kwietnia 2007. Redakcja Gazety Wyborczej. Jako stażystka działu naukowego siedzę na kolegium redaktorskim i słucham propozycji tematów na jutrzejszą "jedynkę". Jest kilka głosów, żeby napisać o losowaniu kandydatów do organizacji Euro 2012. Polska ma ogromne szanse, mówią jedni. To bez sensu, przegramy - mówią inni. Po południu elektryzujące, niesamowite wieści gruchnęły i wstrząsnęły wszystkimi Polakami. Także redakcją, która de facto nie przygotowała tego newsa na wydanie z 19 kwietnia.

***

Druga połowa kwietnia 2007. Po pierwszym szoku i euforii przychodzą refleksje studzące zapał. Nie mamy stadionu. Ani jednego. Nie mamy dróg. Nie mamy lotnisk, dworców. Ośmieszymy się, nie damy rady.

***

Lata 2008-2011. Polska w budowie. Dla Polaków szklanka jest do połowy pusta. W mediach górują statystyki i podsumowania, które wskazują czego ni udało się zrealizować. Z czym nie zdążymy. Jakie drogi nie zostaną oddane do użytku. Kolejne głowy lecą z wysokich stołków. Sondaże, kłótnie. Nikomu nie przychodzi do głowy, żeby podsumować niezrealizowane inwestycje parafrazując piosenkę kibiców: Nic się nie stało! Polacy nic się nie stało!

***

Piątek ósmy czerwca 2012. Koleżanki z pracy widzą moje policzki. Idziemy do kiosku na przeciwko i kupujemy "dyżurne" biurowe farby kibica. Pod koniec dnia większość ma pomalowane twarze. Biało-czerwone. Po południu przez puste miasto wracam do domu. Mijam ludzi wychodzących z biura, którzy ukradkiem zerkają na moją twarz.

***

Wtorek, 12 czerwca 2012. Po południu wychodzę z biura na ulicę. Mijam grupkę kobiet wychodzących z innego biura. Na początku widzę je z tyłu. Ubrane w wąskie spódnice i eleganckie żakiety. Po kilku krokach dostrzegam coś jeszcze. Pod żakietem jest koszulka z orłem. Biało-czerwona. Przy przejściu dla pieszych stoi znudzony urzędnik. Schyla się do swojej teczki i wyjmuje... ogromną flagę. Bialo-czerwoną. Otula się nią jak peleryną i tak idzie dalej ulicą. Urzędnicy, asystentki z biur i doradcy z licznych placówek bankowych wzdłuż ul. Marszałkowskiej - na ich twarzach widzę biało-czerwone paski, pod marynarkami koszulki, na lusterkach pokrowce, a w szybach aut zatknięte flagi. Cała ta sztywna społeczność trochę nie pasuje do ogółu radośnie kiczowatego tłumu, który zmierza do oddalonej o 200m strefy kibica. Stoją trochę na uboczu, brakuje im wyraźnie jakiegoś bodźca, żeby wpaść w ten "pilkoszał". Grupka wystrojonych od stóp do głów kibiców pokrzykuje: kto wygra meeeeeeeecz?!!!


Polskaaaaaaaa!!!! Gardłowy, ochrypnięty ryk urzędasa w garniaku, otulonego flagą -  rozdziera ulicę.

Wracam do domu. Czeka na mnie wymalowana córka. Biało-czerwone paski na twarzy ma też lalka Barbie.

***

Wszystkim nam brakowało tego, co dzieje się na ulicach miast. Narodowego zrywu, dumy, radosnego, kiczowego święta.

Dla mnie to nie jest święto piłki nożnej. Ta mniej mnie interesuje. Owszem, oglądam mecze i nie potrafię kryć emocji. Ale emocje, to nie przez piłkę. To przez to, że to wszystko dzieje się w Polsce. Że można już autostradą do Berlina. Że od września można lecieć w świat z Modlina. Prawda, na Euro nie zdążyli. Ale jest tyle innych cudownych rzeczy. Ci ludzie na ulicach. Te flagi. Ta atmosfera, to, że wszyscy tak mocno trzymamy kciuki za Polskę. Ta duma, że ceremonia otwarcia była taka śliczna. Ta magiczna pierwsza bramka.

