Ok, teraz jej kolej… Uff…
Wyraźnie zdenerwowana wyszła na środek sali. Spojrzała po wszystkich obecnych,
wyraźnie obawiając się oceniania. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki wdech… Nazywam
się Małgosia i jestem oszustką. Przychodzę na te spotkania od niedawna. Nie
oszukuję już 29 dni. Moja historia jest typowa. Miałam dwadzieścia kilka lat
kiedy wyszłam za mąż. Potoczyło się szybko, pierwsze dziecko, córeczka (wyjmuje
z kieszeni zdjęcie, przez salę przetacza się serdeczne westchnięcie kilkunastu
osób). Rok później zaszłam w drugą ciążę, urodził się synek (drugie zdjęcie,
kilka nieśmiałych braw).
Nie pracowałam. To znaczy
zawodowo. Tak, tak to się mówi, siedziałam w domu. Bardzo poświęcałam się
dzieciom. Przeczytałam mnóstwo lektur, artykułów, materiałów naukowych,
dotyczących żywienia, wychowania, pielęgnacji. Chciałam być doskonałą mamą.
Trochę doskwierała mi samotność. Z dziećmi w domu to jest trochę tak, że nigdy
nie jesteś sama, ale jednocześnie cholernie samotna… (uśmiechnęła się blado, a
kilka kobiet z przejęciem pokiwało głowami).
Czułam taką trochę porażkę,
trochę rozczarowanie, bo często chciało mi się płakać, a inne mamy, które
spotykałam na placu zabaw, mówiły tylko o tym jak jest cudownie, jak
wprowadzają w życie wszystkie rady z tych mądrych książek.. (oczy trochę się
jej zaszkliły, więc włożyła rękę do kieszeni i zaczęła nerwowo ugniatać
chusteczkę do nosa). Chciałam się inspirować tymi doskonałymi matkami. Odkryłam
w sieci mnóstwo blogów „parentingowych”. Na początku był szał, zachłyśnięcie,
entuzjazm… (chwila przerwy… kilka szybkich nerwowych wdechów).. ale potem..
przyszło poczucie klęski!
(Przyspieszyła, poczuła, że teraz musi to z siebie
wyrzucić). Nie mogłam się nadziwić tym wszystkim zdjęciom, matki, które mają
czas, energię i możliwości, żeby prowadzić po dwa-trzy blogi, w tym
modowo-szafiarskie, a ich stroje, figury, makijaże…?! A te mamy-dobre rady,
których rozkoszne malce jawią się na zdjęciach z ochotą wcinając warzywa,
których nazw do niedawna wcale nie znałam? Przeżywając porażki przy każdej
czynności pielęgnacyjnej, żywieniowej, mając permanentnie siki na podłodze,
podarte ubranka po powrocie z placu zabaw, dzieci, które podrastają i zaczynają
trochę pyskować… widziałam te uśmiechnięte mamusie i ich cudne, zadbane i
grzeczne dzieci.
A potem już się zaczęło. Było tak:
ugotowałam coś tak potwornie zdrowego, że już w czasie szykowania posiłku to
była ekstaza, jak wspaniale to wpłynie na zdrowie, zachowanie, inteligencję i
długowieczność mojego dziecka. Postawiłam talerzyki na stole. Dzieci z
zainteresowaniem zajrzały. A ja „Pstryk”. Focia. Dzieci spróbowały po odrobince
i zgodnie odmówiły spożycia. Nie zniechęcona, focię wrzuciłam na fb… innym
razem „pstryk”. Na placu zabaw. Podbiegli do siebie i tak słodko przytulili…
Ooooo.. jakie to było urocze. Focia wstawiona na fb, akurat w momencie, kiedy
jedno ugryzło drugie tak mocno, że siniak nie schodził przez tydzień. Nie
szkodzi. Na fb widać, że się tak bardzo kochają..
