piątek, 27 stycznia 2012

Przelicznik... Zupa-krem z papryki, marchwi i pomidorów.



Nigdy nie byłam dobra z matematyki. I z fizyki. I z chemii... najbardziej ze wszystkiego nienawidziłam przeliczania stężeń, masy molowej i innych okropnych działań. Czuję panikę na myśl, że wyładowała mi się komórka, i być może będę musiała policzyć coś w pamięci.

Są jednak sytuacje, w których każda kobieta potrafi liczyć szybciej, od tego komputera, którego jeszcze żaden człowiek nie ograł w szachy.

Np. gdy mierzymy piękną sukienkę, a na metce podana jest cena, a obok naklejka z info "-30%". Cenę po przecenie obliczamy w ułamkach sekund. Dodatkowo w kolejnych ułamkach przeprowadzamy działanie odejmowania:

stan konta - cena sukienki - rachunek za komórkę = kupuję!

Są tez takie obliczenia, które sprawiają nieco więcej kłopotu, zwłaszcza matkom. TEN rodzaj obliczeń jest jak koszmar nocny, który nawiedza nas regularnie i nie chce odejść... Pierwszego dnia pracy poznałam ojca czwórki dzieci. To mną wstrząsnęło! Może nie powinno mnie to wcale ruszyć. A jednak zrobiło wrażenie na urobionej mamuśce "zaledwie" dwójki! Próbowałam przekładać swoje sytuacje życiowe i umieszczać je w realiach: my + czwórka... wyobrazić sobie wakacje, zakupy, zwykły dzień. Liczyć czas, miejsca w samochodzie, miejsce na łóżku i kanapie, liczbę rowerków, hulajnóg, lalek, samolocików i piłek... ubrań do prania, porcji do gotowania, zebrań w szkole do zaliczenia... porównać swoją dumę i miłość, radość, satysfakcję, frustrację, gniew, zmęczenie. Poczucie bezpieczeństwa, towarzystwa i opieki na starość... Każde z obliczeń tych nieprzeliczalnych wartości przerażało mnie coraz bardziej. 



Przez tych kilkanaście dni, sen-koszmar z zadaniami obliczeniowymi powracał już wielokrotnie... Siedziałam w sali szkolnej, podczas klasówki z matematyki... Widziałam kartkę z zadaniami. Które próbowałam kolejno rozwiązać. Za każdym razem rozwiązywałam trzy zadania, po czym rozlegał się dzwonek. Pani zabierała moją pracę, a ja czułam ogromny wstyd i niepokój, bo wiedziałam, że na samym dole było jeszcze jedno zadanie! Nie poznałam nawet jego treści... Uczucie strachu i niepewności było nie do zniesienia!

Jednak pewnego dnia... Poznałam treść ostatniego zadania. I ogarnął mnie spokój... oto lista zadań:

Zadanie 1:
Małgosia Kacper, Mela i Wojtuś do zrobienia jajecznicy na śniadanie potrzebują 10 jajek. Ile musi kupić rodzina z czwórką dzieci?

Odp: Myślę i myślę i nie mogę podać wyniku! Dobra, zaryzykuję: 15?

Zadanie 2
Małgosia i Kacper wybierają się do supermarketu. Biorą dwa wózki sklepowe, w każdym sadzają po jednym dziecku. Ile wózków potrzebuje rodzina z czwórką?

Odp: Nie, to zbyt łatwe! Chociaż, przeczytajmy raz jeszcze, może tu jest coś podchwytliwego?! Ok, potrzebują czterech wózków, chyba, że posadzą po dwójce dzieci do jednego...


 
Zadanie 3
Małgosia i Kacper potrzebują 2 godzin na kąpiel, przebranie w piżamki, czytanie książeczki i uśpienie dwójki dzieci. Ile czasu potrzeba, by te czynności wykonać przy czwórce?

