Jestem w domu... jeszcze parę tygodni temu nie mogłam patrzeć na ściany pomazane kredkami, ubrudzone śladami łap mojego psa, poobijane od ciągłego przesuwania krzesła. Wchodziłam do domu i widziałam ogrom zniszczeń i okaleczeń, których zaznał w ciągu ostatnich miesięcy i bardzo mi to przeszkadzało. Wystarczy jednak na trochę wyjechać, żeby zatęsknić za każdym szczegółem i uznać swoje mieszkanie za najcudowniejszy zakątek :)
Pamiętacie, że od początku istnienia tego bloga narzekam na rutynę?! Chyba szykuje się jakaś mała rewolucja, bo ostatnie tygodnie były totalnym wywróceniem do góry nogami mojego poukładanego grafiku, wybiciem z rytmu, i okazuje się, że osobą, która najbardziej tęskni za przewidywalnym schematem dnia, przestrzeganiem pory spacerku, obiadu i drzemki ... jestem ja!!!
Dzieci mają się świetnie, mimo, że od końca maja kilkukrotnie zmieniły miejsce, nigdzie nie "zagrzewając się" na dłużej niż kilka dni. A ja jestem rozdrażniona, zmęczona i płaczliwa... może to jakiś nasilony pms, a może ta przeklęta rutynka jednak ułatwia życia głównie mamuśkom a nie pociechom. Tak, wyszło wszystko na jaw - jestem znerwicowaną mamuśką i okazało się to właśnie teraz! To ja przeżywałam, że nie mam gdzie podgrzać słoiczka, że przez żuwaczki moich dzieci przemieliło się tyle śmieciowego żarcia, że wszystko było nieregularnie i nie tak jak "zazwyczaj". Z tego wszystkiego nie byłam zdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji i zamieniłam się w potworka. Teraz spokojnie sobie powrócę do znienawidzonej, ale koniecznej dla mojego zdrowia psychicznego "normy" :) co również oznacza codzienny, kojący rytuał gotowania i aktualizowanie bloga.
Na początek jeszcze danie z przed urlopu Kacpra (na pewno zamieszczę kilka postów o tym gdzie byliśmy i co polecamy). Pożyczyłam od szwagra, który wspaniale gotuje, ale niestety nie prowadzi bloga kulinarnego, książkę Brytyjki, mieszkającej w Toskanii - Valentina Harris, "Recipes from an Italian Terrace". Pełno w niej wspaniałych przepisów, powiedziałabym, że dla bardziej zaawansowanych w kuchni wloskiej. Nie ma tam przepisów na podstawowe pasty i pizzę lub risotto, ale na owoce morza, warzywa w roli głównej i dania mięsne, które przez laików nigdy nie byłyby uznane za włoskie, a jednak w niektórych regionach są to potrawy tradycyjne. Mi od razu przypadł do gustu przepis na smażone pulpeciki:
CYTRYNOWO-MIĘTOWE KULKI MIĘSNE
- 0,5kg mielonego mięsa*
- 100g świeżo utartego suchego pieczywa
- 50g parmezanu
- skórka z całej cytryny
- sok z połowy cytryny
- pół szklanki wody
- 2 jajka
- 50g zwykłej bułki tartej
- kilka listków mięty**
- sól, pieprz
- olej do smażenia***
*Valentina podaje, że z mięs najlepsza będzie cielęcina lub wołowina, można jednak użyć też drobiowego i wieprzowego mięsa. Ja zrobiłam kulki z cielęciną
**w oryginalnym przepisie była natka pietruszki, jednak spróbowałam zamiast tego zrobić z miętą i wyszło wspaniale. Myślę, że z jagnięciną mięta smakowałaby jeszcze lepiej.
***użyłam oleju słonecznikowego, bo taki akurat miałam, ale rzepakowy chyba byłby lepszy.
Mięso wymieszałam ze wszystkimi podanymi wyżej składnikami i długo wyrabiałam rękoma - bułka tarta z wodą mogą się skleić i wówczas nie "dostaną się" tam przyprawy. Uformowałam kulki wielkości orzecha włoskiego i smażyłam w głębokim tłuszczu. Po smażeniu kładłam kuleczki na ręczniku papierowym, żeby odsączyć trochę tłuszczu. Najlepiej smakują lekko ciepłe, bo w tych bardzo gorących, dopiero co usmażonych nie czuć tak dobrze mięty. Oczywiście pyszne są też na zimno :)
Założę się, że pyszniutkie, bardzo podoba mi się przepis i połączenie smaków.
OdpowiedzUsuńmmmm chyba zrobie dla mojego Bąbla
OdpowiedzUsuńMięso z nutą cytryny i mięty? Wchodzę w to! Zwłaszcza, gdy są podane w tak uroczy sposób :)
OdpowiedzUsuńSmakowicie!
OdpowiedzUsuńwyglądają smakowicie i ...pracochłonnie ;-) takie maleńkie...
OdpowiedzUsuń