Pamiętacie stary film, z lat osiemdziesiątych... z Dolly Parton?
"Working nine to five".
Udało się. Zaczynam od 9 stycznia...
Nie mogę i nie chcę pisać gdzie, jak. To w tej chwili jest mało istotne. Najważniejsze to ogarnąć wszystkie logistyczne przedsięwzięcia. Co z dziećmi? Przeraża mnie perspektywa odprowadzania dwójki, w dwa różne miejsca, poranne wychodzenie z psem, "dziobanie" przez 8 godzin, zgarnianie dzieci do kupy, obiadek, zabawa, książeczka, kąpiel i spać. Potem strój na jutro, jakaś szybka kanapka, herbata i spać.
Teraz z podnieceniem myślę o nowej pracy i będzie to cudowna sprawa dla mnie, ale oczywiście pierwsze miesiące będą bardzo ciężkie. Zastanawiam się jak to jest z tymi kobietami, które nierzadko łączą więcej niż jeden etat z dziećmi, domem, mężem i jeszcze własnymi przyjemnościami. Kiedy mogą przeczytać książkę, pójść do kosmetyczki, odwiedzić rodziców, kochać się z mężem, wyjść z przyjaciółmi na drinka lub do kina, jak to wszystko godzą między 17 a 22:00? Na razie nie wiem z czego zrezygnuję na początku, a może po prostu doba zacznie być jakaś elastyczna i wiele rzeczy się zmieści w jednym przedziale czasowym?
Wiele razy tu, na tym blogu żaliłam się, że jestem nieco sfrustrowana, że nie mam pracy i jakoś mi czas przelatuje między palcami, mijają identyczne dni, wypełnione tymi samymi czynnościami... wówczas pisały do mnie kobiety radząc, bym nie narzekała, że dopiero "porzucenie" dzieci jest frustracją i okupione ciężkimi myślami i wyrzutami. Pisały, że kosmetyczka i fryzjer, to czas "wydarty" rodzinie... nie wiem, co mam teraz o tym myśleć.
A zapewne najcenniejszym stanie się czas...
Poświęcenie czasu dla kogoś to najwspanialszy prezent. Dlatego, gdy moja siostra urodziła dzidziusia, poświęciłam sporo czasu na przygotowanie słodkości dla niej oraz gości, którzy przychodzili zobaczyć maluszka. Tak zamiast biegania po sklepach i szukania kolejnej grzechotki czy śpioszków. Za pierwszym razem zrobiłam makaroniki, które pokażę trochę później. A w ubiegły weekend, gdy cała rodzina zjawiła się u mojej mamy, upiekłam wyjątkowy tort.
Inspiracji było kilka. Akcja "Tęcza smaków" zorganizowana przez Panti na Durszlaku. Swirl cake na blogu Glorious Treats. Przepiękne kreacje Lindy z Call me cupcake.
Postawiłam na "Bukiet róż" z zewnątrz, i stopniowe cieniowanie środka tortu w odcieniach błękitu (który po kontakcie z żółtawym w kolorze ciastem stał się zielonkawy).
oto Rose Cake w moim wykonaniu:
dziś nietypowo przepis na samym dole:
WANILIOWY TORT "Bukiet róż" z masą maślaną
użyłam tortownicy zaledwie 16cm średnicy, więc tort wyszedł bardzo wysoki. Jeśli użyjecie 20-24cm tortownicy, będzie szerszy i niższy, ale masy i wszystkich innych składników wystarczy.
Zapewne nikt nie uwierzy, kiedy napiszę, że wykonanie tego tortu nie jest trudne :) jest czaso i pracochłonne, ale nie skomplikowane!
na tort:
przepis Glory Albin, glorioustreats.blogspot.com
- 2 i 1/2 szklanki mąki
- 2 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka sody
- 1 łyżeczka soli
- 4 jajka
- 1 i 1/2 szklanki cukru
- 3 łyżeczki ekstraktu waniliowego
- 1 szklanka oleju (słonecznikowy, rzepakowy lub oliwa)
- 1 szklanka maślanki
Mąkę wymieszałam z solą, proszkiem i sodą.
W drugiej misce wymieszałam jajka z cukrem, ekstraktem i olejem. Dodałam połowę mąki i wymieszałam. Potem wlałam połowę maślanki i ponownie wymieszałam. Wsypałam resztę mąki, ponownie wymieszałam, na koniec resztę maślanki i ostatecznie wymieszałam. Na wadze postawiłam miskę i wytarowałam. Wlałam cale ciasto, zważyłam i wynik podzieliłam przez sześć. Na wadze stawiałam kolejno pięć miseczek i do każdej odważałam porcję ciasta, tak by otrzymać sześć porcji o tej samej masie. Każdą miseczkę barwiłam niebieskim barwnikiem, zaczynając od najciemniejszej barwy jako porównawczej mikstury. W sumie użyłam nie więcej niż koniuszek łyżeczki barwnika (Wilton, ze sklepu aledobre.pl), więc niech nie martwią się Ci, którzy czują opory przed jedzeniem barwionej żywności. Można barwienie ciasta wogóle pominąć i upiec jedno, podzielić na części i z wierzchu udekorować. Można także zabarwić poszczególne części ciasta a zrezygnować z dekoracji na zewnątrz, po prostu rozsmarować masę równo na cieście i koniec :) ja jednak trochę się "bawiłam" zarówno z kolorami, jak i z dekorowaniem.
Każdą porcję piekłam osobno, po ok.13 minut w 175C.
W czasie gdy blaty się piekły, przygotowałam masę do przekładania i dekorowania ciasta.
Na masę:
- 2 szklanki masła (niestety chyba całe 2 kostki 200g...!!!)
- 1/2 łyżeczki soli (lub odrobinę więcej)
- 8 szklanek cukru pudru
- 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
- 4-6 łyżek śmietanki do ubijania
Wszystkie składniki masy muszą mieć temperaturę pokojową!
Masę najlepiej zrobić w mikserze. Ręcznie będzie bardzo ciężko ją wyrobić tak, by była wystarczająco puszysta. Najpierw rozmieszałam porządnie masło (już w mikserze). Dodałam ekstrakt waniliowy i cały czas mieszając wsypywałam powoli cukier puder. Na koniec wlałam śmietankę i wymieszałam całość na najwyższych obrotach przez ok.minutę.
Połowę masy przeznaczyłam na przekładanie poszczególnych blatów ciasta, połowę na dekorację. Blaty zaczęłam układać od najciemniejszego, do najjaśniejszego, czyli naturalnego - bez barwników.
Następnie posmarowałam cały tort na zewnątrz. Resztę masy przełożyłam do rękawa cukierniczego i zaczęłam robić róże. Żeby to osiągnąć trzeba zaczynać wyciskanie masy od środka i powoli spiralnym ruchem na kierować się na zewnątrz, coś jak gniazdo. W ten sposób powstają twory, które wyglądają jak kwiaty. Jeszcze nie mam wystarczającej wprawy, dlatego wszystkie róże są innego kształtu i innej wielkości, ale idzie mi coraz lepiej. Trzeba się dość szybko uwinąć z tematem, bo masa bardzo szybko się topi pod wpływem ciepła z rąk. Ale warto się napracować, bo wręczenie komuś takiego torty zamiast bukietu kwiatów jest czymś niezwykłym i zachwycającym obdarowaną osobę!
Tort dodaję do akcji smaków pod hasłem "niebieski", mimo iż wyszedł turkusowy :)