Odp: Chwileczkę! Tutaj na pewno jest coś podchwytliwego! Chyba coś da się wyciągnąć przed nawias, powtórzyć niektóre działania! Na pewno przy czwórce da się wszystko zmieścić w tym samym czasie, ale zmęczenie materiału i wyczerpanie organizmu trzeba podnieść do kwadratu! Tak to pewnie będzie jakoś tak. Potem jeszcze pewnie trzeba wprowadzić jakieś wariancje z powtórzeniami, ale nie można się zgubić, bo przecież nie chodzi o to, by powtórzyć dwukrotnie kąpiel jednego, tego samego dziecka. Tak, tak, działanie trzeba rozpisać na drugiej kartce, bo tu już zbyt duży bałagan. Tu trzeba się wspomóc jakimiś teoriami z fizyki, np. teorią wszechświatów równoległych: mama ogarnia dwójkę, tata w tym samym czasie drugą dwójkę i tym sposobem oboje mieszczą się w dwóch godzinach, co nie odstaje zbytnio od innych rodzin!


 

Zadanie 3:
A na samym końcu kartki z zadaniami jest pytanie, którego wymowność wypełnia pustką mój umysł. Przestaję liczyć i kombinować. Milczę. Nie znam odpowiedzi. Tu nie ma wzoru, który pomoże mi wykonać niezbędne działania...

Czarne litery na białym tle kartki. Pod spodem puste miejsce do wpisania odpowiedzi. Co?! Dzwonek?! Już koniec klasówki?! Jeszcze nie skończyłam! Ale już wiem, że wbrew temu co zakładałam, wbrew wszystkiemu - nie dam razy teraz odpowiedzieć. Ani w najbliższym czasie. Pytanie pozostanie bez odpowiedzi, gdzieś w zakamarkach mojego umysłu. Nagląca prośba o odpowiedź będzie wracała, za każdym razem, gdy u przyjaciół urodzi się dziecko, za każdym razem, gdy Mela powie, że chce siostrzyczkę, a Wojtuś - braciszka. Już wiecie co to za pytanie?


Czy chcesz mieć więcej dzieci?


...................................................


ZUPA KREM Z PAPRYKI, MARCHWI I POMIDORÓW
  •  1 strąk papryki (czerwonej lub żółtej)
  • 2-3 średnie marchewki
  • 3 ząbki czosnku
  • 1 czerwona cebula
  • 2 łyżki oliwy
  • łyżka masła
  • puszka pomidorów krojonych
  • szklanka wody (chyba, że mamy rosół)
  • 2 łyżeczki bulionu w proszku bez glutaminianu sodu (lub szklanka rosołu)
  • sól, pieprz
  • opcjonalnie: 2 łyżki serka mascarpone, kilka listków bazylii


Gdyby nie gęste zupy-kremy - zapewne nie przeżyłabym zimy. Czy kiedyś przyznawałam się już do tego, że uspokajam się, gdy moje dzieci jedzą warzywa, a bardzo denerwuję, jak sam chleb i inne śmiecie? :) do takiej zupy można przemycić wszystko, dzieci zjedzą, a już sukces gwarantowany jak z You Tuba odpalam Tomka i przyjaciół :) Wiem, dzieci nie powinno się uczyć jedzenia przy bajce, bla, bla bla...

Cebulę i czosnek kroję byle jak i podsmażam na oliwie z masłem. Dodaję paprykę, umytą, bez gniazda nasiennego, też posiekaną jak leci - i tak wszystko będzie zmiksowane. Potem obrana i posiekana marchew, puszka pomidorów, woda i przyprawy. Gotuję ok. 25 minut. Potem wszystko miksuję, dodaję mascarpone i bazylię. Gotowe!




Jak ktoś chętny - to przeliczę składniki dla wielodzietnej rodziny!

Przepis dodaję do Ministerstwa zupy!

Ministerstwo Zupy

poniedziałek, 23 stycznia 2012

ŻONATY MĘŻCZYZNA. ORKISZOWE CIASTO MARCHEWKOWE.

To pozbawione logiki. To dowód ogromnej naiwności. To niezrozumiałe i nieoczywiste. Czy niewytłumaczalne? Nie wiem. Spróbuję wytłumaczyć... Wytłumaczyć, czemu tak dobrze, komfortowo, beztrosko - czuję się w towarzystwie żonatych mężczyzn!


Jak zawsze, gdy coś analizujemy,
jak zawsze, gdy coś planujemy,
jak zawsze - gdy w coś wierzymy - przyjmujemy pewne założenia...