Polacy! Polska już wygrała mecz o wszystko! Bez względu na wynik dzisiejszego meczu! To wielkie święto kibiców jest tu, u nas, na naszych murawach grają największe gwiazdy futbolu, na trybunach zasiadają ich seksowne i sławne partnerki oraz przedstawiciele europejskiej arystokracji.

Za godzinę rozpocznie się kilkadziesiąt bardzo ważnych minut i tak gorąco życzę piłkarzom i nam wszystkim wygranej Polski. I tak bardzo martwię się, że jutro idąc do pracy nie zobaczę już tylu koszulek i barwnych polików. Bez względu na wszystko cieszmy się ze wszystkiego co udało się zrealizować i z fantastycznej atmosfery, która towarzyszyła nam ostatnie dni.

Wszystkim kibicom życzę wspaniałych emocji, a wszystkim Polakom życzę wygranej "Naszych"!!!



Ciastka "Bolek i Lolek" - link tu-klik.

A ja... widzę ten potencjał Polaków i ich chęci do demonstrowania dumy narodowej i patriotyzmu. Odnotuję to w pamięci. Może w tym roku uda mi się namówić więcej osób do akcji biało-czerwonej i do świętowania Dnia Niepodleglości z niespotykanym rozmachem...

środa, 30 maja 2012

Zwolnienie. Sałatka ze szpinaku, orzeszków pini i mięty Jamiego Olivera.



Czasem tak jest, że silny przypływ energii popycha nas ku realizacji rozmaitych planów, napędza do działań, po czym nagle się kończy - pozostawiając człowieka w chaosie, w środku spraw niezałatwionych, z nawarstwionymi zaległościami, kłopotami rodzinnymi i bałaganem...

Ostatni miesiąc był dla mnie bardzo ciężki. Nawet cieszę się, że się kończy, a na najbliższe dni planuję zwolnienie, wyhamowanie, podleganie rytuałom dla ciała i duszy. Przeglądanie ukochanych, lekko zakurzonych książek kucharskich. Pod kołdrą w łóżku. Kiwanie głową, gdy wzrok zatrzyma się na tych stronach z zagiętymi rogami (do zrealizowania) lub tych z namazanym ołówkiem "ptaszkiem", co oznacza, że już kiedyś je przyrządziłam.



W szczególności zapamiętałam sałatkę Jamiego Olivera, która od wydania jego ostatniej książki jest na mojej liście "do zrobienia". Jak tu go nie kochać? Kilka pysznych składników, kilka minut roboty, kilka minut niebywałego szczęścia i wspaniałego smaku...



LETNIA SAŁATKA Z MŁODEGO SZPINAKU, ORZESZKÓW PINII I MIĘTY

Przepis Jamiego Olivera, z moimi modyfikacjami.

Dla dwóch osób:
  • 100 g liści młodego szpinaku
  • 50 g orzeszków pini
  • 1 niepełna łyżka octu balsamicznego
  • łyżka oliwy
  • łyżka soku z cytryny
  • pół ogórka
  • garść świeżych liści mięty (dowolna odmiana, już nie pamiętam, jak się nazywa ta, której użyłam!)
  • kilka suszonych pomidorów w oleju




Szpinak bardzo dokładnie opłukałam i osuszyłam. Orzeszki uprażyłam na rumiano na patelni i odłożyłam do ostygnięcia. W misce wymieszałam sok z cytryny, ocet, oliwę i dosypałam trochę soli i mielonego pieprzu. Dodałam orzeszki. Szpinak, miętę i suszone pomidory pocięłam nożyczkami na wąskie paski, ułożyłam na wierzchu dressingu. Ogórka obrałam i pokroiłam w półplasterki. Wszystkie składniki wrzuciłam do miski i pod sam koniec, tuż przed podaniem, porządnie wymieszałam.



Sałatka najlepiej prezentuje się na płaskim, sporym talerzu. Trzeba ją zjeść dość szybko, zanim delikatny szpinak nasiąknie dressingiem.


czwartek, 24 maja 2012

Ja też! Tarta ze szparagami, parmezanem i jajkami.




- Ja też!

