Mój piękny Synek skończył wczoraj dwa latka!!!
Bardzo trudno jest mi w to uwierzyć i naprawdę nie wiem, kiedy to minęło...
Za dwa miesiące Mela skończy 4 latka i tak to się toczy, mija, upływa - nie wiadomo kiedy, jak i gdzie!
Ostatnio intensywnie rozmyślam o tym, jaką jestem mamą. Jedyną i najlepszą dla moich dzieci - nie mają innej i nie umieją jeszcze porównać mnie z mamami rówieśników. A to kiedyś nadejdzie....
Na razie - jako mamę - mogą oceniać mnie rodzice, teściowie, przyjaciele, inne mamy. Nie boję się tego jak w przyszłości ocenią mnie dzieci, bo sama dobrze się oceniam. Są wzloty i upadki w byciu super mamą. Czytam kilka blogów innych mam i czasem czuję się trochę gorsza, trochę się tłumaczę w myślach, a to przed nimi, a to przed samą sobą, nawet teraz w tej chwili. W końcu jednak górę bierze zdrowy rozsądek. Bo bardzo łatwo jest napisać, mając półtoraroczne dziecko, że trzeba zawsze dotrzymywać obietnic. Że nie wolno nigdy skłamać. Że dziecko trzeba szanować, reagować na jego potrzeby, pomóc mu zrozumieć emocje. Bardzo łatwo jest napisać poradnik dla rodziców, samemu mając odchowanych nastolatków. Napisać, że dzieci poniżej trzeciego roku życia nie powinny oglądać telewizji wcale, a powyżej - tylko pół godziny dziennie. Że rodzic te pół godziny powinien wtedy spędzić z dzieckiem oglądając wspólnie i tłumacząc wszystkie elementy projekcji. Bardzo łatwo jest piętnować innych rodziców, inne mamy, nawet niezamierzenie, pytając: "Już nie karmisz? Tylko cztery miesiące?!" i kiwać głową z dezaprobatą.
Kiedyś takie same deklaracje padały z moich ust, formułowałam je w głowie, starałam się zakodować, zaprogramować swój umysł na takie działanie. Pisałam o tym nawet tu, niecałe dwa lata temu. Mając dwuletnią dziewczynkę i kilkumiesięcznego chłopczyka czułam się taka mądra i doświadczona. Bo to wszystko wydaje się takie proste, kiedy ma się roczniaka. Nawet dwulatka, ale jedynaka. Ale teraz już milczę, przestałam się wyrywać przed szereg z głoszeniem hipotez. Wszystko się zmieniło, odkąd Wojtuś podrósł. Myślę, że dalej jestem cudowna, jako mama. Choć zdarza mi się nie dotrzymywać obietnic, zdarza mi się jakieś oszustwo, zdarza mi się wiele niedoskonałości. Bo inaczej bym zwariowała. Bo mam dwójkę urwisów i wiele innych obowiązków na głowie. Bo rezolutna czterolatka nieustannie próbuje coś ode mnie wyegzekwować. Bo uczę się jej nie ulegać, ale nie zawsze się da...
Ale jest wiele innych powodów.
Bo wiem, że mi też należy się szacunek, zrozumienie i pomoc w klasyfikowaniu emocji. Wiem, że tego też moje dzieci muszą się nauczyć. Ja jestem pierwszą osobą, z którą muszą się nauczyć socjalizować. Wyczuwać moje emocje i uczyć się uszanować moje złe samopoczucie. Mam prawo mieć zły humor podczas PMSu, mam prawo obiecać, a potem się rozmyślić. Mam prawo strzelić focha. I dobrze mi z tym. Dzieci też mogą się za to na mnie obrazić. Poza tym dobrze wiem, że mamy, które na własnych blogach wydają się doskonałe, niekoniecznie są takie w rzeczywistości na codzień. To trochę tak jak z blogami kulinarnymi - coś może pięknie i apetycznie wyglądać na zdjęciu, a w rzeczywistości być całkiem słabym daniem, obrobionym i podkolorowanym w komputerze...
Czy Wy staracie się używać Photoshopa w samoocenie? Jakim jestem ojcem, bratem, siostrą wnuczką? Czy opisanie siebie na blogu sprawiłoby Wam trudność, kłopot? Odsłaniam przed Wami najczarniejsze strony mojego macierzyństwa. Ale nie czuję się przez to upokorzona, tylko mocniejsza - w końcu czarne strony istnieją w życiorysach każdego z nas.
W macierzyństwie najcudowniejsza jest ta energia, która bez żadnego wysiłku i poczucia poświęcenia pozwala się nieustannie starać. Tak lekko i z łatwością. Staram się bardzo, bardzo, bardzo. Kocham nieprzytomnie. I jak patrzę wstecz - czuję radość, dumę i satysfakcję. Jestem super-turbo-mega-naj-cudowniejszą mamą :)
Poniżej Wojtusiowy Tort Urodzinowy... Trochę podkolorowany, wygląda zdecydowanie lepiej niż smakował :))) przy okazji wrzucę przepis. Zdradzę tylko, że masa na zewnątrz nazywa się Swiss Meringue Frosting...
P.S. Jedno co na pewno mogę stwierdzić, mając dwulatka i prawie czterolatkę - że da się wychować dzieci bez klapsów i jakiegokolwiek bicia. Tego również nie wiedzą mamy roczniaków. Nie mogą przewidzieć tych wszystkich sytuacji, które nadejdą przez najbliższe lata. Ja już wiem i chociaż czasem bezsilność i frustracja i całkowite fiasko wychowawcze aż paraliżuje - dałam radę, poznałam inne sposoby i czuję ogromną ulgę. A z drugiej strony... kto wie, co jeszcze przede mną. Może jednak nie powinniśmy deklarować "Nigdy tego nie zrobię" tylko "Dołożę największych starań, żeby nigdy tego nie zrobić"...?