Żonaty mężczyzna. To ktoś, kto na wstępie znajomości otrzymuje moją sympatię i zainteresowanie.
To ktoś, kto jest dla mnie potwierdzeniem reguł, według których żyję. To ktoś, kto pozwala mi podtrzymywać wiarę w wiele spraw, a ta wiara jest nieustannie podkopywana przez informacje dookoła.



To dla mnie osoba, którą kojarzę z samymi dobrymi cechami. Z miłością, przywiązaniem, cierpliwością, zdolnością do przebaczenia, skłonnością do zaczynania od nowa wiele razy. Ktoś, kto ufa drugiej osobie na tyle, by obiecać jej wspólne życie. Ktoś kto wkłada potwornie wiele pracy, by maszyna "związek" mogła funkcjonować. Ktoś, komu należy się podziw i uznanie...

 To dla mnie ktoś, przy kim czuję się swobodnie, bo nie spodziewam się podtekstów, dwuznacznych zachowań, trudnych i kłopotliwych sytuacji, napięć damsko-męskich. To ktoś, kogo stać na prawdziwy, bo bezinteresowny komplement. Słowa "Jakie masz ładne kolczyki" są całkowicie beznamiętne i skupione wyłącznie na uznaniu i zauważeniu ładnego przedmiotu u innej osoby.

To ktoś, kogo uważnie słucham i staram się wyłapywać i rejestrować każdą wzmiankę o żonie, każdy przejaw miłości, każdą oznakę dumy. Te słowa, zasłyszane przypadkiem lub w osobistej rozmowie - pozwalają kobietom związanym z kimś na stałe, wierzyć, że gdzieś w innym biurze, w innej kawiarni, lub podczas innego spotkania znajomych, czy przyjaciół, o nas również ktoś opowiada z przejęciem, czule, z tęsknotą.

Żonaty mężczyzna, a raczej żonaty, ciągle zakochany w swojej żonie mężczyzna to po prostu ktoś wyjątkowy i niezmiennie fascynujący!

To wreszcie ktoś, kto potrafi mnie ogromnie rozczarować... Nic tak nie boli, jak całkowite zaprzeczenie wszystkiemu co zakładam: słowa wyrażające zniecierpliwienie, brak szacunku, niepochlebne wypowiedzi. Okazywanie zainteresowania innym kobietom. Przejawy rozpadu związku.

Wiem, że związki powstają i rozpadają się. Wiem, że obie strony mogą zdradzać i krzywdzić się w nieludzki i trudny do zrozumienia sposób. Wiem, że nic, nawet przysięga - nie gwarantuje mi szczęścia w związku na zawsze. 


Dziś, kiedy mija 11 lat mojego związku, dobrze wiem, jak ogromną pracę włożyliśmy w to, by być szczęśliwą parą. Czuję ogromną wdzięczność, za szanse, cierpliwość, miłość i wsparcie, które otrzymałam. Właśnie dziś mężowie fascynują mnie jeszcze bardziej. Właśnie dziś wszystkim mężom kibicuję ze zdwojoną siłą!

_________________________________________________________________

ORKISZOWE CIASTO MARCHEWKOWE
 na podstawie przepisu Michael'a Smith'a z programu "Domowy Kucharz"
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklanka płatków orkiszowych
  • 1 szklanka brązowego cukru
  • 1 łyżka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • 1/2 łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
  • 2 jajka
  • 1/2 szklanki oliwy
  • 1 i 1/2 szklanki jogurtu naturalnego
  • 3 średnie marchewki, starte na tarce o drobnym oczku




Sypkie składniki mieszam razem, osobno jajka z oliwą i jogurtem. Do sypkich składników wrzucam tartą marchew, a potem wszystko mieszam razem z masą jajeczno-oliwno-jogurtową. Michael Smith sugeruje, że nie wolno zbyt dokładnie mieszać, bo ciasto będzie zbyt twarde.
Pieczemy w 190C, około 45 minut. Używam formy keksowej, ale w oryginale przepis jest na muffiny, zatem śmiało można piec w formie do muffinów z lub bez papierowych papilotek.


środa, 18 stycznia 2012

CONTRADICTION. Risotto z pieczoną papryką i mascarpone.



Niedawno pisałam, że gdy kobieta doświadcza zbyt wielu całkowicie sprzecznych odczuć naraz - często jedynym ujściem tych emocji jest płacz...