Czy macie w swoim otoczeniu, osobę, która, cokolwiek nie powiecie - odpowiada: Ja też?!

Ja też :) Zaskakujące, jak pewne zbieżności poglądów, opinii, zainteresowań - mogą wywołać ogromnie różne reakcje. Czasem to bardzo irytuje. Czasem jest zwyczajnie nudne. A czasem - bardzo kręci! Bez względu na płeć i wiek - krążymy wśród dziesiątków spotykanych ludzi i w tym misz maszu napotykamy osoby nam podobne.

Przyjemnie jest mieć kogoś kto rozumie, łapie w lot nasze żarty, podteksty i niedopowiedzenia, z kim można się porozumieć niemal bez słów. Z kim można chichotać, kto śmieje się tak samo głośno i często i tak samo łatwo nawiązuje kontakty. Przyjemnie wreszcie zrozumieć, że samemu nie jest się nadekspresyjną, niemożliwą gadułą, ocierającą się o krawędzie błazeństwa! Przyjemnie jest zobaczyć na własne oczy: jest nas więcej! Mieścimy się w normie, a nie na społecznym marginesie!

Zapewne wielu jest ludzi, którzy nie lubią kotów, mogą przyjąć hektolitry sosu sojowego, wiele kobiet, które uważają, że Dr House jest seksowny. Co jeszcze wyznacza to podobieństwo poglądów, charakterów, co warunkuje dobre samopoczucie w towarzystwie drugiej osoby? Może to jakieś ulotne substancje, może to jakieś fale o zbliżonej częstotliwości, bo przecież często używa się takich paranaukowych metafor, jak: między nimi jest chemia, nadają na tych samych falach.

Tego nie wiem. I choć ciągle mam ochotę odnotowywać kolejne podobieństwa - nie zagłębiam się bardziej w temat. Cieszę się, że miałam szansę spotkać aż kilka takich osób. Bratnich dusz, dzięki którym każdy aspekt życia, jak szkoła, praca, wychowanie dzieci - staje się łatwiejszy.



Czasem zdarza się moment ogromnego niedowierzania:

- To było z Monty Phytona, nie pamiętasz?
- Nie. Nienawidzę Monty Phytona...
- Nie...? Jak to?!
- Cóż... czymś musimy się przecież różnić :)


dla wszystkich bratnich dusz, które przepadają za szparagami - tych zapewne jest wiele!

TARTA ZE SZPARAGAMI, PARMEZANEM I JAJKAMI

Przepis z książki "Tarty. Słodkie i pikantne", wyd. MUZA S.A.,  z moimi modyfikacjami

  • 100 g masła
  • 175 g serka kremowego (Philadelphia, Piątnica, Turek)
  • 1,5 szklanki mąki
  • szczypta soli
  • kilkanaście łodyg szparagów (według książki 175g)
  • 2 żółtka
  • 3 całe jajka (według książki 5 całych jajek)
  • garść parmezanu
  • szklanka śmietanki 18% (według książki 12%)
  • sól i pieprz

Z masła, mąki i serka z solą zagniotłam ciasto i odstawiłam do lodówki na pół godziny. Następnie wyłożyłam ciastem naczynie do pieczenia tarty (może być tortownica, lub każde inne żaroodporne naczynie), na wierzchu ciasta położyłam arkusz papieru do pieczenia i wysypałam suche ziarna fasoli. Piekłam w 175C przez ok. 25 minut.



Szparagi zblanszowałam kilka minut w osolonej wrzącej wodzie i odcedziłam. Przełożyłam na upieczony spod tarty. 3 jajka delikatnie rozbijałam na spodeczek (po jednym) i delikatnie przekładałam na szparagi. 2 żółtka wymieszałam ze śmietanką i parmezanem, doprawiłam solą i pieprzem, przelałam na powierzchnię szparagów i jajek. Tartę zapiekałam jeszcze kolejne 15-20 minut, aż jajka się zestalą.

Najlepiej smakuje na ciepło!




Dodaję do akcji: Czas na piknik!

Czas na piknik

oraz: Sezon na szparagi.