Był jeszcze aspekt tych
niedzieciatych znajomych. Takich, którzy nie mogą zrozumieć dwudniowego doła,
bo moje dziecko nie siusia do nocnika, nie mówi „R”, nie chrupie surowego
selerka naciowego, a w towarzystwie głośno klnie... a ja.. naprawdę nie wiem
skąd się tego nauczyło! Tzn… może wiem.. ale ja tego nie uczyłam, ono po prostu
usłyszało, co krzyknęłam, kiedy rura od odkurzacza spadła mi na stopę, i tak
się utrwaliło…). No więc ci niedzieciaci… z ich fb wynika, że każdy weekend
spędzają na kite, wake, wspinaczce albo cross-owej wycieczce rowerowej. Chodzą
do kina i prowadzą bujne życie towarzyskie.. Są przeszczęśliwi, mają super
prace, spełniają się w każdym możliwym aspekcie życia.
A ja… byłam mamuśką, z lekką
nadwagą i bez pracy. A moją pasją był blog o gotowaniu, co każdy traktował z
lekkim politowaniem. Nawiasem mówiąc na blogu było pełno dowodów moich porażek,
rozlanych sików, nie dojedzonych zupek, frustracji … nic dziwnego, że z czasem
tego bloga zaczęłam nienawidzić…
(Teraz kilka łez spłynęło jej po
twarzy).
No i tak.. więc tych „oszukanych”
zdjęć było coraz więcej. Poszłam do pracy. Dużo stresu, nowy tryb życia, a jak
się trochę schudnie, to człowiek tak od razu chciałby się pochwalić. „Pstryk” i
Focia na fb. Ale taka, gdzie wyglądam bardzo korzystnie, oczywiście. Wyjście,
po pracy, na drinka z nowymi koleżankami.. „Pstryk” i focia. Praca, nowa
sytuacja, nowe możliwości, nowi znajomi. Ale jednocześnie zmęczenie, kłótnie z
mężem. Kłopoty ze snem. Problemy rodzinne.. Nie szkodzi. Bo przecież pierwszy
raz od porodu córki mam czas dla siebie i na swoje pasje. Pstryk. Pstryk. Pstryk.
Festiwal muzyczny. Samotna podróż do Stanów na trzy tygodnie. Drink z
przyjaciółkami. I następny. Och, no i największe oszustwo.. zdjęcia z gitarą.
To wygląda tak profesjonalnie, a w rzeczywistości umiem zagrać ze dwie piosenki
i chwycić kilkanaście akordów. Ale kto ze znajomych to zweryfikuje.. z
większością nie widuję się od lat. Gromadzę „lajki” jako dowody swojej
wartości. Jako świadectwo mojego ciekawego i zróżnicowanego życia, pełnego
pasji, przyjaciół.
Aż nagle… (kilkanaście łez płynie
po szyi, po dekolcie)… telefon od przyjaciółki, która widzi moje dzieci, moje
potrawy z bloga, moje podróże, imprezy i festiwale, i mówi: Jak ty to robisz.
Że tak wyglądasz, że masz na to czas, chęci. Że wszystko planujesz i
ogarniasz.. A ja..jestem do niczego.. beznadziejna, nieudacznica, nudna kwoka, która
nie ogarnia…
To było jak spoliczkowanie. (Dłuższa
przerwa. Nerwowo przygryzła dolną wargę, przymknęła powieki wyciskając z nich
kolejne łzy).
Nie chcę już więcej być w tym
nałogu. Potrzebuję grupy wsparcia. Moje życie to równowaga wysokich wzlotów i
bolesnych upadków. Ale tej równowagi nie było. Bo jak się żyje w oszustwie,
kwestionując naturalne i potrzebne ciemne strony… to… rozumiecie…? To tyle, o
mnie..
***
Gromkie brawa??? A może drwiny i
szyderstwa, wygwizdanie…?
Czy Ty też oszukujesz….?
Jeśli – jak ja – potrzebujesz wsparcia...
You are Welcome! :)
wkrótce znów tradycyjne wpisy i przepisy. Wzbogacone o zdjęcia bałaganu, który zawsze temu towarzyszy...