Niestety - czas powrócić do tematu! Tym razem w nieco innym kontekście...
Płacz jest dla mnie stanem przejściowym, ale rutynowym, ja i moje szlochy jesteśmy ze sobą związani, znamy się dobrze i utrzymujemy regularne stosunki.

Ostatnie dni to udręka i ekstaza, uwielbienie i irytacja, rozpacz i euforia, radość i żal, egoizm i empatia, duma lub brak wiary w siebie, usprawiedliwianie się lub silne wyrzuty sumienia... Wszystko to zmienia się i następuje po sobie w kompletnie nieprzewidywalnych sekwencjach. Zmiany następują tak błyskawicznie, że nawet najdoskonalsze urządzenie do monitorowania aktywności mózgu mogłoby ich nie wychwycić!

W wakacje wpadł mi w ręce wywiad z Kayah, w którym opowiadała o początkach swojego macierzyństwa. Mówiła, że kilka razy dziennie miała ochotę udusić swoje dziecko a następnie samej wyskoczyć przez okno. Zapewne sporo w tym przesady i odbiór tego tekstu miał być niedosłowny, jednak zawsze jestem pod wrażeniem, gdy ktoś ma odwagę powiedzieć publicznie o ciemnej stronie macierzyństwa, zmęczeniu, frustracji i kompletnej bezradności. Jak ja. Miłość do moich dzieci miesza się z niedowierzaniem do jakich intryg i scen histerii są zdolne. Poczucie wsparcia męża - z oskarżaniem go o ogromną niesprawiedliwość. Warto zastanowić się nad sprzecznościami, których doświadczamy choćby tylko jednego dnia. Przemęczony system, który otrzymuje przeciwstawne informacje, często zawiesza się, pracuje mniej wydajnie lub wariuje.
Jednym z pomyślnie zainstalowanych programów ogarniających awarie jest u mnie zdolność do wypłakania wszystkich nierozwiązywalnych sytuacji problematycznych.

Żal mi mężczyzn, którzy zapewne nigdy nie zrozumieją jak to możliwe, że na pytanie: "Czemu płaczesz?" nie pada odpowiedź, tylko wybucha jeszcze głośniejsza seria szlochania... Przecież wszystko musi mieć jakąś przyczynę. Przyczyna jest taka, że  płacz powszechnie uznawany za oznakę słabości, to dla mnie odruch, który chroni przed rzucaniem talerzami w ścianę, wypaleniem paczki papierosów, głośną awanturą lub jakimś gorszym szaleństwem. To oczyszczenie, które ma działanie konstruktywne, oczywiście do następnego nagromadzenia sprzeczności.

Wraz z pojawieniem się nowych obowiązków, aktywności i wielu zmian - mój system okazuje się mało wydajny. Czeka mnie wymiana oprogramowania i przeprowadzenie licznych aktualizacji.

Zakłócenia  spowodowane pracami nad utrzymaniem sprawności systemów i konserwacją sieci potrwają jeszcze kilka tygodni. To czas, który jest potrzebny, by moje dzieci uznały, że coś dzieje się od zawsze :) Teraz reagują wyjątkowo nieznośnie w odpowiedzi na nagłe zmiany, ale wkrótce zapomną, że kiedyś mama nie pracowała. Nowa rzeczywistość, przeciw której się buntują - to będzie dla nich norma. Wtedy mój system oczyści się z nadmiaru wrażeń i trosk ostatecznie, przynajmniej na jakiś (długi) czas i powróci do spokojnego funkcjonowania. Czekam na to! Już za kilkadziesiąt dni moje życie może być całkiem cudowne, poukładane i piękne!





RISOTTO Z PIECZONĄ PAPRYKĄ, BOCZKIEM I MASCARPONE
  • 2 duże papryki (użyłam czerwonych)
  • 50g masła (dałam jedną łyżkę od zupy)
  • 1 cebula (u mnie czerwona)
  • 2 ząbki czosnku
  • 250g ryżu do risotto
  • 1,5 l wody wymieszanej z bulionem w proszku (bez glutaminianu sodu)
  • 1 łyżka oliwy
  • 60g boczku wędzonego (użyłam włoskiej pancetty)
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • 5 łyżek mascarpone
  • 50g tartego parmezanu
  • sól, pieprz i szczypiorek, o którym zapomniałam :)