Sezon na szparagi

sobota, 19 maja 2012

Diagnoza suszarki, coś prostego i imbirowa lemoniada



Dawniej ogromnie zazdrościłam kobietom, które są na tyle piękne, że wstając z łóżka nie muszą nic robić poza umyciem zębów i przejechaniem włosów grzebieniem.

Teraz wiem - że takie kobiety nie istnieją! :)

Każda, którą znam, przyznaje się do choćby kilku codziennych czynności upiększających, jak układanie włosów czy makijaż.

Czemu to robią? Bo chcą być inne, bo zazdroszczą sobie nawzajem, bo nie wieżą, gdy facet mówi, że najpiękniejsze są bez makijażu. Z tą zazdrością to skupię się na włosach - brunetki rpozjaśniają, blondynki przyciemniają lub kombinują z rudym, te z kręconymi - prostują, te z prostymi - kręcą i tak to się toczy: dzień w dzień, hektolitry pianek do włosów i kilowatogodziny energii elektrycznej ciągną suszarki i prostownice/lokówki, po to, byśmy mogły osiągnąć upragnione fryzury. Rzadko osiągamy. Ale uparcie dążymy.



Dążę i ja! Prostuję, a jak! Dzień w dzień mam kilka minut sam na sam: ja i moja suszarka. Ubiegłego lata ścięłam dobre kilkanaście centymetrów pokręconech włosów i poprosiłam o prostego, asymetrycznego grzybka :) Taka fryzura zobowiązuje, trzeba włosy prostować i koniec. Udaje mi się osiągnąć całkiem niezły efekt i wreszcie po wielu, wielu latach - jestem zadowolona ze swojej fryzury. Dlatego zrozumiecie moje przerażenie, kiedy zwierzę się, że ostatnio moja suszarka coś pomrukuje, trzeszczy i dziwnie się zachowuje! Pochrząkuje i podmuchuje w taki dziwny sposób, a objawy są tak nieytpowe, że z diagnozą kłopoty mógłby mieć nawet Gregory House! To z pewnością zawiły przypadek. Strajk suszarki to dla mnie, osobiście, coś strasznego! Tymczasem moje dążenia to coś prostego! Coś najprostszego, prostego jak struna! Prosta, niepokręcona głowa. Wolna od zawijasów!



Traktuję teraz moją suszarkę bardzo podejrzliwie, właściwie to przestałam odnosić się do niej czule, mamy takie ciche dni.

- Nie rób mi tego! - myślę. Nie teraz, kiedy odkładam na nowy obiektyw, maszynkę do lodów i mnóstwo innych ważnych rzeczy.

Ale nie wiem, co ona o tym wszystkim myśli. Może znudziło jej się wieczne robienie czegoś prostego. Może chce zrobić coś całkowicie odjechanego. Odwalić jakiś niespodziewany numer. Nie wiem. Z rosnącym niepokojem czekam na finał. Gdy suszarka nagle zastrajkuje - będę musiała popaść w totalny i nieprzewidywalny eksperyment fryzurowy - obecna długość jest wyjątkowo niełaskawa dla loków...

Tymczasem...

Lubicie lemoniadę...?



LEMONIADA Z MIĘTĄ I IMBIREM
  • 750ml wody gazowanej
  • 2 cm korzenia imbiru, obranego
  • 1 łyżka cukry trzcinowego
  • 1 cytryna/limonka
  • garść świeżych listków mięty
  • spragniony organizm
  • do dekoracji:
  • kwiatki nazbierane "dla mamusi" przez córeczkę, w drodze powrotnej z przedszkola





Woda musi być schłodzona w lodówce. Przelewam ją do dzbanka, lub w opcji na wynos - do szklanej butelki. Dodaję cukier, ostrożnie, bo całość może baaaardzo bulgotać i wypływać z butelki. Cytrynę kroję na pół, z jednej połowy od razu wciskam sok prosto do butelki, a drugą połowę kroję w plasterki i nastęnie mniejsze kawałki i wkładam do butelki. Pora na posiekane plasterki imbiru. I postrzępione listki mięty. Całość dobrze wymieszać i ponownie schłodzić. Najlepiej - parę godzin, żeby nabrała mocno imbirowo-cytrynowego smaku. Gotowe!






dodaję do akcji: Czas na piknik
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...