Papryki piekłam 15 minut w piekarniku nagrzanym do 200C. Po tym czasie elegancko zejdzie z nich cala skóra. Wtedy trzeba pociąć je na paseczki lub w kostkę - jak kto woli.
Cebulę i czosnek posiekałam, wrzuciłam do garnka z grubym dnem i zeszkliłam na maśle z oliwą. Dodałam 2/3 papryki. Potem wsypałam ryż i powoli wlewałam bulion. Zasady risotto nie zmienne - bulion dodajemy po jednej filiżance i mieszamy aż ryż całkowicie wchłonie poprzednią porcję bulionu, zanim wlejemy następną. Gdy ryż wchłonie cały bulion (u mnie trwa to ok15 minut), dodałam mascarpone, parmezan, sól, pieprz i zrumienioną pancettę (lub boczek). Na sam koniec, już po nałożeniu na talerz, dekorowałam pozostałą papryką i sporą ilością natki pietruszki. Moje uwielbienie do risotto wzrasta z każdym przetestowanym przepisem! Niestety jest bardziej praco- i czasochłonne od makaronu, ale warto poświęcić chwilę i przygotować je jak należy, bez pośpiechu i pamiętając o wszystkich wskazówkach.



Dla przypomnienia poprzednie przepisy na risotto:

Cytrynowe z selerem naciowym - kliknij tu
Szpinakowe z suszonymi pomidorami - kliknij tu

Dzisiejszy przepis na risotto znalazłam w książce Valentiny Harris "Recepies from an Italian Terrace" Valentiny Harris, której autorstwa "Cytrynowe kulki mięsne" tak mi smakowały latem...


czwartek, 12 stycznia 2012

Nominacje... Zupa z kasztanów i soczewicy



Styczeń to czas nominacji, podsumowań, rankingów ubiegłorocznych wydarzeń artystycznych, filmów. Jeszcze kilka (a może już kilkanaście) lat temu, z uwagą śledziłam nominacje Oscarów, nastawiałam budzik w nocy, by obejrzeć galę wręczenia nagród.

Zawsze zastanawiało mnie czemu wszystkie kategorie obejmują filmy anglojęzyczne, gdzie startować mogą filmy z wielu krajów (bo w wielu krajach mówi się po angielsku!), zaś na całą resztę, nierzadko świetnego kina, przydzielono jedną kategorię - film nieanglojęzyczny. Przykładowo, węgierski film, gdzie zagrali fenomenalni aktorzy, nie może startować w kategoriach scenariusz, aktor, kostiumy - może liczyć na uznanie w worku "film nieanglojęzyczny".

Nie śledzę już Oscarów, choć mój tata często tłumaczy na żywo transmisję z gali. Jeśli nie mogę spać w nocy, włączam na chwilę telewizor i słyszę znajomy głos :)

Gdybym mogła, sama zgłosiłabym kilka nominacji:

W kategorii najlepsza aktorka dramatyczna nominuję swoją córkę, za sceny pod tytułem "Mama, nie idź do pracy!!!". Moja córka ma niekwestionowany talent i poradziłaby sobie z graniem kilku postaci w jednym, tym samym przedstawieniu - tak szybko umie zmieniać maski (gniewną, obrażoną, zrozpaczoną), tembr głosu i tak doskonale wyczuwa emocje widza.

W kategorii najdłuższy pocałunek na ekranie nominuję siebie i swojego synka, za scenę "Poranne czułe pożegnanie". Całuje mnie kilkanaście razy i opóźnia moje wyjście z domu, co chwila podchodzi po kolejne buziaczki.

W kategorii najlepszy make up i kostiumy nominuję siebie, za charakteryzację pod tytułem "Outfit do pracy". Po blisko trzech latach noszenia legginsów, klapek, luźnych tunik i jedynie śladowego makijażu - założyłam b.wysokie obcasy, w których wytrzymuję 8 godzin, używam tuszu do rzęs i przez cały czas pracy pamiętam, że go nałożyłam i nie rozmazuję ani odrobiny. Do tego poranne ułożenie włosów zajmuje mi kilka minut. Właściwie to mogłabym nominować siebie także w kategorii metamorfoza roku. Dla porównania - jak to było przed metamorfozą...

W kategorii aktor w najlepszej roli drugoplanowej nominuję mojego męża, za rolę w scenach "Welcome home". Kacper wraca godzinę przede mną, wychodzi z psem i gotuje lub podgrzewa obiad!

W kategorii najlepszy scenariusz adaptowany nominuję całą swoją rodzinę za adaptację filmów i seriali: Pełna Chata, Gotowe na Wszystko, Obłęd, Waleczne serce, Moda na sukces, Lepiej późno niż wcale i Lepiej późno niż później, Prawdziwe męstwo, Firma, Working Nine to five i wielu wielu innych. Brakuje tylko czasu na Seks w wielkim mieście.

Chętnie poznam inne kandydatury w wyżej wymienionych kategoriach!

Tymczasem poczęstujcie się pożywną i aromatyczną zupą Nigelli Lawson z książki "Nigella Świątecznie". Przepis, który podaję jest po moich modyfikacjach.

P.S. trochę rzadziej się pojawiam ostatnio, więc wszystkich zapraszam - z okazji wpisu o aktorach i Oscarach, do przeczytania zeszłorocznej ciekawej, kobiecej dyskusji o Leo DiCaprio i innych przystojnych jegomościach ze świata filmu oraz kolejnego chronologicznie wpisu zmianie gustu, o męskich typach - obiektach pożądania kobiet :))) może pojawią się Wasze nowe głosy w dyskusji!



ZUPA-KREM Z SOCZEWICĄ I KASZTANAMI

dla 4-6 osób
  • 1/2 cebuli
  • 1/2 pora
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 małe marchewki
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 2 łyżki oliwy
  • 250g czerwonej soczewicy
  • 1,5 l wody i bulion w proszku bez glutaminianu sodu
  • 250g (1 puszka) obranych, jadalnych kasztanów
  • 50ml wiśniówki (Nigella zaleca sherry, ale polska wiśniówka jest świetna - po prostu mocna!)
  • sól i pieprz
  • opcja dla mięsożerców - kilka plastrów boczku wędzonego do podania





Na oliwie podsmażyłam posiekane byle jak: czosnek, cebulę, por, seler i marchewkę. Przez kilka minut, żeby zmiękły. Dodałam soczewicę (nie namaczałam wcześniej), chwilę podgrzewałam, wlałam wodę wymieszaną z bulionem (ilość proszku w stosunku do wody trzeba obliczyć według przepisu na opakowaniu bulionu). Gotowała około 30minut. Następnie dodałam kasztany i zmiksowałam na gładki krem. W czasie, gdy zupa się gotuje nie-wegetarianie mogą podsmażyć boczek posiekany w cienkie paseczki, aż będzie rumiany i chrupiący. Gotową zupę dekorujemy boczkiem i zajadamy!





Przepis dodaję do durszlakowej akcji "Ministerstwo zupy"

Ministerstwo Zupy


poniedziałek, 2 stycznia 2012

Domowa rewolucja. Orzeszki pini, żurawina i płatki orkiszowe.



Poniedziałek. 9:40 rano. W pośpiechu wybiegam z wanny, mijam Wojtusia, który umazał sobie włosy dziecięcą pastą do zębów. Ponagla mnie dzwonek domofonu. Już, już, biegnę!!! Z rajstopami naciągniętymi na jedną nogę, ręcznikiem na włosach, t-shircie męża złapanym w pośpiechu i narzuconym byle jak, tył na przód, wciskam guzik i wpuszczam do swojego życia pewną kobietę.

Niania. Słyszę jej kroki na schodach i błyskawicznie sprawdzam w toalecie, czy Mela spuściła po sobie wodę przed wyjściem z tatą do przedszkola. Zaglądam do łazienki, czy nie zostawiłam tam jakiegoś patyczka do uszu, majtek lub innych krępujących "elementów". Prędzej czy później wyjdzie na jaw, że jesteśmy normalnymi ludźmi, u których na suszarce wiszą bokserki i majtki, którzy zapomnieli wyrzucić śmieci, którzy przed wyjściem do pracy zostawiają gdzieś kubek po kawie albo buteleczkę po actimelu. Że dwie sukienki, które dziś mi "nie leżały", zostaną rzucone byle jak na łóżku, bo nie miałam już czasu odwiesić ich do szafy...

Jak inni nas postrzegają? Czy zastanawialiście się nad tym?

Gdy zapraszam gości, z reguły jest trochę czasu, żeby doprowadzić dom do normalnego stanu. Choć i tak z pod poduszek kanapy wystają zabawki i okruchy, choć na pierwszy rzut oka widać, że mieszka tu rodzina z dziećmi, to raczej nigdy nikt nie zastał nas w sytuacji pod tytułem "poranne ogarnianie". Tak, przyjaciele nigdy nie widzieli, jak rano mąż chodzi w samych bokserkach po mieszkaniu i szykuje ubrania do pracy, jak ja próbuję suszyć i układać włosy zawinięta w ręcznik, jak robię kawę ubrana niekompletnie. Gdy szykuję ubranka dla dzieci, otwieram szufladę, mieszam w niej ręką niczym maszyna losująca, wyławiam, jeśli pasuje to rzucam na łóżko, jeśli nie - z powrotem do szuflady i losuję od nowa. Teraz codziennie rano ktoś będzie przychodził i to wszystko widział. Muszę się z tym pogodzić, że ktoś wkroczy i zobaczy to, co sama przed sobą staram się ukryć. Czasami. Zobaczy prawdę: jacy jesteśmy.

Jacy jesteśmy w domu, kiedy nie ma gości, rodziców, teściów, przyjaciół. Jak się zachowujemy rano, jak się szykujemy, ubieramy, żegnamy przed pracą. Jak układamy produkty spożywcze w lodówce, albo jak je tam wrzucamy. Jak wyglądają szuflady z ubrankami i zabawkami dzieci, co się dzieje w zlewie i na blacie kuchennym, w szafie i szafce na buty. Ktoś kto widzi te sceny wie o nas więcej niż niejeden wieloletni przyjaciel. Czuję się z tym niekomfortowo, jak obnażona. Może gdybym miała spodenki i bluzeczki dzieci ślicznie poskładane, ułożone kolorami, a puszki z herbatą stały w szafce według jakiegoś zamysłu, może gdybym była systematyczna w każdym calu swojego życia - nie czułabym się tak skrępowana obecnością innej osoby w  moim domu.

Na pewno się szybko przyzwyczaję... przywyknę do tego, żeby makijaż nakładać już w całości stroju do pracy, żeby odnosić każdy kubek do kuchni, chować ubrania. Jednym słowem wszystko wyjdzie na plus. To tylko taka mała rewolucja, totalna zmiana stylu życia. A jak wiadomo, do zmian, zwłaszcza tych nieuchronnych, nieuniknionych, trzeba nastawić się pozytywnie. Optymizmie! Nie opuszczaj mnie przez cały początek Nowego Roku!



CIASTKA OWSIANO-ORKISZOWE Z ORZESZKAMI PINI, ŻURAWINĄ I SYROPEM KLONOWYM

  • 125g płatków owsianych
  • 125g płatków orkiszowych
  • 100g masła
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 jajko
  • 50g cukru
  • 3 łyżki syropu klonowego
  • 100g mąki
  • 60g orzeszków pini
  • garść suszonych żurawin
  • garść płatków migdałowych
  • opcjonalnie 2 łyżki cukru trzcinowego

Zdrowa, ale nie taka niskokaloryczna przekąska. Długo zachowuje świeżość, można zabrać kawałek do pracy, dzieci zjadają ze smakiem, chociaż nie upiekłam tych ciastek z myślą o nich...

W małej misce wymieszałam mąkę z proszkiem i płatkami owsianymi i orkiszowymi. Masło rozpuściłam w garnku, dodałam syrop klonowy i cukier, następnie orzeszki pini, płatki migdałowe i żurawiny. Gdy całość trochę przestygła wbiłam jajko i dobrze wymieszałam. Na koniec wsypałam mąkę z płatkami i starannie wymieszałam. Przełożyłam do małej, prostokątnej blaszki wyłożonej papierem do pieczenia. Piekłam ok.15 minut w 200C. Po ostudzeniu pocięłam ciasto na małe kwadratowe porcje. Smakują bardzo dobrze jeszcze na ciepło, ale i następnego dnia, do kawy są rozkoszne, skarmelizowany syrop klonowy i bardzo długie żucie poszczególnych kęsów odganiają głód na długi czas...





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...